KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Wpisy archiwalne w kategorii

>200

Dystans całkowity:11208.25 km (w terenie 199.50 km; 1.78%)
Czas w ruchu:455:42
Średnia prędkość:24.60 km/h
Maksymalna prędkość:61.67 km/h
Suma podjazdów:20319 m
Maks. tętno maksymalne:174 (93 %)
Maks. tętno średnie:144 (77 %)
Suma kalorii:105706 kcal
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:233.51 km i 9h 29m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
250.00 km 0.00 km teren
09:52 h 25.34 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Iława - Elbląg (gminy)

Niedziela, 3 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 4

Plan zrodził się dawno, w zeszłym roku się nie udało go wdrożyć. W środę piszę do Mariusza o opinię, jest zielone światło, prognoza się potwierdza, więc i ja zaczynam ustawiać sprawy osobiste pod kątem wyjazdu. 

Zaraz po pracy wsiadam w pociąg i po prawie 4 godzinach podróży jestem w Iławie, dosłownie dwie minuty po mnie dociera Mariusz, zamieniamy dwa słowa i w drogę. Jest ciepło, nawet bardzo, ale wiatr wieje zimny. Jest mi jednocześnie i ciepło i zimno, dziwne uczucie. Zaraz po zjeździe z 16tki zachodzi słońce i z każdą minutą robi się chłodniej. Nie byliśmy pewni tej drogi, ale pomijając malutki kawałeczek była w porządku. Krótki stop na siku i rozciąganie, plecy czuję cały czas, nie boli, ale jakiś dyskomfort siedzi.  Zaczęło być zimno, szczególnie przy zbiornikach wodnych, zastanawiam się co będzie gdy będziemy wzdłuż Wisły jechać. W Suszu robimy przerwę na kawę i coś słodkiego na Orlenie, w środku przyjemnie, ciepełko, nie chce się ruszać. O dziwo po wyjeździe ze stacji zrobiło się cieplej, może za sprawą tego, że wiatr mieliśmy centralnie w plecy, asfalty git - nic tylko ciąć. Gorzej zrobiło się za Sztumem, droga przy Wiśle tragiczna, dziura na dziurze, slalom i rzucanie mięsem gdy nie udało się wyrwy ominąć. Koła i opony całe szczęście próbę przetrwały. W oddali widać światła Malborka, zamek odpuszczamy - obaj chcemy zdążyć na pociąg o 5.40, robimy tylko przerwę na Statoilu, tym razem już bez kawy. Wiatr w prognozach miał być słabiutki a jest dosyć mocny, doświadczamy tego na kolejnym odcinku, całe szczęście droga jest tutaj super. Gminę Dzierzgoń odwiedzam pierwszy i ostatni raz (choć podobno "nigdy nie mów nigdy"), takiej rzeźni dawno nie widziałem. Zastanawiamy się jak można drogę w takim stanie dopuścić do ruchu, (status ma Wojewódzkiej, najpierw 515 a potem 527), jak tak dalej pójdzie to nasza godzina zapasu do pociągu zostanie wspomnieniem. W końcu jest - "wyboje - koniec" kawałek 527 jest nowiutki tu można odpocząć i ciut podgonić, ale w końcówce znowu mamy dziury. Na stację docieramy z 20 minutowym zapasem, kupujemy bilet, herbatkę i czas wracać do domu.

Było mi ciężko na początku, po pierwszej pięćdziesiątce nie byłem pewien czy ukończę wogólę tą eskapadę. Całe szczęście z każdym kilometrem zaczynało być lepiej. Plecy nie bolały, czułem że są, a były też takie momenty gdy o nich zapominałem. Jedynie w końcówce kumulacja dziur spowodowała to, że większość drogi jechałem stojąc. Całą trasę pokonałem w gaciach bez wkładki i mam wrażenie że żeby nie ta ilość wybojów byłoby rewelacyjnie, tak mam trochę tyłek obity. Ciągle czuję ścięgno za lewym kolanem, ale jest to już zdecydowanie mniej intensywny ból niż przed opuszczeniem siodła. Nadgarstki - standardowo, po 150 km czułem dosyć mocno. W pociągu standardowo - skurcze, na rowerze nie było problemów.

Plan wchodzenia w sezon realizowany wg założeń, bez szaleństw i nadmiernego zwiększania dystansów. Jeśli się uda, to w kwietniu jeszcze jakąś 300 bym zrobił, do pierwszej imprezy już niecały miesiąc został.

Gminy: 14 nowych - Iława miasto, Iława obszar wiejski, Miłomłyn, Małdyty, Zalewo, Susz, Mikołajki Pomorskie, Sztum, Ryjewo, Miłoradz, Stary Targ, Dzierzgoń, Stary Dzierzgoń, Rychliki, Markusy.
Kategoria >200


Dane wyjazdu:
215.60 km 1.00 km teren
07:29 h 28.81 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

z Dariem po nocnym tragmencie trasy P1000J

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 05.06.2015 | Komentarze 0

Pomysł padł w niedzielę, umówiliśmy się wstępnie na środę, ale wtedy nie mogłem. Za to mogłem dziś. Po Bożocielnej procesji wciągnąłem sporą porcję spaghetti, spakowałem się i o 16tej wyruszyliśmy. Trasę ułożył Darek, wyszło idealnie jeśli chodzi o wiatr. To jego pierwszy wyjazd w nocy, a mnie taki mocniejszy niż zazwyczaj trening też się przyda. 

Wieje mocno, temperatura do jazdy idealna, jakieś 20 stopni - góra na długo, dół na krótko. Tempo mocne, choć nie przesadzałem, kiedy zawiewało bardziej od tyłu rower sam jechał. Wiatr cały czas boczny: centralnie-boczny, twarzowo-boczny, plecowo-boczny. Jedziemy na zmianach co jakieś 3 km, czasami obok siebie rozmawiając. Po otwarciu nowej DK8 ruch na DW664 zdecydowanie zmalał. W Suwałkach fragment gdzie w ubiegłym roku z Gosią walczyliśmy z szutrową nawierzchnią już zrobiony, za to inny kawałek miasta rozkopany. Zastanawiałem się w jakim stanie będzie DW653, rok temu był remont i objazdy - jest dokładnie tak samo, no może więcej asfaltu niż gruntu. Tutaj wiatr mamy centralnie w plecy, tam gdzie jest gładko ciśniemy na luzie powyżej 40 km/h, pierwszy krótki stop na siku. Dalej wykopki, szutry z ostrymi kamieniami, wahadła - jedno o tyle fajne że jest widok na Wigierski Klasztor (Darek nie dal się skusić na wizytę - szkoda). Kawałek drogi zamknięty więc jedziemy objazdem, okolica turystyczna, ludzi mnóstwo, wszak długi weekend niektórzy mają (oczywiście nie ja). Od Krasnopola droga skończona, jak cała trasa Suwałki - Sejny tak będzie wyglądała to tam będę częstym gościem :) 

Zaczyna robić się zimno, choć słońce jeszcze dość wysoko na niebie, więc w Sejnach przystajemy na chwilę. Wrzucam na nogi nagawki a na plecy oczojebną kurteczkę i wcinam kanapki. Droga do Augustowa świetna jak zawsze, temperatura i ilość światła słonecznego powoli spada, tak samo jak izotonik w bidonie. Mus zrobić kolejny pit-stop. Znajdujemy otwarty sklep, w Augustowie pełno ludzi, choć do tego co jest latem jeszcze trochę brakuje. Trzeba się też przygotować na nocną jazdę, zmieniam rękawiczki na cieplejsze i dokładam wiatrówkę na plecy. Robi się nieprzyjemnie zimno, całe szczęście wiatr ustał zupełnie bo mielibyśmy teraz centralnie w twarz, ale i tak pęd powietrza wychładza niesamowicie. Dobrą wiadomością przed P1000J jest fakt, że na DW655 pojawiło się kilka fragmentów funkiel nowego asfalciku. W Wieliczkach postanawiamy zjechać już do domu, była opcja jazdy przez Olecko, ale tam na krajówce są straszne koleiny, a tu mieliśmy tylko jakąś dyszkę kiepskiej nawierzchni. W domu jestem równiutko o północy, czyli w sam raz aby się jeszcze normalnie do pracy wyspać, co prawda od razu się nie kładę, bo już po drodze w głowie siedziała mi jajecznica, więc musiałem chęć spędzić :)


Podsumowując. Fajny wyjazd, idealnie zgrany z wiatrem, szkoda że noc była bezchmurna, więc zimna (za to z pięknym księżycem w pełni). Założyłem dziś pożyczoną od Gosi podsiodłówkę zamiast dynapacka. Na bocznym wietrze jest lepiej, mniej spycha na bok, za to trudniej się spakować ale to chyba kwestia przyzwyczajenia. Oczywiście wielkim plusem jest ilość miejsca, tutaj "rafałówka" bije dynapacka na głowę. Jeśli chodzi o ciało, to: standardowy ból pleców, tyłek czułem mocniej niż zazwyczaj, z kolanami wszystko w porządku, choć prawe się na moment odezwało. Trasę ostatecznie skróciliśmy, miał być dojazd do Wydmin, ale wystarczy i tyle, marznięcie nie należy do moich ulubionych rzeczy, szczególnie wtedy kiedy nie muszę.

Kategoria >200


Dane wyjazdu:
221.50 km 6.00 km teren
09:15 h 23.95 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Podlasie

Niedziela, 24 maja 2015 · dodano: 25.05.2015 | Komentarze 0

Do tej trasy przymierzaliśmy się bodajże trzy razy w ubiegłym roku. Zawsze coś stało na przeszkodzie, to kontuzja kostki Małgosi, to bardzo mocny wiatr i coś tam jeszcze czego już nie pamiętam. Niedziela była wolna, pogoda też całkiem niezła, ciepła bezwietrzna noc ,a potem lekki wiatr z północy. Takie są prognozy.

Budzik dzwoni o 1.50 godzinę później jesteśmy już w trasie. Ale żeby nie było tak słodko po wyjściu na zewnątrz pada deszcz. Może nie duży ale wg. prognoz miało nie padać. Popadało ze dwadzieścia minut, potem po mokrym mniej więcej do Kalinowa. Gasimy latarki na chwilę nawet pojawia się słoneczko. Od samego początku jedzie się ciężko, niby nie wieje, asfalt w porządku, a czuję się jakbym jechał na hamulcu. Gosia ma to samo. O co chodzi? Augustów mijamy, potem fajny fragment przez puszczę augustowską, prosta droga przez las z małymi hopkami i śpiewem ptaków. Zaczyna mi dokuczać kolano,na liczniku 60 km. Pięknie. Korzystając z sikisutopa rozciągam się, w czasie jazdy poprawiam spodenki i kolana już nie czuję. Wystarczy skórę trochę na kolanie przesunąć aby przestało dokuczać. Ciekawe. Już jakiś czas temu to zauważyłem, szkoda że są też takie dni, na które ten patent nie działa. Za to mam problem z tyłkiem, od piątku w sumie. Ka kości kulszowej czyli w miejscu styku z siodłem wyrosło mi jakieś paskudztwo. Dwa dni traktowania detreomycyną zdecydowanie pomogło, ale dzisiejszy wyjazd to na pewno ukręcenie łba całej kuracji. W sumie wiedziałem ze tak będzie już przed startem. Na razie nie jest źle, wystarczy znaleźć pozycję odpowiednią i się nie wiercić :)

Wracając do trasy. W Lipsku nie jedziemy wojewódzką na Dąbrowę jak zawsze, ale wypatrzoną ma street view drogą po wiochach. To był strzał w dziesiątkę. Takich chałup jak w Nowym Dworze nie ma chyba nigdzie więcej. W ogóle klimat Podlasia jest świetny, tutaj czas zatrzymał się dawno. Zapomniane przez Boga wioski, gospodarstwa nad samą granicą (wychodzisz z chałupy - a tu słup graniczny), piękne niczym nie skażone krajobrazy. Miód. Zdjęć nie robiłem, chłonęliśmy wszystko wzrokiem. To już mój czwarty przejazd tą trasą i na pewno nie ostatni. Warto. Poza widokami, setkami góreczek i unikalną architekturą - są tutaj tez wspaniale drogi. Nic tylko jechać.

Krótki przystanek w Kuźnicy na drożdżówkę, w Krynkach trochę dłuższy popas, na chwilę przy meczecie w Kruszynianach i 6 km szutrówki. Dobijamy do krajówki, standardowy ogonek ciężarówek czekających na odprawę graniczną. Chmury w końcu się rozeszły, może to ta pogoda tak nas wpływała, bo radości z samej jazdy nie mieliśmy wcale. Mieliśmy zajechać jeszcze do Supraśla ale tyłek tak już mi się dawał we znaki ze odpuściliśmy. Pewnie za sprawą tego że zrobiło się nie ciepło, a od razu gorąco, wszak było południe i pełne słońce.

Przez miasto głównie na stojaka, nie dałem rady już w siodle siedzieć, zaliczamy jeszcze piękny Pałac Branickich, lody, kawę i pociągiem wracamy do domu.

kilka fotek - ale żeby zobaczyć kwintesencję całej trasy trzeba ją po prostu przejechać

Kategoria z Gosią, >200


Dane wyjazdu:
222.00 km 0.00 km teren
07:46 h 28.58 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Z wiatrem po gminę i atrakcje po drodze

Wtorek, 17 marca 2015 · dodano: 18.03.2015 | Komentarze 2

W sobotę była tragedia, w niedzielę jako tako, a wczorajszy błękit nieba chyba w końcu doprowadził mnie do pionu. W sumie dobrze do końca nie było, bo od dobrych dwóch tygodni mam problemy z dolnym odcinkiem kręgosłupa. W tamtym roku ból ten przerodził się w rwę kulszową, teraz jak na razie bolą tylko plecy. Całe szczęście nie na rowerze. Biorę dzień zaległego urlopu no i trzeba jakiś plan na szybko wydumać. Hmm. Kółko? A może na lekko z wiatrem? Mam w sumie dziurę, która została po ubiegłorocznej wycieczce do Gdyni, wytyczam na mapie mniej więcej którędy jechać. W sumie nic nowego, wszędzie już bylem, za to przy okazji można przyjrzeć się z bliska temu co do tej pory umknęło.

Wstaję o 5tej, nie dało się po ciemku wyjechać, bo wczoraj stwierdziłem problem z uchwytem latarki, niestety nierozwiązywalny od ręki. Tak wiec ruszam chwilę przed świtem, zaraz za miastem łapię czerwoną tarczę słońca w obiektyw. Jest zimno, zero, na trawie lekka szadź, niestety odzywają się plecy. Chyba dlatego ze po nich ciągnie lodowaty wiatr. Przydałaby się jaka gazeta (niezły patent z BB Tour), ale zaraz, zaraz... mam srajtaśmę. Wrzucam ją na krzyż, dokładam buffa i robi się całkiem nieźle.



Do Giżycka jakoś zleciało, na krajówce spory ruch, poranny szczyt komunikacyjny. Staję jak zwykle przy moście, nad Niegocin nie ma po co jechać, widoku jezior przecież mi nie brakuje, a jakiejś szczególnej urody ono nie jest. Jest co prawda fajne miejsce gdzie widać panoramę Giżycka i Wilkas, ale tam rejestrowałem widok oczami nie zatrzymując się. Rozciągam się, robię fotkę i ruszam dalej. Całkiem przyjemna droga do Kętrzyna, ostro dmucha, można cisnąć.



Tu zaczyna się ból kręgosłupa na górze, tym ze to ponaciągane mięśnie. Kładę się na lemondke, jest lepiej ale trzeba uważać na podmuchy bocznego wiatru. Uff parę razy nieźle mną zakołysało, szczególnie przy wyprzedzaniu przez ciężarówki. Dojeżdżam do pierwszej atrakcji na trasie, w sumie byłem tu 3 razy rowerem, w 201220132014 roku, ale zawsze:
1. W grupie
2. Na imprezie
3. Tutaj jest z górki, więc się leci ze cztery dyszki
4. W środku turystycznego sezonu.
Tym razem w Świętej Lipce jest PUŚ-CIU-TKO, żadnego auta, żadnej duszy w kościółku. Byłem tutaj dawno, jeszcze za dzieciaka, ale pamiętałem że jest po co tu przyjechać. Zrzucam ciepłe rękawiczki, kanapeczka, tutaj mniej więcej wypada połowa trasy.

















Droga 594 niestety w opłakanym stanie, jest kilka fragmentów naprawionych ale ogólnie lipa - jakoś nie za bardzo wspominam jej zły stan z P1000J, ale chyba dlatego że jest tutaj początek imprezy, a dziurawych dróg nie brakuje, o końcówce od Mrągowa nie wspominam :) Kolejna atrakcja to Reszel, też zawsze na szybko, a warto się tutaj na chwilę zatrzymać, to chyba najładniejsze miasto na Warmii. Rzeczka Sajna z wielkim wąwozem, obok strome wzgórze z zamkiem, ryneczek ze studnią oraz stare miasto. W okolicy nie brakuje też górek i widoków na piękną okolicę.







Kolejny fragment do Lidzbarka Warmińskiego bez historii, ot połykanie kilometrów. W Lidzbarku staję przy zamku, tutaj też zawsze tylko przejazdem, przy ruchliwej krajówce.



W ubiegłym roku na pierścieniu były wykopki na wylocie z miasta, teraz DW 513 jest w stanie idealnym aż do samego Pasłęka. Cud, miód i orzeszki. Nic tylko cisnąć, ruch co prawda jest już spory i ganiają wywrotki stadami, trzeba uważać gdy zawiewa z boku, a takich miejsc jest tutaj dużo. Trzecia atrakcja to Orneta, byłem tutaj w ubiegłym roku, w środku nocy, a miasto było rozkopane w związku z remontem 513. Pokręciłem się po rynku, zrobiłem sobie też chwilę przerwy na ławeczce przy poczcie. Jest gorąco, a nie bardzo mam jak się rozebrać, ściągam co mogę i ładuję do Dynapacka, rozglądam się też za wodą, bo powoli zaczynało się robić sucho w bidonach. Mam jeszcze 3 godziny do pociągu, nie ma gdzie się spieszyć, zostało jakieś trzy dyszki do celu.









Po drodze robię fotkę z tablicą oznaczającą wjazd do celu mojej wycieczki, w samym Godkowie rozsiadam się na słońcu pod sklepem, jest czas ogarnąć nieodebrane połączenia, zjeść, wypić i odpocząć. Do Pasłęka rzut beretem, ostatnio gdy tu byłem pisałem że trzeba tu wrócić, teraz mam już inne wrażenie o tym miasteczku. Jedyne co mi się podobało tym razem do góra zamkowa, widok zamku z dołu (niestety nie zachowało się foto), podjazd po chodnikowych płytach też niczego sobie. Sam zamek z poziomu gruntu już niczym nie zachwyca. Pokręciłem się po miasteczku, głodny nie byłem, a i jeszcze trochę zapasów z domu zostało. Zmarzłem za to mocno na peronie, wiatr gwiżdże, gdy się jedzie człowiek się rusza, a tak zimno jak cholera.













Niby dystans nie za długi, ale w sam raz żeby się zmęczyć po zimowym leniuchowaniu. Wiatr odczuwalnie pomagał ale i tak się ujechałem, choć biorąc pod uwagę ubiegłoroczne pierwsze dwieście tym razem było sporo lepiej. Fajna traska przez Warmię i Mazury, ciągle po głowie chodzi mi kilkudniowa runda po warmińskich miasteczkach, ale to chyba nie w tym roku.

Zaliczone gminy: Godkowo :)
wszystkie zdjęcia w dużym rozmiarze
Kategoria >200


Dane wyjazdu:
204.10 km 0.00 km teren
07:40 h 26.62 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

dwa kółka

Wtorek, 12 sierpnia 2014 · dodano: 12.08.2014 | Komentarze 1

Planów było kilka, dłuższych i krótszych, trochę pokrzyżowała je pogoda. Wyruszyliśmy chwilę po 5tej, miejscami jeszcze mokro po wczorajszych deszczach, z zamiarem okrążenia Śniardw. Na zachmurzonym niebie zamiast słońca świetnie widoczny superksiężyc.



Fajny chłodek, człek się do tropików przyzwyczaił więc jadę początek w rękawkach i nogawkach. Wiatr kręci, raz wieje, raz nie, choć przez długi czas nie było go wcale. To jednak nie był Gosi dzień, od samego początku problemy, ciągnie się ból jeszcze po wypadku (choć podczas ostatniej dwusetki było w porządku). W Piszu podejmujemy decyzję o powrocie do domu, jakieś plany odbicia gdzieś na bok chodzą mi po głowie, ostatecznie wracam razem z małżonką. Po drodze miałem problem z prawym kolanem, w sumie to już od paru dni podczas siedzenia miałem to samo uczucie. Rozciąganie trochę pomaga, ale nie jest dobrze.



Postanawiam jednak wyjechać na drugą pętlę i ewentualnie zawrócić gdyby było gorzej. Tempo zdecydowanie szybsze, jadę swoje i nie muszę się do Gosi dostosowywać. Trasa po okolicznych pagórkach, przede mną wielkie czarne chmurzysko, nicto jadę - przecież nie będzie padać :) Jakoś strasznie nie zmokłem, mocno padało tylko minutkę, a ja jak raz trafiłem na przystanek :)



Kawałek krajówką, potem już w stronę domu, robi się coraz bardziej mokro, była tutaj niezła ulewa. Mokro/sucho/mokro/sucho praktycznie do samego domu, na końcówce wychodzi słońce i zaczyna się pogoda taka jak przez ostatnie tygodnie. A już było tak przyjemnie... Jest już po południu a dalej wiatru nie ma, rzadko zdarzają się takie dni, podczas postojów cisza jak makiem zasiał, przerywana tylko cykaniem świerszczy.



Wyjechałem w trzecim komplecie ubrań który planuję ze sobą wziąć, chciałem zobaczyć jak gacie przejdą próbę dłuższej wycieczki. No i poobdzierałem sobie tyłek, przynajmniej wiem teraz co ze sobą zabrać i jak podzielić przepaki.

Kategoria z Gosią, >200


Dane wyjazdu:
251.00 km 0.00 km teren
10:28 h 23.98 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

trening

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 3

Pomysł na treningową trasę zrodził się jakiś czas temu, gdy miałem problem z kolanem. Wpadło mi do głowy aby ułożyć trasę tak, by w każdym momencie móc szybko zwinąć się do domu, z najdalszego punktu +/- godzinka. Trasa asfaltowa oczywiście i na dokładkę zaprojektowana tak, aby nie być  dwa razy w tym samym miejscu. Ruszamy zaraz po pracy, lekki wiaterek, słoneczko i idealna temperatura około 25 stopni. Niestety Gosię nadal boli kostka, nie płacze, ale na każdej górce zostaje z tyłu. Pierwszą pauzę robimy za Wierzbinami, na snickersa i rozciąganie, kolejną przed Zelkami na kanapkę i poleżenie na trawie. Potem okrężną drogą do Wydmin, w Starych Juchach do sklepu, zachód słońca i jesteśmy spowrotem w Ełku. Aby nie bawić się w wydatki i wożenie na plecach ubrania na noc, wyłączam zapis śladu, do domu niecały kilometr, więc jedziemy na dłuższą przerwę. W nogach 140 km. Prysznic, herbata i naleśniki, zmieniamy ubranko i po jakiejś godzince kładąc dzieci spać ruszamy na drugą część trasy. 





Jest już ciemno, do Stradun spory ruch, potem odbijamy na boczne drogi i jedziemy głównie obok siebie oświetlając całą drogę. Za Sajzami jest już asfalt (bez ostatniej warstwy co prawda, ale zawsze to po gładkim), kawałek kiepskiej drogi do Świętajna a potem super asfalty na zadupiach. W Olecku jesteśmy chwilę po północy, od tamtej pory Gosia już na kostkę narzekać zaczyna. Kolejna przerwa w Wieliczkach, mnie zaczyna doskwierać brak snu, a Gosia bije się z decyzją jazdy prosto do domu (jak tu się nie zastanawiać jak widać znak "Ełk - 16". Skręcamy do Pisanicy, tutaj ostateczna decyzja że skracamy trasę. Tak więc zamiast trzysetki wyjdzie dwie i pół setki. Jest po drugiej w nocy a na niebie już widać rozpoczynający się dzień, sprawdzam o której jest wschód słońca (4.02), niestety w domu będziemy dużo wcześniej. Zjeżdżamy nad jezioro obejrzeć śpiącą bazę jutrzejszego triathlonu, wśród zachwianych i głośnych młodzieńców kończących sobotnią noc docieramy do domu. Tutaj jeszcze tylko sadzone jajko (taką miałem zajawkę że nie mogłem się powstrzymać) i lulu. 


Szkoda że nie wyszła zaplanowana trzysetka, siły były, zmęczenia brak, ale cóż...trening zaliczony, z lekkim niedosytem...


Kategoria >200, dom/praca


Dane wyjazdu:
205.50 km 2.00 km teren
08:31 h 24.13 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazurskie atrakcje

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 1

Trasa na którą Gosię zabrać miałem już od dwóch lat, wreszcie nadszedł jej czas. Trochę inaczej niż zwykle, bo jedziemy we trójkę, zabrał się z nami kolega Tomek.
Wyjazd chwilę po piątej, zimno (wskazówka dobiła do minus 2), słonko lekko przymulone. Tempo spokojne, kolega miał ochotę jechać szybciej, ale musieliśmy się do małżonki dostosować. We trójkę jedzie się o wiele lżej, nie jestem cały czas z przodu, można się trochę powieźć na kole. Po drodze stajemy na rozciąganie przed Wierzbinami i kolejny przystanek tradycyjnie nad jeziorem Zielonym.



W Giżycku przez port, jak zawsze zdjęcie z obrotowym mostem. Fajna droga na północ, świetny asfalt, minimalny ruch, chociaż zaczyna się wzmagać wiatr.







Za Pozezdrzem wjeżdżamy w las, obejrzeć Polową Kwaterę Heinricha Himmlera







Dalej na północ w stronę Węgorzewa, wizyta w Biedronce, promenadą wzdłuż Kanału Węgorzewskiego do kolejnego portu na trasie. Jak się okazało Tomek był żeglarzem i chciałby stare dzieje powspominać :)





Zaczyna dmuchać już mocno, mamy kawałek pod wiatr centralnie w twarz, dobrze że świeżo wyremontowaną drogą. Docieramy do największej śluzy na Kanale Mazurskim. Pokręciliśmy się trochę, ogrom budowli robi wrażenie, parę metrów od śluzy jest wykopany kanał, szkoda że budowla nie została ukończona...















Kawałek wracamy tą samą trasą, dalej wiatr zaczyna pomagać, ale na niebie pojawiają się stalowe chmury. W Mamerkach byliśmy tylko przy jednym bunkrze, atrakcji jest dużo więcej - trzeba tu przyjechać autem z dziećmi - replika U-BOOTa może być hitem.



Dalej kolejny port na trasie, tym razem Sztynort, spory ruch, wszyscy zbierają się do powrotów po majowym łikendzie. 



Kolejny raz docieramy do Pozezdrza, odbijamy jeszcze na Kuty, widoki malownicze - las i małe jeziorka, tylko droga tragiczna, slalomem trzeba jechać i tak uważając aby w dziurę nie wpaść. Rozdzielamy się , Tomek jedzie do Bań Mazurskich a my w stronę domu. Próbowaliśmy skrótu przez Brzozówkę, ale skończył się asfalt, na drodze gospodarstwo z tabliczką "teren prywatny", a droga jak wół tamtędy wiedzie...tak więc przez Kruklanki... Chmury cały czas nad nami krążą, wiatr popycha, ale podmuch są momentami niebezpieczne. Przed Mazuchówką zaczyna padać, jedziemy w deszczu do Wydmin, bo tam przynajmniej będzie można się gdzieś zatrzymać. Odpoczęliśmy chwilę, przestało padać, więc ruszamy dalej. Dwieście metrów dalej jest sucho...nosz... znowu szczęście że pada tylko na nas, zresztą po drodze padało jeszcze ze 3 razy, a my jechaliśmy na przemian to suchym, to mokrym asfaltem.




Kategoria >200, z Gosią


Dane wyjazdu:
200.60 km 2.00 km teren
08:30 h 23.60 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Suwałki, Trójstyk, Stańczyki

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 02.05.2014 | Komentarze 0

Zacznę od tego że nie tak miał ten dzień wyglądać...
Plan wyciągnięty "z szuflady", choć nijak nie pasował do warunków atmosferycznych zapowiadanych na dziś, wiedziałem że będzie ciężko, ale postanowiliśmy (w sumie ja postanowiłem bo Gosia w zasadzie jechała ze mną) przejechać trasę na mosty w Stańczykach.

Ruszamy nietypowo, po 6tej, słońce już wysoko na niebie. Trochę mgieł na łąkach, zimno (koło 6ciu stopni) i przymulone słonko na niebie. Droga do Suwałk nijaka, czyli tak jak zawsze, przed miastem pierwsze "wykopki" przy budowie nowej 8-mki. Pierwszy raz zatrzymałem się na dłużej w Suwałkach, do tej pory wydawało mi się brzydkie to miasto, tym razem trafiliśmy na Plac Marii konopnickiej i powiem że podobało mi się tam.




Kolejne roboty drogowe na wylocie z miasta, potem już fajną drogą do Jeleniewa. Dalej zaczynają się fajne widoki na Suwalski Park Krajobrazowy, stajemy na kilka fotek, ale trzeba "oko napaść" bo zdjęcia piękna krajobrazu nie oddają. Chcieliśmy zaliczyć po drodze Cisową Górę, ale na szosowym rowerze nie dałoby się pod nią podjechać, więc darowaliśmy sobie. Fajna końcówka przed Rutką-Tartak, czyli dwa szybkie zjazdy i tyleż podjazdów.













 W Rutce-Tartak zaliczmy podjazd w kierunku na Szypliszki, nawrót, kolejny szybki zjazd, szkoda że zakończony rondem i trzeba było ostro na końcu hamulować :) Stajemy na kanapkę, rozbieramy się i zaczyna się walka z wiatrem. Za chwilę mamy jeden z punktów programu, podjazd przed Wiżajnami, 120 metrów w górę, jak na okoliczne warunki chyba o najwyższym przewyższeniu. Potem trójstyk, sesja zdjęciowa i jedziemy dalej.





Kolejna pauza w Żytkiejmach, tym razem na zatankowanie bidonów. Jakoś dotaczamy się do Stańczyków, droga dalej strasznie dziurawa, pod mostami i na nich tłum ludzi. Robimy kółko, większość z buta po stromych schodach z rowerami na plecach, dobrze że lekkie :)













Skręcamy na południe, więc jedzie się trochę lżej, czasem nawet zawiewa w plecy. Strasznie kiepska droga do Filipowa, ręce dostały nieźle w kość. Dalej tak jak ostatnio, fajnym asfaltem do Bakałażewa, fragment z wiatrem w twarz, ciężko rozwinąć więcej niż 20km/h. Zaczyna się chmurzyć, robi mi się zimno, więc stajemy na chwilę ubrać się, przy okazji dowiadując się co tam w domu u chłopaków słychać. W Olecku trochę pokropiło, deszcz cieplutki, bo i słońce się na niebie pokazało. Drogą 65 nie jeżdżę, dziś wyjątkowo bo mniejszy ruch niż zazwyczaj (choć i tak spory). Dziura na dziurze, wyprzedzanie na gazetę, czyli bez zmian. Ze Stradun widać już Ełk, ale udało się dotrzeć tylko do Oracz kiedy zaczęło lać. Ubieramy deszczowe kurtki, nogawki i gdy deszcz zelżał ruszmy na ostatnie 5 km, jakie dzieli nas od domu. Oczywiście dalej jest sucho :) Końcówka już bez historii, na liczniku równe 2 setki.



Kategoria >200, z Gosią


Dane wyjazdu:
202.80 km 2.00 km teren
07:18 h 27.78 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

prawie ideał

Środa, 23 kwietnia 2014 · dodano: 23.04.2014 | Komentarze 5

Takiej pogody nie mogłem przepuścić. Jeszcze 5 dni zaległego urlopu mam na koncie, a czas zacząć w końcu trenować.

Wstałem o 4.00, jakoś sporo czasu rano zeszło, wyruszyłem o 4.36. Ciepło, koło 10 stopni i zero wiatru, czyli wszystko zgodnie z planem, no może prócz faktu że asfalty po wczorajszej burzy jeszcze nie doschły. Zaraz za miastem na drodze stoją dwa łosie, zatrzymałem się i nie wiem co robić. Stałem tak może z minutę, gotowy do odwrotu w każdej chwili (cholera wie, a jak zaatakują....?), gdy sięgnąłem po telefon aby cyknąć fotkę, uciekły do lasu. Szkoda trochę, byłby fajny obrazek, choć z drugiej strony trochę strachu się najadłem. Robi się coraz jaśniej, gaszę światło, dookoła w zagłębieniach fajnie unosi się mgła. W końcu jest. Kolejny (pewnie ze dwudziesty) świt w tym roku. Czadowe czerwone słońce na wprost mnie, dla takich obrazków warto wstawać wcześnie. 












W Żarnowie staję na przystanku, rozciągam się i po kilku minutach jadę dalej. W Augustowie na ulicach widać już spory ruch, jest przed siódmą. Kilka fotek po drodze, w tym obowiązkowo z Zygmuntem (tym razem nie jadłem z nim tradycyjnego snickersa). 




Siedem dziewcząt z "albatrosa" tyś jedyna...

Netta

Przewieź. Śluza, a dalej jezioro Studzieniczne...

... i po drugiej stronie jezioro Białe.

Super kawałek przez puszczę augustowską, jechałem nim już kilka razy i zawsze mi się podobało. Staję na chwilę zadzwonić do domu, sprawdzić czy chłopcy do szkoły wstali :) W Macharcach odbijam na Suwałki, jechałem tą drogą podczas ubiegłorocznej sześćsetki, z tym że wtedy była noc i z podziwiania widoków niestety były nici. Schodzę nad Wigry, wstyd się przyznać ale rowerem jestem tutaj pierwszy raz a zjeździłem już wszystko dookoła, trzeba by się wybrać innym rowerem i objechać jezioro dookoła.


Wigry we wsi Bryzgiel.

Wigry.

Wigry.

A tak wygląda dojście na punkt widokowy.

Po drodze kolejne spotkanie z dziką zwierzyną. Jadę przez las, kątem oka zauważam po lewej jakiś ruch między drzewami. Wzdłuż mnie biegną sarny, jadę obserwując je, po jakichś 400-500 metrach nagle skręcają w moją stronę. Udało się wyhamować, stado 7miu sztuk przebiegło z 10 metrów przede mną stukając kopytami o asfalt, uff znowu było ciepło... Dalej już bez przygód mijam Suwałki, kawałek za miastem staję przy drodze bo robi się gorąco. Nie było się gdzie schować, więc kierowcy mieli darmowy striptiz (no nie do końca, tylko klatę miałem gołą), zdejmuję nogawki, długi rękaw i buffa spod kasku. Po drodze do Filipowa spory ruch, wokół same wiatraki i żwirownie, dumnie nazywane "zakładami górniczymi", samą miejscowość mijam bez zatrzymywania bo nie miałem takiej potrzeby.



Czadowa droga do Bakałarzewa, tutaj właśnie czuję, że wszystko jest idealnie. Temperaturowo, widokowo, nawierzchniowo, zero samochodów i wieje w plecy :). Po drodze fajny podjazd, na pewno dwucyfrowy, wjeżdżam do połowy i nagle....sssssssssssssssss....noszkur....flaczor z tyłu. Stąd właśnie to "prawie" w tytule.








W dole jezioro Garbas.


ooo, już nad jeziorem :)

Zmieniam, dmucham, nawet ręce było gdzie umyć :) W Bakałarzewie zaleciałem do sklepu, ale kolejka na pół godziny, więc jadę dalej, parę łyków jeszcze zostało. Tankuję w następnej wiosce, odbijam skrótem do Olecka, tutaj mam ciąg dalszy miłego popychania po gładkim asfalcie i zerowym ruchu samochodów. Olecko bez sensacji, pierwszy raz drogą do Świętajna (fajna, na pewno zostanie uwzględniona w przyszłych planach). Drugi raz nową drogą przez las do Sajz, kawałek po piasku, bo jeszcze trochę drogi brakuje. Fotka jeziora Łaśmiady w pełnej okazałości i lecę dalej.





Zaczynam czuć zmęczenie, odzywa się kark i stopy. Końcówka na autopilocie, nie miałem już siły, ale jako że wjeżdżając do Ełku miałem przejechane 194 km, postanowiłem dokręcić...wszak dwójka z przodu ładniej wygląda :).

Zmęczony jestem strasznie, ale już podaję tego przyczynę. Postanowiłem zrobić 200 km na duuuużym minusie energetycznym. Całkowite paliwo to wafelek (264 kcal), nie licząc miodu do zielonej herbaty którą miałem w bidonie. Wyszło jakieś minus 3.000 kcal :) to i tak mniej niż ilość którą spożyłem w dwa świąteczne dni, jakoś nie mogłem się powstrzymać :) Równowaga musi być, a do optymalnej wagi startowej jeszcze trochę brakuje...

Kategoria >200


Dane wyjazdu:
210.94 km 180.00 km teren
11:05 h 19.03 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

Zażynek 2013 - Supraśl

Sobota, 14 września 2013 · dodano: 16.09.2013 | Komentarze 3

Na ten dzień czekałem od roku, nie do końca się udało, ale cóż ... nie zawsze musi być super.

Jedziemy wspólnie z małżonką, która w terenie takiego dystansu jeszcze nie zaliczyła. Nauczony doświadczeniem z zeszłego roku wyposażeni jesteśmy w porządne latarki, mapnik, kompas i kanapki na drogę :) coby mnie głód gdzieś w nocy w lesie nie dopadł :p

Na miejscu jesteśmy koło 10tej, rozbijamy obozowisko, odprawa, przebieranie, witanie znajomych i nieznajomych i tradycyjnie w samo południe start. Pierwsze kilometry bardzo spokojnie, nikt nie goni, trasa prosta nawigacyjnie. W pierwszą większą kałużę (padało 2 dni wcześniej praktycznie non stop) wjeżdżam po osie, więc napęd mam załatwiony praktycznie od startu, rzęzi coś non stop. Jedzie mi się przyzwoicie, rozmawiamy, podziwiamy widoki pięknej Puszczy Knyszyńskiej. W międzyczasie dojeżdża z tyłu Stasiej, jedzie chwilę z nami, potem tradycyjnie odjeżdża. Po jakimś czasie znowu pojawia się z tyłu :) i tak jeszcze raz :) Zmęczenia nie czuję wcale, tempo spokojne, nic nie boli na szczęście, dystansu praktycznie wcale nie nadłożyliśmy, błędów w nawigacji udało się uniknąć. Pierwszą pętlę kończymy o 17.18. Jako że na obiad jeszcze za wcześnie coś tam zjedliśmy, wyposażamy się w oświetlenie i przed 18tą wyjeżdżamy. Po wyjeździe czuję że mam mało powietrza z tyłu, ale da się jechać. Na jakimś stopie dopompowuję tylko i na jakiś czas jest w porządku. Po dwudziestukilku kilometrach mamy pitstop pod domem Krzyśka, bo trasa wiedzie akurat tędy. Znowu tylko dymam kółko na sztywno. Były dwie skuchy w nawigacji, dosyć spore, bo nadrobiliśmy jakieś 12 km w sumie. Pogoda generalnie łaskawa, ciepło jakieś 12-13 stopni, trochę mgiełka gdzieniegdzie zaczyna się pojawiać, ale na końcówce zaczęło niestety mżyć. Przed Studziankami Gosia zgłasza kontuzję kolana, dojeżdża z bólem do punktu i kończy uczestnictwo. Mnie też nie jechało się dobrze, podczas jazdy nic nie bolało (oprócz rąk które dostały nieźle w kość), natomiast po zejściu z roweru już tak ...dziwne...


kilka fotek

Ostatecznie postanawiam też odpuścić trzecią setkę, trochę z lenistwa, trochę z obawy przed tym że może w końcu też podczas kręcenia zacząć boleć. Szkoda trochę niezaliczonego dystansu, gdybym musiał to skończyłbym pewnie, a tak jechałem dotąd dopóki mi się chciało, skończyła się przyjemność i dałem sobie na spokój. Nie muszę sobie nic udowadniać, przyjechałem tu się dobrze bawić i tą cześć planu udało się zrealizować w 110 %.
Kategoria >200, z Gosią