KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
611.80 km 0.00 km teren
24:57 h 24.52 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

pierścień tysiąca jezior

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 07.07.2014 | Komentarze 2


Trasę znaliśmy z poprzedniej edycji, bo ta z  2012 roku była zupełnie inna, wiedzieliśmy że będzie ciężko, że końcówka będzie po fatalnych asfaltach i sporych kopkach. Jechaliśmy pełni obaw - ja o swoje kolana, Gosia o kostkę i pogodę, bo w upale zawsze czuła się źle. Uzgodniliśmy że będziemy jechać raczej osobno, dobrze byłoby się przyjrzeć temu co nas czeka. Trasę od Wydmin do Świękitek pokonaliśmy samochodem, weryfikując stan nawierzchni, na miejscu jeszcze niewiele ludzi, można zająć dobrą miejscówkę. Wieczorem odprawa i integracja :) Spać jak zwykle nie mogłem, po czwartkowym wypadku oprócz tego że się poobdzierałem i na prawym boku leżeć nie szło, doszedł jeszcze ból szyi. Pobudka jak zawsze przed budzikiem, śniadanie, szykowanie przepaków, bidonów i ruszamy około 7.20 dojazdówką na start ostry do Lubomina. (oboje jesteśmy w 4-tej grupie).


TAM
Tempo nie było mocne, Gosia dała radę trzymać koło więc do Lidzbarka dojechaliśmy w komplecie, po drodze wyprzedzając bodajże dwie osoby. Jestem tu trzeci raz i trzeci raz tylko przelatuję - kiedyś na tą Warmię musimy w końcu przyjechać na spokojnie, Gosia twierdzi że w tamtym roku żadnego zamku nie widziała, choć jest przy samej drodze, ale tak to jest - to nie wycieczka turystyczna :). Miasto rozkopane, dochodzi nas dwóch chłopaków z kolejnej grupy i reszta naszej ekipy zabiera się z nimi więc zostaliśmy sami. Za chwilę dojeżdża Czarek z Jarkiem, Gosia mówi: - chcesz to jedź... więc zabrałem się z chłopakami. Tempo zdecydowanie wyższe, zastanawiam się czy długo dam radę tak jechać, a większość myśli i tak skupia się na zostawionej z tyłu żonie. Podejmuję decyzję że zostanę na punkcie. Gosia przyjeżdża zadziwiająco szybko, jakieś 15 minut po nas (byłem zdziwiony że tak szybko dojechała jadąc sama), kanapka, banan, bidony i jedziemy dalej sami. Po drodze Święta Lipka (tutaj też tylko zerkamy na piękne sanktuarium), za Kętrzynem wahadła, dojeżdża do nas Robert zmierzający na kolejny PK, chwilę rozmawiamy. Słońce smaży, wiatr już konkretnie zaczyna dmuchać, dzięki temu da się żyć - tylko czemu wieje w twarz ? Chwilę jedziemy z trzema Jarkami i Andrzejem (fragment ekipy z ubiegłorocznej 600), ale jest żabie za szybko więc odpuszczamy. Widzę że Gosia ledwo jedzie, a ja przecież wcale nie cisnę, więc w Sztynorcie robimy dłuższy pit-stop na ciepłe frytki i zimną colę. Jest trochę lepiej i jakoś do Kruklanek się doturlaliśmy. Tutaj moczymy nogi w jeziorze, uzupełnianie kieszonek i bidonów i z grupą zabieramy się dalej. Zaraz po wyjeździe Gosia ma skurcze za oba uda, w głowie się kręci i zbiera na wymioty. Chłopaki zwalniają, chowamy ją przed wiatrem. Parę kilometrów przed Gołdapią Gosia odpuszcza, siadamy na trawie przy drodze. Prawdopodobnie jest odwodniona - to koniec dla niej, bo nie ma sensu tego kontynuować. Lepiej byłoby jej jechać samej, wtedy pilnowałaby picia a nie koła przed nią. Turlamy się na punkt, buziak i zostawiam ją pod opieką Roberta, wlewam płyny i z pełną gębą wjeżdżam z punktu ledwie łapiąc oddech :) zabawiłem tu tylko chwilę i jadłem w locie. Od tej pory jedzie mi się świetnie, grupa w sam raz, zrobiło się lekko chłodniej i wiatr zelżał. Kilka fajnych podjazdów, świetny zjazd w Wiżajnach i kolejny punkt w Rutce-Tartak. Tutaj ciepła zupka, Gosia już się zbiera dalej i całe szczęście już nie wygląda jak zombie. Fajny sztywny podjazd i na jakiś czas mamy górki z głowy, do tego zaczynają się przyzwoite asfalty. Cały czas jedzie się świetnie, przed Sejnami trzeba już zapalić światło,pamiętam że  w ubiegłym roku byliśmy tu koło 20tej...ale warunki były zupełnie inne. Na dużym punkcie spędziliśmy trochę czasu, na obiad, a przede wszystkim w kolejce do prysznica, mi udało się nawet poleżeć z 10 minut.

POWRÓT.
Godzinę wyjazdu zapamiętałem. 23.18. Chwila po wyjeździe pit-stop w CPN-ie, trasa do Augustowa mija błyskawicznie. Znowu zeszło parę minut na puncie, dla mnie sporo za dużo przerw, ale cóż...jadę w grupie, więc muszę się dostosować. Dalej jedzie mi się świetnie, noga podaje jak nigdy. W Olecku robimy przerwę na Orlenie, jest już jasno. Hot-dog i kawa, trochę poleżałem na trawie czekając na chłopaków. Już od momentu wpięcia butów czułem się źle, nie wiem czy to kwestia ciepłego jedzenia, czy nawarstwiającego się zmęczenia. Spać !!!, spać !!! W Wydminach chłopaki siadają do stołu, a ja walę się pod ścianą, nie wiem czy zasnąłem, jeśli tak to na minutę, może dwie, w każdym razie jest lepiej. Wcinam zupkę, gorąca herbatka, kilka wafelków - mam apetyt jak nigdy. Znowu gdy jestem gotowy czekam na chłopaków, myślałem żeby zerknąć do Gosi, która tutaj śpi - ale darowałem sobie - niech dziewczyna odpocznie. Kolejny stop w Wilkasach - dzwonię do Gosi, znowu schodzi sporo czasu. Przed Rynem fragment fatalnej nawierzchni do tego zaczynają się znowu hopki. Od tej pory w zasadzie używam dwóch skrajnych koronek z tyłu, bo nie ma wcale płaskiego, cały czas góra-dół. Os startu do mety jechałem na małej tarczy - wg wcześniejszych założeń. Zaczyna pobolewać mnie kolano, więc lekko bastuję. Kawałek przed Mrągowem w rowie leży cysterna, obchodzimy to miejsce zbożem, za chwilę mamy jeden z najfajniejszych punktów na trasie - świetny bufet :) Wiedziałem że od tej pory czeka nas rzeźnia, wyjechaliśmy o 10tej, mam nadzieję żę w 6 godzin uda się przejechać... Dalej góra-dół, zjazdów z przyzwoitym asfaltem jak na lekarstwo, żaden to odpoczynek gdy trzeba zaciskać ręce na kierownicy i uważać na dziury. Dwa razy pokropił deszczyk, zrobiło się chłodniej, za to wiatr na który liczyliśmy cały czas kręcił, momentami całkiem nieźle wiejąc w twarz. Przystanków sporo, jeden na loda pod sklepem i jeden długi na przystanku już przed samym Dobrym Miastem gdzie przeczekaliśmy burzę. Stąd już rzut beretem, kiełbaska na mecie, zupka i kawał świni z rusztu w bazie w Świękitkach. Potem już autem na dekorację - chyba nikt rowerem nie pojechał :), integracji w bazie ciąg dalszy już w zdecydowanie mniej licznym gronie - padłem przed 22 bo już nie kontaktowałem co do mnie mówią.


Podsumowując. Kolejna świetna impreza, z dużo lepszą organizacją niż na poprzednich brevetach. Kolana wytrzymały, myślę że gdybym nie szalał nie bolałyby wcale, testowałem Vitargo Professional - prochy zdały egzamin, kolejne potwierdzenie że lemondka i lusterko to strzał w 10. Test Avatara także pomyślny, tyłek nie protestował, gdyby nie było tyle nierówności to wogóle nie czułbym go, Żelki pod owijką muszę przesunąć wyżej w łapach, nadgarstki zmasakrowane niestety, ale na mazurskie asfalty niestety nic nie pomoże.


kilka zdjęć

Kategoria >300, z Gosią, zawody



Komentarze
mxdanish
| 18:39 środa, 9 lipca 2014 | linkuj WOW, gratuluję dystansu!! Pięknie
Kot
| 12:20 środa, 9 lipca 2014 | linkuj Kawał drogi :) gratuluję! Szkoda, że Gosia musiała zrezygnować. Ale odbije to sobie z pewnością na BB.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa kuibe
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]