KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 189058.27 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.65 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:2985.30 km (w terenie 60.00 km; 2.01%)
Czas w ruchu:124:10
Średnia prędkość:24.04 km/h
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:119.41 km i 4h 58m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
48.80 km 0.00 km teren
01:58 h 24.81 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy plus

Środa, 31 sierpnia 2016 · dodano: 01.09.2016 | Komentarze 0

Wiatr minimalny, słoneczko, ale zimno. Ubrałem nogawki, ale podczas pierwszych minut szczypało w palce u rąk (7 stopni tylko), czas już chyba rękawice jesienne wyjąć. Planu nie było, chciałem tylko jechać w innym kierunku niż wczoraj. Siodło poszło sporo do przodu, momentami przyciskałem zdrowo i całe szczęście kolana nie protestowały. Nie mam pojęcia co się stało z rowerem, od poprzedniego przestawiania zrobiłem dobre 10.000 km i było idealnie. Dla wszystkiego zaznaczyłem białym korektorem krechę na sztycy, bo niestety nie mam podziałki - zobaczymy czy samoistnie opada, czy ktoś mi psikusa zrobił...

Kategoria <50, dom/praca


Dane wyjazdu:
43.30 km 0.00 km teren
01:48 h 24.06 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy plus

Wtorek, 30 sierpnia 2016 · dodano: 31.08.2016 | Komentarze 0

Wieje mocno, ale jest ciepło, sporo słońca. Kręcę się po lesie, rundka wokół Regielskiego. Zaczyna wiać konkretnie, niebo czarne, coś kropi, przyciskam więc mocniej i trochę wcześniej niż powinienem melduję się w pracy. Na chwilę zajrzałem do lasu, ale wyszedłem pojeździć, a nie zbierać grzyby.

Już od jakiegoś czasu mam problem z rowerem, tzn z jego ustawieniem. Chyba sztyca mi opadła, wczoraj przyrównywałem do szosy i było dobre 3 cm niżej. Podniosłem przed wyjazdem i jest lepiej. Trzeba ustawić porządnie i monitorować wysokość siodła.

Koźlaczek © dodoelk


Schabowy © dodoelk
Kategoria <50, dom/praca


Dane wyjazdu:
63.80 km 0.00 km teren
02:34 h 24.86 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy plus

Poniedziałek, 29 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 0

Był głód, była pogoda (prawie bez wiatru i 18 stopni o 6tej rano) więc pojechałem na tradycyjny objazd Selmentu. Most w Sypitkach już wyremontowany, położono także jakiś kilometr nowego asfaltu - szkoda że nie do końca. Na koniec zajeżdżam jeszcze do Marka na rowerowe plotki. Coś się dzieje z kolanami, już na początku sierpnia jadąc dłuższy dystans bolały mnie kolana - zmierzę wysokość siodła.

Kategoria >50, dom/praca


Dane wyjazdu:
34.20 km 0.00 km teren
01:48 h 19.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

spacerek z Gosią

Niedziela, 28 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 1

Jedziemy bez celu, oboje mieliśmy chęć na wypad do lasu. Asfaltem do Regla, autostradą do Lipińskich. Przed samym Ostykołem widzę w lesie Kanie (Sowy), idziemy na spacer i kolację (w postaci smażonych "schabowych") mamy z bani. Zatrzymywaliśmy się kilka razy za grzybami, ale zaczęło się robić gorąco, więc dupa w troki. Dom. Gacie. Sandałki. Ręczniczek i na plażę.

Nad rzeką Ełcką © dodoelk


Piękna ta nasza rzeka © dodoelk


Prawdziwe? © dodoelk


Foczymy się nad Ełckim © dodoelk
Kategoria <50, z Gosią


Dane wyjazdu:
1021.20 km 0.00 km teren
42:15 h 24.17 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

BBT 2016 - "powrót"

Wtorek, 23 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 3

Budzik na 8mą, ale budzę się już przed 7mą, tym razem spałem jak zabity i wstaję wypoczęty. Jedynie kolana są zmęczone, nie bolą na szczęście. Jemy śniadanie i chwilę po 8mej idziemy do Caryńskiej, jest kupa ludzi i gdy patrzę na jedzenie czuję że i ja jeszcze bym coś wszamał. Tak też czynimy. Odprawa się opóźnia, posłuchałem co i jak i zwijamy się z Gosią na kwaterę po graty. Tak jak wczoraj całe Ustrzyki toną w chmurze, wilgotność straszna, jest chłodno. Opóźnia się wszystko. Dekoracja swoją drogą, ale to co mnie interesuje - czyli start też. Mocno się spóźnia, startujemy z 50 minutową obsuwą. 

Zaraz za Lutowiskami jest już przejrzyście, stajemy na sikanie i rozebranie się. Nie jest tak, że w drugą stronę jest z górki, trzeba się było napracować sporo na podjazdach, całe szczęście kolana się rozkręciły. W Dolnych przebija się słonko, wpadamy na punkt - głodni jak wilki :) Wcinamy to czego wczoraj nie skosztowaliśmy, deser i koktajl, kanapkę na drogę też zjadam od razu :) Jarek z Moniką nam odjeżdżają, chciałem gonić ale widzę że moi kompani - czyli Jarek i Darek niekoniecznie chcą. Wszystkim mocno chce się sikać, nie wiem o co chodzi, generalnie przez całą trasę sikałem ze 30 jak nie więcej razy. Jedzie się fajnie, jest moc w nogach, zero zmęczenia ale czuć że jest więcej w dół niż w górę. W końcu są jakieś widoki i jest na czym zawiesić oko.

W Brzozowie znowu wyżerka, ciągle jestem głodny, wciągam dwie porcje zupy, ciasto, kanapka na drogę i jazda. Jedziemy w większej grupie, na przedzie Kurier nadaje tempo, mamy pod wiatr, ale jakoś specjalnie mocno nie dmucha. Coraz więcej słońca, ale gorąco nie jest, zdejmuję tylko nogawki zostawiając górę "na długo". Jedzie się świetnie, trzymamy cały czas tempo w okolicy 30 km/h. Jarek mówi że objazdem nie jedzie, a że mamy dużą grupę postanowiliśmy zaryzykować i pojechać razem. W kupie siła. Miasto przejechaliśmy sprawnie, w Boguchwale zostawiając za sobą pewnie kilkukilometrowy sznurek aut...Kawałek za miastem zatrzymujemy się, Monika ma problem z butem (rozwiązany przy pomocy niezawodnej taśmy klejącej), sikamy i ubieramy się cieplej. Kolejny przystanek gdzieś na stacji benzynowej, cola, coś słodkiego i chwila odpoczynku. Odpoczynek przyniósł odwrotny skutek. Jedzie się ciężko, cała para gdzieś uszła i przechodzące przez głowę myśli o dobrym wyniku idą w zapomnienie. 

W Majdanie coś na ząb, posiedzieliśmy chyba trochę, ale tego fragmentu za bardzo nie kojarzę. Pamiętam tylko, że gdy patrzyłem w cukiernicę miałem ochotę zjeść cukier łyżeczką - taką miałem zajawkę na słodkie.Skończyło się na słodkiej herbacie. Ruszamy, mozolnie się jedzie, przypomina mi się dojazd do Iłży podczas brevetu 1000, jest dokładnie tak samo. Zmęczenie coraz większe i odliczanie kilometrów do punktu, wieje niestety coraz mocniej (wtedy było w plecy, teraz niestety trzeba walczyć), chociaż jest jeszcze środek nocy.

W Iłży biorę prysznic i kładziemy się na godzinkę. Nie wiem czy coś spałem, pewnie tak, ale świadomość miałem też przez długi czas. Generalnie do dupy taki odpoczynek.Obiadek jemy po spaniu, przekładam kilka batoników do worka i kieszonek i wyjeżdżamy gdy robi się jasno. Dmucha konkretnie, po niebie widać że zapowiada się upalny dzień. Koledzy z Włocławka wyjechali wcześniej, Kurier z Moniką zostali. Jedziemy we czwórkę - dołączył Wiesiek. Koszmarny przejazd przez Radom, jest poranny szczyt - 7ma rano, na DK7 jakieś zakazy, ścieżki nienadające się do jazdy, co chwila przerwy na siusiu. Stajemy pod Biedronką w Białobrzegach, czas na śniadanie i rozbieranie się. 

Strasznie nużący kawałek przez sady przed Grójcem, Darek ma problem z rowerem i kombinuje jakiś serwis. W Grójcu spotykamy serwisanta ale takiego suportu jaki był potrzebny nie ma. Jazda DK50 to istny koszmar, ruch jest niesamowity, gdy byliśmy tutaj jadąc w tamtą stronę tak źle nie było. Robi się ciepło.

Kulminacyjny moment wycieczki to to oto miejsce. W Jarka jadącego na czele 5-6 peletonu wjechało auto. Jechałem tuż za nim, ja byłem przy krawędzi, On niestety bardziej na środku. Nie będę wchodził w szczegóły jak to się stało. Pisk opon i Jarek lecący 2 metry do góry. Auto przesłania mi widok. "O KUR...A" Zsiadam. Opieram rower o barierkę  i widzę że się rusza i próbuje podnieść. Ktoś do niego podbiega, mówi żeby leżał, ktoś krzyczy żeby dzwonić po karetkę. Jarek wstaje i mówi, że nic Mu nie jest. NIEMOŻLIWE. Niemożliwe po tym co widziałem. Dzwonię do Roberta informując o sytuacji. Zostaję z kolegą, reszta może jechać. Karetka. Policja. Po badaniu lekarz stwierdza że faktycznie nic mu nie jest, a obrażenia ma w zasadzie tylko od spotkania z asfaltem. W międzyczasie wypływa pomysł załatwienia drugiego roweru, w tym na 100% uszkodzone jest tylne koło i widelec przedni. 100 razy pytałem się czy wie co robi, odradzałem Mu dalszą jazdę, przecież to jest cud że On żyje. Jarek jest uparty :) Dojeżdża jego kolega, który akurat kręcił się w okolicy, dzwonię do Roberta, pewien że i tak nic z tej jazdy nie będzie i ruszam. Byłem święcie przekonany że po przejechaniu dwóch, pięciu, dziesięciu kilometrów zrezygnuje.

Jadę jak w amoku. Dogania mnie kolega ze Szczecina, jest mocny, chwilę jadę mu na kole, ale w Sochaczewie chce jechać do McDonalds'a. Ja stawałem na zakupy w sklepie w Żyrardowie, więc zatrzymywać się nie muszę, choć z drugiej strony nie chcę być sam. Muszę dogonić chłopaków z Włocławka. Jak na złość, kiedy wróciłem na DK50 łapię gumę, poszedł taki stek wyzwisk, jakiego dawno nie użyłem. Zmieniam, pompuję, źle weszła opona, spuszczam, poprawiam, znowu pompuję. Wkurw sięga zenitu. Pieprzę zakazy, aby w końcu zjechać z tej przeklętej pięćdziesiątki. Wreszcie wojewódzka i wreszcie spokój z autami. Ale w głowie spokojnie nie jest. Mam dość, chcę przerwać jazdę. Może po prostu pojechać do domu? Mam siłę jechać, to nie jest problem. Zastanawiam się po co mi to wszystko, jak niewiele trzeba, aby mnie tu nie było...Dzwonię do Jarka zapytać się jak się czuję i słyszę że jedzie !!! Że jedzie !!! Że wszystko w porządku !!!. Postanawiam zaczekać. Siadam, wyciągam kanapkę, ale żołądek mam ściśnięty tak, że nic nie przełknę. Nie chcę tez siedzieć i czekać. Dzwonię, że jednak powoli pojadę. 

Jechałem. Stawałem. Dzwoniłem do Gosi. Dalej kłębowisko myśli. Mijam Gąbin i ślad po punkcie, za Łąckiem widzę w lusterku kogoś na rowerze. Na szosie. Dojeżdża do mnie dziewczyna, w sumie kobieta, mniej więcej w moim wieku. Wyprzedzamy się kilkukrotnie. Ten jeden uśmiech na jej twarzy przywrócił mnie do życia. Tak mało, a tak wiele... Zamieniliśmy ledwie dwa słowa... Urocza Wisła w zachodzącym słońcu, kilometrów ubywa, w końcu jest punkt u Janka i Tomka. Tam oczywiście zdaję relację z tego co zaszło, kąpiel,  żołądek już działa więc wsunąłem pyszny obiad, piję browara i odlatuję jak małe dziecko na jakieś 3 godziny. Bałem się że będę się tylko przewracał w łóżku. Piwo powinno być obowiązkowo na każdym punkcie ze spaniem !!!!

Ruszamy, trzeba kolana rozkręcić bo zesztywniały, całe szczęście Robert znajduje w aucie pompkę stacjonarną, więc mogę dopompować koło. Na dojeździe do Włocławka przyjemnie chłodno, w mieście pustki, spotykamy Jarka z Moniką i kilka kilometrów jedziemy razem. Oddaję Monice maść przeciwbólową (bolą ją dłonie) i dalej ruszamy już sami. Robi się coraz zimniej, temperatura spada do 10ciu stopni a Toruń wita nas mgłami. Gorący żurek, zamykamy na chwilę oczy przy stoliku, nie chce mi się spać. Poprawiam pączkami i colą i czas ruszać. Zimnica straszna. Postanawiamy jechać DK 10 zamiast objazdem przez Bydgoszcz, ale to nie był dobry pomysł. Jarek ma kryzys senny, szukaliśmy jakiejś stacji benzynowej ale nic nie było, daję mu tylko shoota, bo zaczynał niebezpiecznie zjeżdżać do osi jezdni. Ruch przypomina ten z DK50.  Masakra jakaś. Fizycznie nie ma możliwości przejechać bez złamania przepisów. Trochę się nakombinowaliśmy i jakoś się udało dojechać na punkt w Bydgoszczy. Zabawiliśmy dosyć długo, trzeba zjeść, przebrać się, na punkcie jest lekarz więc Jarkowi zmieniają opatrunki. Korzystając z chwili czasu wpuszczam kropelkę oleju do skrzypiącego od jakiegoś czasu kółka tylnej przerzutki, dzięki temu zabiegowi teraz zamiast piszczeć - strzela...

Wyjeżdżamy razem z Jankiem, który będzie nam towarzyszył aż do mety. Mam zastygłe kolana, po przejechaniu kilku kilometrów przechodzi, zresztą to samo było po każdej dłuższej przerwie. Razem z Darkiem ruszamy szybciej - do sklepu, on po baterie, ja konsumuję loda, potem gonimy spory kawałek. Asfalty momentami koszmarne, ale wolę tędy niż bardzo ruchliwą dziesiątką. Jest ciepło, ale nie upalnie i w końcu po przejechaniu 1700 km wiatr zaczyna pomagać !!!! Robimy zakupy i postój na trawce w cieniu w Złotowie, a potem jeszcze jeden w Machlinach, też na trawce w cieniu. Wiatr pomaga, ja siłę do jazdy mam, ale co z tego kiedy grupą szybciej niż 25 km/h nie da się jechać. Wkurza to, bo dałoby się szybciej, ale cóż...będzie kolejna noc na trasie. Do Drawska przyjeżdżamy w trójkę, zgubił się Janek. Naleśniki i na leżak, miałem nadzieję że po godzinie snu wrócą siły i da się jechać szybciej. Dupa. Nikt nie zasnął. Dojechał Janek opowiadając historię swojego zagubienia, pośmialiśmy się z tego i już we czwórkę ruszamy na ostatni fragment trasy.

Było ciężko, teraz i mnie siły opuściły, wleczemy się niesamowicie. Prędkość żenująca, wioskowy chłopaczek na wigrach z pewnością by nas wyprzedził. Wiatr dmucha konkretnie, a jedzie się niesamowicie ciężko, w końcu dopadło zmęczenie, przecież spałem ostatnio ponad dobę temu. Robię dwa szybkie sprinty żeby się obudzić - pomaga na chwilę. W okolicach Międzyzdrojów na ostatniej prostej pojawia się dwóch kolarzy, nie wiem kto to było - bo byłem po drugiej stronie - w MATRIX-ie. Bez świadomości. Siedząc w siodle i kręcąc nogami. Razem z Jarkiem w tym samym momencie przychodzi nam do głowy, że gdybyśmy mieli jeszcze dobę odpoczynku pojechalibyśmy trzeciego tysiaka, tylko tych ruchliwych krajówek żeby nie było. Docieramy na metę o 3.22 (czas brutto 61.37 - po uwzględnieniu 1,5h kiedy czekałem z Jarkiem po wypadku), gratulacje, zdjęcia, wrażenia i podziękowania od żony tego, który wyrósł na największego bohatera tej edycji.

Nie chcę już szukać noclegów, niedługo mam pociąg do domu. Myję się w umywalce, przebieram w cywilne ubranie, przeprawiam promem na drugą stronę na zakupy, żegnam się z kolegami. Na stacji PKP jest zakaz wchodzenia z rowerem. Paranoja jakaś. Jak mam kupić bilet? Zostawić rower za kilka tysięcy 100 metrów od kasy? Przypominam sobie (chyba dalej jestem w MATRIXie) że przecież obok jest meta wyścigu, wracam raz jeszcze, kupuję bilet i żegnam się już ostatecznie. Powrót pociągiem strasznie ciężki, spałem po kilka minut od stacji do stacji, w Szczecinie poszedłem na spacer, ale chodniki tam mają koszmarne, a z ciężkim plecakiem jeździć mi się nie chciało. Do domu docieram dopiero o 21.20 a wyjechałem o 7.23 rano. Umęczyłem się tą podróżą chyba bardziej niż jazdą rowerem.

Podsumowując. Wyszło lepiej niż myślałem. Nie miałem większych kryzysów, poza tym po wypadku. Oczywiście tak jak w tamtą stronę mógłbym skończyć szybciej, ale trzeba było się dostosować do okoliczności. Zresztą jazda na pół gwizdka, z dużym zapasem sił to chyba dobre rozwiązanie. Jak sięgam pamięcią zawsze oszczędzając się docierałem bez żadnych kontuzji. Najbardziej ucierpiały dłonie, zresztą już na starcie, 2000 km wcześniej nie było z nimi dobrze. O tyłek dbałem bardzo i dzięki temu nie było gorzej niż na starcie w Ustrzykach. Jestem gotowy podjąć próbę przejechania Polski wokół w przyszłym roku, choć wiem że to będzie zdecydowanie trudniejsze niż pokonanie 3 BBTourów pod rząd. Mam cały rok na wymyślenie strategii, bo oprócz zdrowia ona będzie najważniejsza.

AAAA. I bym zapomniał. GMINY. Coś tam wpadło, dobre i tyle, bo dymać 2K kilometrów bez dorobku byłoby słabo.
Mrocza, Łobżenica, Złotów (obszar wiejski), Złotów (teren miejski), Tanrówka, Jastrowie, Czaplinek, Złocieniec.

kilka fotek



Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
1008.00 km 0.00 km teren
39:32 h 25.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

BBT 2016 - "tam"

Sobota, 20 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 0

Spałem kiepsko, budząc się co chwilę i wstając cały mokry gdy zadzwonił budzik. Kręcę się rano, nie chcąc budzić Gosi, ale i tak wstała. Buziak na drogę, przypominamy sobie abyśmy na siebie uważali i czas ruszać na prom. Jest godzina zapasu, ale mija błyskawicznie. Rozmowy, 3 x siku, montaż nadajnika i w ostatniej chwili zakładam jeszcze nogawki, myślę sobie że jak ma wiać na całej trasie w ryj to niech chociaż kolan nie wychłodzi. Syrena i start. jest 7.10.

Po chwili z naszej szóstki robi się czwórka, został Grzesiek i Henryk. Tempo mocne, w Wolinie średnia 31,0 wieje trochę z boku, ale mocno nie przeszkadza. Tak jak zawsze, gdy jest szybko zaczyna mnie boleć ścięgno za lewym kolanem, na razie jadę, zobaczymy co będzie później. Na punkcie w Płotach woda, bułka, siku, ale porozciągać się - zapomniałem, jadłem bułkę, którą przecież można było zjeść po drodze. Słońca brak, zaczyna mżyć, a wiatr się wzmaga, czuć go szczególnie gdy odbijamy bardziej na południe, całe szczęście jest sporo lasów dookoła. W Sumie jakąś godzinkę jechaliśmy w małym deszczyku. W Łobezie straszny syf na ulicach, pełno żwirku z łatanych przed drogowców ulic. Piotrek łapie gumę jakieś 6 km przed Drawskiem, nie zeszło do końca więc tylko 2 czy 3 razy stawaliśmy aby dopompować.

W Drawsku woda, bułka i ruszamy we trójkę. Wychodzi słońce i wtedy robi się ciepło, całe szczęście nie ma go dużo. Dochodzi nas trójka (540, 541, 542), tempo wzrasta. Jarek zostaje na górkach, chwilę na niego poczekałem, ale gdy minął nas duży pociąg z pierwszej grupy w jedną stronę (202, 203...) podczepiam się. Początkowo trzymam się z tyłu, potem zaczynam też wychodzić na zmiany. Wolniej niż 35 km/h nie jechaliśmy, 2 km na zmianie orać pod wiatr jest niesamowicie ciężko. Postanawiam dojechać z nimi tylko do Piły, ale zaczęło być sucho w bidonach. Zjeżdżam do najbliższego sklepu, kupuję wodę i zimną colę. Rozciągam się, pojawiają się skurcze a kolor moczu wskazuje, że się odwodniłem. Jest gorąco, do tego kiepski asfalt i centralnie pod wiatr. Trochę lepiej w samej Pile, bo mniej wieje i udało się od świateł do świateł załapać się za naczepę. Wypiłem po drodze wszystko co miałem, jest lepiej, skurczów brak.

W Pile na spokojnie zjadłem makaronik, rozebrałem się i chwilę odpocząłem. Dojechał Jarek i Edward poczekałem aż zjedzą i ruszyliśmy dalej razem. Bardzo miło wspominam drogę do Bydgoszczy, po odpoczynku jechało się przyjemnie i kilometry szybko ubywały. W końcówce łapie mnie jakaś zadyszka, oddech krótki - nie mam pulsometru, ale chyba trzeba dłużej odpocząć. Na punkcie obiad, nasmarowałem bolące piszczele, tyłek i dłonie i przygotowałem na nocną jazdę. Jakieś 20 km po starcie trzeba zapalić światła, jedzie się zdecydowanie przyjemniej, wiatr ucichł. W Toruniu też chwilę odpoczęliśmy, zaraz po wyjeździe był wypadek, mnóstwo szkieł na drodze więc kawałek spacerkiem z rowerami na plecach. Stanęliśmy na chwilę na stacji benzynowej, potrzebowałem porozciągać się, poleżeliśmy z 3-4 minuty na trawie i w drogę. Momencik dalej dogania nas duża, mocna grupa z Pawłem i Michałem w składzie, łapiemy się na koło, przelatujemy przez Włocławek i zaraz jesteśmy na punkcie u Janka.

Kolejny obiad, chwila pogaduszek, toaleta tyłka i ruszamy, już sami. Droga do Gąbina krótka i przyjemna. Kładziemy się do namiotu na pół godziny, nikt nie zasnął, ale odpoczynek czuć. Po drodze strasznie mi się odbija, ale tak niesamowicie jak nigdy dotąd. To chyba po izotonikach które dostawałem na punktach, więcej nie swoich nie biorę do ust. Niestety cały czas mamy całkiem spory twarzowy wiatr, spotykamy dwójkę zawodników i razem dojeżdżamy na PK w Żyrardowie. Posiedziałem chwilę na leżaku, zjadłem, pogadałem z Hipkiem i czas ruszać dalej. Po przejechaniu kilku kilometrów zaczyna mnie mulić, robi się coraz cieplej. Poprosiłem kolegów alby zatrzymać się na stacji, muszę zmienić okulary i się porozciągać, bo kolana dają znać o sobie. Stajemy na ciut dłużej, zimna cola, jeszcze chłodny beton, siadam pod ścianą i udaje się zrobić reset. Przyłącza się do nas dwójka zawodników i tak docieramy do Białobrzegów.

Postój krótki, uzupełniam tylko bidony, myję i smaruję zadek (reszta może być brudna i spocona - tylko on jest ważny :) ), zjadam bułkę, garść ciastek do kieszonki i ruszamy dalej - od siedzenia kilometrów nie ubywa. Radom to jakaś tragedia (pamiętam z zeszłej edycji), koszmarny wjazd do miasta, wyjazd po ścieżce rowerowej, temperatura na licznikach przekracza 37 stopni. Po drodze sprawdzam radar meteo, widzę że idzie front - będzie padać i to mocno. Końcówka do Iłży ciężka, parno, duży ruch na drodze, Jarek strasznie się wlecze, spada z koła przy 20 km/h. Robimy odpoczynek na trawie, ale mrówki i inne latające tatałajstwo nie dało zbyt długo odpocząć. Docieramy na punkt, biorę prysznic, jemy obiad i kładziemy się na trawie w cieniu namiotu. Wiem że lepiej byłoby jechać, uciekać przed deszczem, ale plan nie zakładał ukończenia szybko, ale jak najmniejszym nakładem sił. Budzik na godzinę w przód. Jarek godzinę przespał, ja tylko przeleżałem. Z nowymi siłami ruszamy dalej.

Dosłownie kilka minut od wyjazdu z Iłży zaczyna padać, szybko przechodzi w ulewę. Zjeżdżamy na stację i pod wiatą ubieramy się na deszcz. W ciągu dwóch godzin od wyjazdu z punktu przejechaliśmy jakieś 15 km, stawaliśmy kilka razy gdy nie było świata widać. Były też momenty gdy w ulewie nie było gdzie stanąć, a napotykając przystanek już tylko mocno padało. Do skarpet woda dostała się od góry, tak samo do nieprzemakalnych rękawiczek woda spłynęła po rękach. Za to było i tak komfortowo w porównaniu do jazdy bez nich. W takim deszczu jeszcze nigdy nie jechałem. Jedyny plus tego deszczu to fakt, że zniknęły wszelkie dolegliwości związane z tyłkiem i rękoma. O dziwo asfalt między Tarnobrzegiem a Majdanem jest suchy, już mieliśmy nadzieję że będzie tak dalej, jednak na punkt wjeżdżamy już w mżawce. Zupa, w środku jest cieplutko, kładę się na krzesłach i odpływam na 40 minut. 

W międzyczasie rozpadało się znowu, po spaniu jest przeraźliwie zimno, rozkręcam się dygocąc, chwilę potem jest już dobrze. Szczęśliwie fragment przed Rzeszowem wyszedł w nocy, nie ma dużego ruchu, a do non stop padającego deszczu już się przyzwyczaiłem. Tylko jeden incydent z autem które specjalnie zwolniło, jechało kawałek za nami a potem wyprzedziło na gazetę. Skąd się tacy debile biorą ??? Rzeszów przejechany w środku nocy, bezproblemowo, fajny punkt z super jedzeniem. Spania nie było, tylko chwila odpoczynku i wizyta w toalecie na tzw. dwójkę. Tutaj było trochę słodyczy, apetyt na słodkie mi nie przeszedł, a najbardziej przypasowały mi mini twixy, których pochłonąłem kilka garści. Po wyjeździe zaliczam upadek, zblokowałem na zjeździe tylne koło i uciekło mi tak jakbym jechał po lodzie. Udało się szybko podnieść, bo za nami jechała ciężarówka, a zjazd był ze sporym nachyleniem. Auto które zatrzymało się przed nami na światłach jeszcze na drugim biegu nie łapało przyczepności. Od tego momentu jadę bardzo, bardzo ostrożnie.

Drogi do Brzozowa specjalnie nie pamiętam, padało cały czas, ale uspokoiło się i deszcz był już umiarkowany i równy. Dojechaliśmy we trójkę, ale zaraz pojawiło się kilka osób. Wcinam kolejny żurek, zagryzam kanapką i ciastem z kremem i zalegam na leżaku w przedsionku - tam jest chłodniej. 20 minut pospałem, smaruję tyłek i trzeba się zbierać na ostatni fragment trasy. Przed Sanokiem zaczyna się większy ruch, w samym mieście na zjeździe czuję że znowu mi dupę nosi. Staję sprawdzić co jest i okazuje się że mam luźno zapięte koło, prawdopodobnie podczas upadku się to stało. Jadę bardzo, bardzo ostrożnie, cały czas pada i jest ślisko. Droga się dłuży, podjazdy wchodzą bez problemu, nogi kręcą, ale czuję już znużenie. Gdy docieramy do Ustrzyk Dolnych już nie pada. Świetny punkt, chyba najlepszy na trasie, wciągam kanapkę, zupę, koktajl warzywno-owocowy i coś tam jeszcze. Ruszamy - czas skończyć tę farsę.

Ostatni fragment w porządku, miałem tylko strach w oczach na zjazdach, po mokrym. Klocki wydarte do końca, całe szczęście mam zapasowe. Nie pada, ale chmury stoją tak nisko że cały czas jedziemy w tej chmurze. Końcówka jak zwykle, powolne odliczanie kilometrów, cały czas lekko pod górę, w końcu jest tablica. Zatrzymuje się ktoś autem, pyta czy nie pomóc - oczywiście !!!- zrób nam fotę z tablicą. Kilka obrotów korby dalej docieramy na metę. Czas 52h25m - poprawiony w stosunku do ubiegłej edycji o ponad godzinę.

Zjadłem, pogadaliśmy, biorę bagaż i jadę na kwaterę. Wynikło małe nieporozumienie z terminem rezerwacji, już mi w oczy zaglądało to, że nie będę miał gdzie spać, ale sytuację udało się opanować. Kąpiel, rozwieszam mokre rzeczy (jest i tak taka wilgoć że nic nie schnie), godzinę pospałem, kiedy zadzwoniła Gosia - "jestem w Dolnych". Wstaję, czyszczę rower, zmieniam klocki i udaję się na metę w oczekiwaniu na żabę.

Udało się przejechać tak jak zaplanowałem, czyli spokojnie, aczkolwiek tak, żeby był czas odpocząć przed kolejnym startem. Wiem, ze gdybym jechał w jedną tylko stronę pojechałbym sporo mocniej, bo zapas był spory, miałbym wtedy mniej deszczu i szansę na złamanie 48h. Nie miałem żadnych problemów żołądkowych, spora część ludzi narzekała na jedzenie, ja wcinałem wszystko co było, w różnorakiej konfiguracji. Jedyne co mi zaszkodziło to nie swoje izotoniki. Po drodze miałem problemy z lewą piszczelą (przed Bydgoszczą), oboma kolanami co jakiś czas (pomagało rozciąganie), odciskami na dłoniach i drętwiejącą lewą stopą. O tyłek dbałem jak nigdy, nawilżane chusteczki to strzał w dziesiątkę, do tego sudokrem i maść chłodząco - znieczulająca (dzięki Mariusz !!!). Zaliczyłem szlif na asfalcie, ale tylko się od niego odbiłem, ocierając przedramię tuż pod łokciem i udo - wiatrówka niestety porwana. Przez cały czas maiłem łączność z Gosią, była cały czas niedaleko z tyłu, nigdy nie skarżyła się że jest ciężko. "Jemy", "leżymy", "jedziemy"....Dobrze że jechaliśmy osobno, to już któryś raz kiedy widać że tak nam jest lepiej. 

fotki

Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
22.10 km 0.00 km teren
01:16 h 17.45 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

spacerek za granicę

Piątek, 19 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 0

Umawiamy się z Radkiem i Krzyśkiem i jedziemy pozwiedzać niemieckie nadmorskie miasteczka. Zupełnie inne życie. Po powrocie do Bryzy odebrać pakiety startowe.

kilka fotek



Dane wyjazdu:
63.90 km 0.00 km teren
03:24 h 18.79 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

spacerek z Gosią i Jarkiem

Czwartek, 18 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 0

Kręcimy się po Świnoujściu, potem do Międzyzdrojów (nigdy więcej), dołącza Jarek i po fajnych hopkach jedziemy nad j. Gardno.

kilka fotek
Kategoria >50, z Gosią


Dane wyjazdu:
117.70 km 0.00 km teren
05:08 h 22.93 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

z Jackiem

Niedziela, 14 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 0

Jacek wybierał się po gminy, padła więc propozycja wspólnego nocnego wyjazdu. Odbieram kolegę z dworca, jedziemy do domu zostawić graty, kawa i w drogę. Jest ciepło, droga do Białej przyjemna, na krajówce do Szczuczyna też ruchu dużego nie ma. Praktycznie co wioska jest jakaś dyskoteka, krąży mnóstwo podpitych ludzi. W Grajewie stajemy na stacji, trochę bruku w Prostkach i przejechana już dziś z rana trasa do Kopijek. Gosia traci motywację do dalszej jazdy, ja dumam co dalej i ostatecznie też rezygnuję. Gdy się rozstawaliśmy zaszedł księżyc i można było podziwiać cudne gwieździste niebo.

Kategoria >100, z Gosią


Dane wyjazdu:
102.00 km 0.00 km teren
03:28 h 29.42 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

z Darkiem

Niedziela, 14 sierpnia 2016 · dodano: 14.08.2016 | Komentarze 0

Miałem w planie podjechać do Prostek na drugi etap Gwiazdy Mazurskiej, po wczorajszej rozmowie umówiłem się z Darkiem. Chciałem przejechać spokojne 70, ale nie było na to szans. Raz że wytyczoną przez kolegę trasą do Prostek było 70, dwa że z Darkiem nie ma spokojnie. Generalnie dobrze się czułem, standardowo odzywały się kolana przy mocniejszym depnięciu. W Prostkach zabawiliśmy chwilę i trzeba wracać, bo na niebie coraz więcej czarnego. Ostre tempo pod wiatr, jakoś się na kole trzymam, przed Mrozami łapie nas dwuminutowa ulewa. Wystarczyło aby wszystko przemokło. A już miałem rower wychuchany i czyściutki...
Kategoria >100