KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 189058.27 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.65 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2017

Dystans całkowity:2474.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:107:24
Średnia prędkość:23.04 km/h
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:98.97 km i 4h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
60.20 km 0.00 km teren
02:30 h 24.08 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

test czwarty - będę żył :)

Czwartek, 31 sierpnia 2017 · dodano: 31.08.2017 | Komentarze 1

Trasa oklepana, ale ciągle nie nudna. Lampa, w lesie chłodno, spory wiatr. Pierwsze kilometry jak wczoraj, z uczuciem pełności, potem w kratkę, gdy było z wiatrem wcale nic nie czułem. Jest dobrze, dwa tygodnie odpoczynku (spokojnych dojazdów do pacy) i kolejna impreza przede mną. 

Ciągle myślę o MRDP, nawet śni mi się w nocy. Może jak kurz opadnie będzie lepiej. Żałuję że nie pojechałem dalej (dusza), ale wtedy na pewno nie jeździłbym dziś rowerem (rozum). Jak żyć?

Kategoria >50


Dane wyjazdu:
33.70 km 0.00 km teren
01:45 h 19.26 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

test trzeci

Środa, 30 sierpnia 2017 · dodano: 31.08.2017 | Komentarze 0

Ćwiczenia, chemia i odpoczynek. Wczoraj dość intensywny 6-cio kilometrowy marsz. Cały czas czuję taką pełność w lewym kolanie, ale nie boli.
Sądny dzień nadszedł. Miałem jechać sam na testowe trzy dyszki, ale wyszło tak że Gosia ma wolne, więc wzięliśmy jeszcze na rower młodego. Kawałek z nimi, potem jadę swoim tempem do Regla. Spokojnie, bez ciśnięcia. Jest dobrze. Spotykamy się jeszcze kilka razy,  odskakuję, wracam, kawałek razem i kolejny raz szybciej. Nie boli, nic nie kłuło, tylko cały czas czuję że mam. 
Kategoria <50, z Gosią


Dane wyjazdu:
33.10 km 0.00 km teren
01:33 h 21.35 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

kolejny test kolana

Sobota, 26 sierpnia 2017 · dodano: 28.08.2017 | Komentarze 0

Wiem że nie powinienem jeszcze wsiadać na rower, ale nie mogę się powstrzymać... Piękna pogoda za oknem, a co tam... pojadę na spokojnie i sprawdzę co się dzieje. Znowu pierwszy raz coś poczułem na 7mym kilometrze, odpuszczam bo jadę szybciej niż zazwyczaj. Lepiej, ale za moment pierwszy raz mnie zakuło. Staję w lesie, rozciągam się i podnoszę ciutkę siodło. Eureka !!!! ZERO !!!! czyżby taki pierdoł wyeliminował mnie z jazdy? Odpowiedź przychodzi kilka minut potem, gdy zakuło po raz drugi. Dalej nic nie czuć więc jeszcze nie zjeżdżam, a skończyć postanawiam za trzecim razem. Ostatni już w mieście pod samym domem. Pomiędzy atakami zero czucia, żadnego dyskomfortu. 
Odpuszczam rower do środy, potem kolejny test.

Kategoria <50


Dane wyjazdu:
32.60 km 0.00 km teren
01:19 h 24.76 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

zaliczyć gminę i sprawdzić kolano

Czwartek, 24 sierpnia 2017 · dodano: 28.08.2017 | Komentarze 0

Wsiadam na rower, a on nic nie waży!!!!! Szok. Jest mały problem z przednią przerzutką, łańcuch blokuje się pomiędzy koronkami. Dziwne. Po około 7miu km zaczynam czuć znajomy dyskomfort, przy depnięciu pod wiatr znajome kłucie. Dobrze że jestem u celu podróży - w Rewie, więc wracam na spokojnie. Jednak i tę spokojną jazdę czuję. Nie jest dobrze.


zaliczona gmina: Kosakowo


Kategoria <50


Dane wyjazdu:
526.50 km 0.00 km teren
24:36 h 21.40 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

MRDP Etap 2

Poniedziałek, 21 sierpnia 2017 · dodano: 28.08.2017 | Komentarze 1

PK 7. Narewka. godz. 8.06

Budzik dzwoni o 6tej, wstaję wypoczęty i powoli zaczynam zbierać się do drogi. Ubrania nie doschły, trzeba zakładać mokre, a to nie jest komfortowe. Chłopaki strasznie się ociągają, stoję gotowy i czekam. Kolejny raz...pół godziny tu, pół godziny tam...W sumie to dałem ciała, mogłem w tym czasie nasmarować łańcuch, który o sobie przypomniał chwilę po wyjeździe. Staję w jakimś sklepie, strasznie słabo zaopatrzony, więc ciągniemy do Narewki. Tutaj śniadanie - drożdżówka z jogurtem, chałka na drogę i smarowanie zardzewiałego po wczorajszym deszczu łańcucha.

PK 8. Siemiatycze. godz. 12.38

Zaraz po wyjeździe zaczynam czuć lewe kolano, pod sklepem porozciągałem się, ale tym razem pomaga tylko na chwilę. Zastanawiam się o co chodzi. Jechałem sporo poniżej swoich możliwości, zero forsowania, jedyne co mi do głowy przychodzi to wczorajszy zimny deszcz. Trzeba będzie coś wymyślić, bo jak tak dalej pójdzie, to nic dobrego z tego nie będzie. Robi się ciepło, zaczynam przesychać - całkiem fajnie, tylko wieje w pysk. Prędkość Mariusza bardzo spada, próbuje wieźć Go na kole, ale słabo się to udaje. Chyba widzi On moją minę, bo po chwili pada temat ewentualnego rozdzielenia się. Opcja wydaje się być słuszna, ale postanawiam jechać dalej i poczekać co będzie potem. Nie chcę forsować tempa ze względu na kolano, póki co idzie mniej więcej zgodnie z planem. 

PK 9. Terespol. godz. 16.11

Stajemy pod Biedronką, grubsze zakupy, w międzyczasie rozbieram się bo zrobiło się ciepło. Smaruję kolano ketanolem, bo nie jest dobrze. Nad nami krążą chmury, zaraz za Bugiem trafiamy na pierwsze opady. Chwila na przystanku, założyłem kurtkę, ale pokropiło tylko troszkę. Przemykamy między chmurami, trafiamy na płynące ulicami potoki, ale szczęśliwie obrywamy tylko skrajami chmur. Jedzie się przyjemniej, wiatr jest raczej sprzyjający, więc i morale wzrosło. Z rozpiski jesteśmy miej więcej tam, gdzie być powinniśmy, tylko to kolano... Rozciąganie pomaga dosłownie na kilka minut, a nie będę przecież co chwila się zatrzymywał.

PK 10. Zosin. godz. 1.26

Stajemy na obiad, knajpę znalazłem w telefonie podczas jazdy. Kupuję butelkę coli, kładę się na ziemi i roluję pasmo biodrowo-piszczelowe. Czy pomoże? Nie wiem, ale warto spróbować. Jemy żurek, który żurku nie przypomina, ale jest smaczny. Potem dokładka, więc znów sporo czasu nam uciekło. Z pełnymi brzuchami jedzie się fajnie, ale zaraz za miastem trafiamy na większy opad a przy okazji na Stanisława. Spory kawałek razem przegadaliśmy. Wiedziałem że będą tutaj wstrętne drogi, ale tak jak na północy sporo się zmieniło od mojej ostatniej tu wizyty. Kilkunastokilometrowy odcinek GreenVelo i sporo nowych asfaltów. W Sławatyczach pitstop pod sklepem, próbuję rozciągać się w inny sposób. Pomaga, ale także tylko na jakiś czas. Kolano ćmi, a przy jakiejkolwiek górce lub szybszej jeździe zaczyna boleć. Staram się nie myśleć co będzie potem - jadę tylko do drugiego zaplanowanego noclegu. W końcu znajduję patent - całkowite wyprostowanie nogi. Pomaga na krótko, dwie, trzy minuty, ale nie wymaga schodzenia z roweru. Dobre i to. Końcówka dziurawa, (choć myślałem że będzie gorzej), chwilę jedziemy z Ryśkiem i Rafałem. Krótki stop na SMS i smarowanie

PK 11. Radymno. 11.33

Kilka km dalej mamy Orlen, wizja kawy i hot-doga dodaje sił. Jarek mówi, że rozmawiał z żoną i kawałek za Hrubieszowem mamy Bar, otwarty w nocy. Jest zimno, znów poniżej 10 stopni, do tego chce mi się spać. Przed oczami mam gorący rosołek i jakieś pierogi, ta wizja napędza do jazdy... Bar jest. Raczej restauracja. Taka przy hotelu... Drzwi otworzyła nam Pani gdy zadzwoniłem, ale jedyne co możemy dostać to kawa/herbata. Wkurw sięga stratosfery. Już mi się nawet spać nie chce, a muliło mnie nieźle kilka minut wcześniej. Wyciągam zimową czapkę i rękawiczki, dobrze że nie wyrzuciłem ich z bagażu, przydały się bardzo. Przed nami fragment hopek, momentami trzeba było się przyłożyć i niestety kolano o sobie przypomina. Jadę, nie ma wyjścia, rozum coraz częściej podpowiada, że nic z tego nie będzie. W końcu mamy stację w Tomaszowie Lubelskim, zaległa kawa z hot-dogiem stawiają mnie na nogi. Ruchliwa krajówka, dalej sporo górek, dalej prostowanie kolana przynosi chwilową ulgę. Spotykamy kolejny raz Daniela, widać że mu nie idzie, ale nie daje tego po sobie poznać. Wychodzi słonko, a ja zaczynam spadać z roweru. Spać się chce niesamowicie, muszę walczyć o to aby nie mrugać, bo się potem powieki nie chcą odkleić. Mariusz ma podobnie, szukamy przystanku i na kilka chwil siadamy na ławeczce. Chyba udało się mózg zresetować, bo gdy ruszyliśmy było lepiej. Rozmawiamy na temat tego co dalej, plan dojechania do Komańczy zaczyna wydawać się mało realny. Trochę dziur na koniec i długo oczekiwane Radymno.

Koniec.

Na horyzoncie ciemne chmury nad Przemyślem, z relacji wynika że nieźle tam leje, a my właśnie mijamy przydrożny bar. Trzeba skorzystać, bo i tak w Przemyślu chcieliśmy coś zjeść. Podczas posiłku postanawiamy dociągnąć tylko do Ustrzyk Dolnych, będzie ponad stówa obsuwy według planu, ale uda się uniknąć wieczornego deszczu. Rezerwuję nocleg, zostało niewiele, ale wiem że teraz wszystko się rozstrzygnie. Dojeżdża Jarek, chwilę z Nim pogadaliśmy i ruszamy sami. Po burzy nie ma już śladu, za to zrobiło się gorąco, mam wrażenie w ciągu kilku minut temperatura wzrosła z 10 stopni. Spory ruch w mieście, zaczynają się górki. Nie jest dobrze, bo kolano czuję teraz już cały czas, nie pomagają żadne zabiegi z prostowaniem nogi. Pierwszy raz poczułem też ostrzejszy ból, ehh, nie wróży toto nic dobrego. Mariusz zostaje sporo z tyłu, jadę sam i dumam co robić. Nie jest w sumie jeszcze najgorzej, ale sensu dalszej jazdy chyba nie ma, samo się nie naprawi. Postanawiam dociągnąć do noclegu, odpocząć i zobaczyć co będzie dalej. Jak będzie źle to zjadę na pociąg i wrócę do domu. 

Za miastem czekam na Mariusza, który dojeżdża i mówi że siadło mu kolano. WTF??? Jest źle i odpuszcza. Nie miałem w planach poddać się już teraz, ale to chyba dobra okazja. Blisko na pociąg i nie zaoram kolana na amen. Szybka kalkulacja za i przeciw, argumenty za wycofem przeważają, piszę więc SMS i wracamy do miasta. Jazda z kontuzją miałaby sens gdyby do mety zostało, 200, 300, czy nawet 500 km, ale 2000... bez sensu.

Podsumowanie.

Od kilku dni nic innego nie robię tylko myślę o tej decyzji. Nie żałuję, bo dziś, prawie tydzień po czarnym wtorku w Przemyślu nadal mam problem z kolanem. Robiłem dwie lekkie jazdy i obie kończyły się bólem mocniejszym niż ten podczas trasy. Oczywiście pozostaje niedosyt, tyle przygotowań i ...kupa. Zebrałem sporo doświadczeń, jak po każdej trasie, wiem co zrobiłem źle, co można poprawić. Maraton jest naprawdę ekstremalny. Chyba największym problemem jest limit czasu i ciągle tykający zegar, nie cierpię jazdy pod tak wielką presją. Startowałem z myślą zmieszczenia się w limicie, gdybym od początku miał jechać turystycznie (12-14 dni) to strategia byłaby zupełnie inna. No ale kontuzji nie da się zaplanować....Pogoda była wredna, mnie ominęły góry i fatalne warunki. Wspominając ubiegłoroczny BBT już przed startem zakładałem że "choćby skały srały - w górach w deszczu nie jadę". Życie i zdrowie ważniejsze, wyszłaby turystyka...

Czy wystartuję za 4 lata? Jak na razie - nie. Moja forma spada z roku na rok, zmieścić się w limicie na styk może by się udało. Zakładając że znów kolano nie padnie i będzie dużo lepsza pogoda. Gdy zasypiałem na rowerze przed oczyma miałem serię tegorocznych wypadków, wszystkie miały miejsce na tego typu imprezach. Znowu - Życie i zdrowie ważniejsze. Dochodzi do tego brak frajdy z samej jazdy, ciągłe gapienie się na licznik i liczenie, liczenie, liczenie. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu, za słaby jestem na takie wyczyny. Byłem, sprawdziłem i przekonałem się że to faktycznie najtrudniejszy maraton w Polsce, do tego z czysto sportowym podejściem. Ja sportowcem nie jestem. Turystycznie? Tak. Jeśli taka kategoria powstanie.




zaliczone gminy - 8: Hajnówka (teren miejski), Oleszyce, Wielkie Oczy, Laszki, Radymno (obszar wiejski), Radymno (teren miejski), Orły, Żurawica.
Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
665.50 km 0.00 km teren
29:21 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

MRDP Etap 1

Sobota, 19 sierpnia 2017 · dodano: 27.08.2017 | Komentarze 4

Wstaję wyspany, zakupy, jajecznica, krótka podróż i przed 10tą jesteśmy w bazie. Czas leci na rozmowach, oglądaniu sprzętu kolegów i poznawaniu strategii na kolejne dni. Postanawiam ubrać się jednak na długo, trochę pokropiło, wiatr jest chodny, a ja raczej jestem zmarzlakiem. Kolejka po nadajniki długa, przeciągnęło się trochę, spod latarni ruszamy o 12.10. 

PK 1 Świbno. godz. 15.55

Jechaliśmy autem od strony trójmiasta więc wiem co będzie po starcie. Bruk. Szczęśliwie udaje się przejechać, nic nie odpadło, mózg zbytnio o czaszkę się nie poobijał. Od Władysławowa korek. Wszystko stoi, lawirujemy więc między autami, w sumie mógłbym  zgarnąć kilka, jak nie kilkanaście punktów za manewry na drodze. No ale albo jedziemy, albo w korku stoimy. Zaczyna mnie boleć brzuch. Dziwne, nic nienormalnego nie jadłem - czym się mogłem struć? Wpycham snickersa, poprawiam góralkiem i niestety wcale nie jest lepiej. Przy drodze w Rumii niespodzianka, sąsiedzi Mariusza stoją przy drodze z transparentem. Super, aż się łezka w oku zakręciła. Bardzo miły gest. Na początku Gdańska haltuje nas policja na rowerach, skończyło się na pouczeniu, ale od tej pory jedziemy już po DDR skacząc co raz z jednej na drugą stronę drogi. Kilka kilometrów jedzie z nami Rafał Buczek, producent większości podsiodółwek uczestników maratonu. Miejski horror w końcu zostaje za nami, a mnie robi się lepiej, chyba przez wdychanie spalin tak mnie brzuch bolał. Na prom docieramy chwilę przed zamknięciem bramy, spora część zostaje jednak po zachodniej stronie Wisły. Dyrektor zarządza oczekiwanie na resztę zawodników, aby były równe szanse, więc mamy pół godzinki przerwy.

PK 2. Gronowo. godz. 21.07

Po starcie ostrym widać, że większość ostro dziduje, w tym sporo osób które są zdecydowanie słabsze fizycznie. No cóż, każdy ma swoją strategię. Krótki stop w Stegnie, kupujemy wodę i jedziemy spokojnym tempem bocznymi drogami w stronę Elbląga. Mijamy kilka grupek kibiców (między innymi Dareckiego), jedzie się przyjemnie z lekkim wiaterkiem w plecy. Sam pojechałbym szybciej, wiedziałem że tak będzie, ale trzymam się planu. Docieramy do DW503 i zaczynają się pierwsze po drodze górki. Plan ułożyliśmy w ten sposób, że co około 40 km zatrzymujemy się na rozciąganie, dosłownie na chwilę, a co 80 km na dołożenie porcji assos'a. Przez chwilę towarzyszył nam Marecki, z dyrektorem mijaliśmy się kilka razy. Przed samym Braniewem zjeżdżamy się z Jarkiem, postój w Biedronce, woda w bidony, cola oraz butelka na zapas. Przed startem sprawdzałem ten fragment i obawiałem się, że możliwa jest pustynia aż do Gołdapi, lepiej więc się zabezpieczyć. Czapeczkę zamieniam na buffa, właśnie zaczyna się noc, ale jest jeszcze całkiem ciepło.

PK 3. Sępopol. godz. 1.19

Spodziewałem się bardzo słabych dróg, kiedyś już tu byłem i wspomnień nie mam dobrych. Całe szczęście w okolicach Lelkowa sporo nowych asfaltów, słaba była tylko DW 512. Przed Bartoszycami trafiamy na mokre asfalty, musiało niedawno padać. W samym mieście jest otwarty sklep, kupuję dwie bułki, jedną zjadam i trzeba jechać dalej. W Górowie Iławieckim stajemy na zamkniętej w nocy stacji, akurat wypadała tam przerwa. Od samego początku po rozciąganiu czuję pieczenie uda, które przechodzi za kilka minut, zastanawiam się o co chodzi, bo nigdy takich dolegliwości nie było. Boli mnie głowa, myślę o łyknięciu jakiegoś procha, poprawiam na głowie buffa, odpuszczam trochę kask. Dziurawe drogi się kończą i jak ręką odjął skończył się także ból.

Prędkość mocno spadła, jedziemy w okolicach 20 km/h, czasami wolniej. Grupka liczy 5 osób, ale współpracy nie ma żadnej, ot takie turlanie się w zasięgu wzroku. Dopadł mnie kryzys, a że była otwarta stacja za Węgorzewem korzystamy z chwili odpoczynku. Zmieniam gacie na nowe, ciepła zapiekanka, a w oczekiwaniu na resztę siadam i zamykam na chwilę oczy. Nie podoba mi się taki układ, bezsensowne trwonienie czasu i jazda w pseudo peletonie w którym nie ma zupełnie współpracy. Patrząc na rozpiskę, jedziemy mniej więcej zgodnie z planem, więc głośno swoich poglądów nie wyrażam. Tutaj po raz pierwszy dopada mnie psychiczny dół i myśl, że w limicie dojechać będzie bardzo, bardzo trudno. A to przecież dopiero 10% całości. Zaczyna się nowy dzień, wokół sporo mgieł, wszechobecna wilgoć, ale nie jest przesadnie zimno. Zerkam w pogodę i widzę że deszczu nie ma szans uniknąć, no cóż, nikt nie mówił że będzie lekko.

PK 4. Gołdap. godz 6.54

W Gołdapi poleciało ze 30 minut na stacji, po odpoczynku dostaję jakby nowe życie. Jedzie się super, kryzys fizyczny i psychiczny minął. W Wiżajnach zaczyna padać. Ubieram nieprzemakalne skarpety, zakładam deszczówkę i znowu czekam na resztę. Do dupy z taką jazdą. Kilka km dalej na sztywnym podjeździe za Rutką zostaje Jarek, zwalniam żeby zobaczyć czy wszystko OK i gonię Mariusza. Przez parę minut pada mocny deszcz, nie zdążyłem zapiąć kurtki i założyć rękawiczek, więc mam mokre dłonie i korpus. 
Od Sejn znów we trójkę, fajny kawałek, przestało padać, a przed nami wizja spotkania Małgosi, która wyjechała na spotkanie. To najbliżej położony punkt od mojego domu. Posiedzieliśmy trochę, zadzwoniłem potwierdzić nocleg i chwilę po wyjeździe znów się rozpadało. Kolejny trochę przydługi przystanek na rozciąganie, ciągle mam wrażenie uciekającego przez palce czasu. Mógłbym jechać szybciej, rozmawiamy z Mariuszem o tym, ale póki trzymamy się planu jedziemy razem. W Kuźnicy również długi postój, Jarek planuje szukać tutaj noclegu, my mamy przed sobą jeszcze spory kawałek.

Nocleg. Bondary. 22.10

Gdy ruszyliśmy zrobiło się  jakoś przyjemniej, przestało lać, deszczyk tylko siąpi, a wiatr praktycznie ucichł. Lubię te tereny. Bardzo. Szkoda że padało. Za Krynkami znowu z Jarkiem i Danielem i jeszcze kimś. Odcinek szutrowy jest fatalny, pomijam tarkę, bo o niej wiedziałem, ale droga jest bardzo rozmokła i koła zapadają się w grząską ziemię. Od jakiegoś czasu jest już ciemno, deszcz nie ustaje, a ja jestem wypruty i zziębnięty (jest niecałe 10 stopni). Najchętniej zaległbym na jakimś przystanku, ale to nie ma sensu. Zostało kilka kilometrów do noclegu. Tutaj po raz pierwszy przeżywam na rowerze jazdę bez świadomości (a trochę już w swoim życiu przejechałem), wyobraźnia płata figle, co i rusz widzę różne stwory czające się w przydrożnych krzakach. Mam dziury w pamięci, jadę ostatkiem sił, dobrze że nie zasypiam i nie zjeżdżam na środek drogi. W nocy, w deszczu, na dosyć ruchliwej drodze mogłoby się to tragicznie skończyć. Gdy weszliśmy w końcu do ciepłego zaczynam mieć drgawki, nigdy w życiu tak nie zmarzłem, nigdy nie byłem na skraju wyczerpania.

Co to będzie dalej? Jak na razie pozostaje reset głowy, kąpiel, rozwieszenie mokrych rzeczy, makaron, piwo i około 23.30 spać.



zaliczone gminy: Puck (teren miejski), Rumia, Reda
Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
8.80 km 0.00 km teren
00:24 h 22.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy

Czwartek, 17 sierpnia 2017 · dodano: 17.08.2017 | Komentarze 0

Tylko dojazd i powrót.

Wczoraj miałem strasznego pietra, takiej tremy jeszcze chyba nigdy nie doświadczyłem. Dziś już lepiej. Co będzie to będzie...
Kategoria dom/praca


Dane wyjazdu:
41.20 km 0.00 km teren
01:47 h 23.10 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy plus

Środa, 16 sierpnia 2017 · dodano: 17.08.2017 | Komentarze 0

Wczoraj odpuściłem rower na rzecz pieszej wycieczki bo Biebrzańskim Parku Narodowym. Wieczorem pakowanie na wyjazd, w zasadzie 90% już zrobione.

Nie zrywam się wcześniej, choć po głowie mi chodził dłuższy wypad. Wyjeżdżam ot tak, bez celu 2 godziny przed pracą, nic nowego nie wymyśliłem, enty raz Selmęt wkoło. Dawno mi się tak dobrze nie jechało, bezchmurne niebo i zero wiatru, a w nogach jakaś dziwna moc... Do tego spokojne, zaspane jeszcze wsie jad jeziorem. Aż mi się nie chce jechać - lepiej byłoby w tej ciszy poleżeć tydzień nad wodą...

Kategoria <50, dom/praca


Dane wyjazdu:
31.50 km 0.00 km teren
01:20 h 23.62 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy plus

Poniedziałek, 14 sierpnia 2017 · dodano: 16.08.2017 | Komentarze 0

Trzeba się rano trochę poruszać. W cieniu zimno, ale dałem radę :) Nic nowego, poza faktem, że w końcówce pojechałem po trasie sobotniej Mazovii i udało się po kamieniach na wiadukcie przejechać.

Kategoria dom/praca, <50


Dane wyjazdu:
26.90 km 0.00 km teren
01:26 h 18.77 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

spacerek z Gosią

Niedziela, 13 sierpnia 2017 · dodano: 14.08.2017 | Komentarze 0

Pospałem na raty może ze dwie godziny, chodziłem półprzytomny więc po obiedzie trzeba było się poruszać. Do wyboru był jeszcze kajak i spacer, ale małżonka wybrała rower i las. Tego mi było trzeba.
Kategoria <50, z Gosią