Info
Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/hWięcej o mnie. GG: 5934469
odwiedzone gminy
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Październik8 - 0
- 2024, Wrzesień17 - 0
- 2024, Sierpień6 - 0
- 2024, Lipiec9 - 0
- 2024, Czerwiec16 - 0
- 2024, Maj18 - 0
- 2024, Kwiecień25 - 0
- 2024, Marzec33 - 0
- 2024, Luty33 - 0
- 2024, Styczeń27 - 0
- 2023, Grudzień25 - 0
- 2023, Listopad25 - 0
- 2023, Październik22 - 0
- 2023, Wrzesień30 - 0
- 2023, Sierpień31 - 0
- 2023, Lipiec32 - 0
- 2023, Czerwiec32 - 0
- 2023, Maj37 - 0
- 2023, Kwiecień31 - 0
- 2023, Marzec30 - 0
- 2023, Luty30 - 0
- 2023, Styczeń29 - 0
- 2022, Grudzień27 - 0
- 2022, Listopad26 - 0
- 2022, Październik33 - 0
- 2022, Wrzesień27 - 0
- 2022, Sierpień33 - 0
- 2022, Lipiec35 - 4
- 2022, Czerwiec38 - 0
- 2022, Maj29 - 0
- 2022, Kwiecień31 - 0
- 2022, Marzec36 - 3
- 2022, Luty27 - 0
- 2022, Styczeń28 - 0
- 2021, Grudzień31 - 0
- 2021, Listopad23 - 0
- 2021, Październik33 - 0
- 2021, Wrzesień29 - 0
- 2021, Sierpień30 - 0
- 2021, Lipiec29 - 0
- 2021, Czerwiec34 - 4
- 2021, Maj35 - 2
- 2021, Kwiecień26 - 3
- 2021, Marzec37 - 0
- 2021, Luty34 - 1
- 2021, Styczeń38 - 0
- 2020, Grudzień32 - 1
- 2020, Listopad27 - 2
- 2020, Październik29 - 0
- 2020, Wrzesień25 - 0
- 2020, Sierpień23 - 4
- 2020, Lipiec35 - 2
- 2020, Czerwiec33 - 2
- 2020, Maj30 - 2
- 2020, Kwiecień32 - 10
- 2020, Marzec27 - 0
- 2020, Luty30 - 0
- 2020, Styczeń20 - 3
- 2019, Grudzień25 - 4
- 2019, Listopad36 - 4
- 2019, Październik32 - 0
- 2019, Wrzesień28 - 0
- 2019, Sierpień23 - 3
- 2019, Lipiec23 - 0
- 2019, Czerwiec24 - 3
- 2019, Maj29 - 2
- 2019, Kwiecień28 - 3
- 2019, Marzec23 - 0
- 2019, Luty34 - 0
- 2019, Styczeń34 - 5
- 2018, Grudzień29 - 2
- 2018, Listopad31 - 0
- 2018, Październik25 - 1
- 2018, Wrzesień24 - 7
- 2018, Sierpień26 - 3
- 2018, Lipiec27 - 0
- 2018, Czerwiec26 - 3
- 2018, Maj29 - 4
- 2018, Kwiecień27 - 0
- 2018, Marzec34 - 4
- 2018, Luty40 - 1
- 2018, Styczeń35 - 1
- 2017, Grudzień33 - 2
- 2017, Listopad35 - 1
- 2017, Październik26 - 0
- 2017, Wrzesień26 - 2
- 2017, Sierpień25 - 6
- 2017, Lipiec31 - 2
- 2017, Czerwiec23 - 0
- 2017, Maj28 - 4
- 2017, Kwiecień26 - 6
- 2017, Marzec30 - 1
- 2017, Luty21 - 9
- 2017, Styczeń24 - 13
- 2016, Grudzień34 - 3
- 2016, Listopad27 - 2
- 2016, Październik33 - 0
- 2016, Wrzesień23 - 11
- 2016, Sierpień25 - 4
- 2016, Lipiec37 - 3
- 2016, Czerwiec24 - 12
- 2016, Maj33 - 2
- 2016, Kwiecień30 - 19
- 2016, Marzec30 - 6
- 2016, Luty30 - 0
- 2016, Styczeń30 - 15
- 2015, Grudzień33 - 4
- 2015, Listopad16 - 0
- 2015, Październik30 - 3
- 2015, Wrzesień31 - 5
- 2015, Sierpień27 - 19
- 2015, Lipiec31 - 27
- 2015, Czerwiec36 - 7
- 2015, Maj34 - 10
- 2015, Kwiecień24 - 6
- 2015, Marzec30 - 11
- 2015, Luty25 - 7
- 2015, Styczeń28 - 13
- 2014, Grudzień29 - 10
- 2014, Listopad31 - 10
- 2014, Październik25 - 11
- 2014, Wrzesień29 - 6
- 2014, Sierpień28 - 23
- 2014, Lipiec38 - 21
- 2014, Czerwiec30 - 23
- 2014, Maj35 - 8
- 2014, Kwiecień31 - 16
- 2014, Marzec27 - 18
- 2014, Luty30 - 9
- 2014, Styczeń35 - 16
- 2013, Grudzień26 - 5
- 2013, Listopad34 - 7
- 2013, Październik32 - 11
- 2013, Wrzesień29 - 10
- 2013, Sierpień40 - 5
- 2013, Lipiec18 - 10
- 2013, Czerwiec26 - 12
- 2013, Maj25 - 17
- 2013, Kwiecień25 - 21
- 2013, Marzec24 - 10
- 2013, Luty30 - 4
- 2013, Styczeń38 - 1
- 2012, Grudzień25 - 4
- 2012, Listopad29 - 0
- 2012, Październik31 - 7
- 2012, Wrzesień29 - 7
- 2012, Sierpień31 - 8
- 2012, Lipiec34 - 33
- 2012, Czerwiec35 - 20
- 2012, Maj36 - 10
- 2012, Kwiecień30 - 13
- 2012, Marzec27 - 29
- 2012, Luty42 - 39
- 2012, Styczeń42 - 20
- 2011, Grudzień28 - 5
- 2011, Listopad30 - 3
- 2011, Październik34 - 4
- 2011, Wrzesień57 - 26
- 2011, Sierpień55 - 14
- 2011, Lipiec41 - 24
- 2011, Czerwiec55 - 18
- 2011, Maj57 - 36
- 2011, Kwiecień52 - 21
- 2011, Marzec50 - 3
- 2011, Luty29 - 5
- 2011, Styczeń3 - 0
- 2010, Listopad12 - 1
- 2010, Październik32 - 0
- 2010, Wrzesień43 - 1
- 2010, Sierpień3 - 0
it outsourcing
Wpisy archiwalne w kategorii
zawody
Dystans całkowity: | 19997.59 km (w terenie 853.00 km; 4.27%) |
Czas w ruchu: | 866:59 |
Średnia prędkość: | 23.07 km/h |
Maksymalna prędkość: | 74.52 km/h |
Suma podjazdów: | 23719 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 173 (93 %) |
Suma kalorii: | 137690 kcal |
Liczba aktywności: | 59 |
Średnio na aktywność: | 338.94 km i 14h 41m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
398.40 km
0.00 km teren
14:07 h
28.22 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
Brevet Bieszczady. DNF, kolejny raz padło kolano
Sobota, 29 czerwca 2019 · dodano: 02.07.2019 | Komentarze 0
Spokojny poranek, czas leci wolno jak nigdy. Fotka pod remizą i lecimy, startuję w pierwszej grupie. Druga po nas kilka sekund, próbujemy z Andrzejem doskoczyć, bo przeszli obok jak wiatr, ale się nie udało. Grupa spora, około 10 osób, gdy się oglądam Andrzeja nie widzę, gdzieś został z tyłu. Pierwszy PK na stacji z samochodu. Woda, banan, ciacho i w drogę. Za Bochnią z szczycie pierwszej górki haltuje nas policja, ktoś zgłosił że utrudniamy ruch. Noszkur. Była interwencja więc muszą nas spisać, grzejemy się w słońcu kilka minut. Drugi punkt w miejscowości Gromnik, również z samochodu obsługują rodzice jednego z uczestników maratonu. Tutaj trochę dłużej zabawiliśmy, bo w cieniu tak przyjemnie... Zawiązała się grupa sześciu osób z którą spędziłem czas do końca.Zaczyna się pogórze Ciężkowickie, znane mi z przejazdu w ubiegłym roku (w przeciwnym kierunku), na szczycie w oddali widać Tatry. Warunki są niezłe, wiatr cały czas popycha, asfalty bardzo przyzwoite, ale jak dla mnie tempo nieco za mocne. W Pielgrzymce mamy kolejny przystanek, tym razem z ciepłym jedzeniem i arbuzem. Również chce się tu zostać na dłużej, bo jest tak przyjemnie w cieniu. Nicto trzeba ruszać, bo samo się nie przejedzie przecież. Za Duklą pierwszy wysokoprocentowy podjazd, choć mam kasetę MTB brakuje mi tchu aby tam wjechać, robię więc dwa krótkie przystanki na zbicie tętna. Jestem kompletnie nieprzygotowany kondycyjnie do tej trasy... Iwonicz-Zdrój to piękna miejscowość, warto tu wrócić i dokładniej się rozejrzeć, bo jadąc szybko w dół wszystko tak szybko przed oczami przebiega.
Stajemy na Stacji w Rymanowie, woda już schodzi momentalnie, więc trzeba uzupełnić, przy okazji zimna cola. Czuję już trudy trasy, gorąc (choć pewnie na termometrze jest tylko koło 30) i mocne tempo. Kilkukrotnie myślałem żeby odpuścić, ale z drugiej strony szkoda tracić koła i jechać solo. Dochodzą pierwsze sygnały z kolan, ale na razie pomaga rozciąganie ścięgien z tyłu. Podjeżdżamy najwyższy punkt na trasie (626 m.n.p.m) a na zjeździe sygnały są coraz wyraźniejsze. Ocho, muszę uważać. Przed Leskiem kolejny stromy podjazd robiony z dwoma przerwami, oddech krótki, siła w nogach jest, ale serce nieprzywykłe do takiej długiej i intensywnej pracy.
W Lesku oprócz obiadu proszę obsługę o butelkę na której się roluję, mam nadzieję że to pomoże. Faktycznie początkowo jest dużo lepiej, aż do Izdebek. Piękny zjazd po serpentynach, ale już po pierwszych metrach czuję nie oznaki, ale ból. Zatrzymuję się założyć nogawki, choć jest gorąco, kolanom widać chłód przy dużej prędkości nie służy. W Dynowie czuję się tak jak podczas gminobrania pod Warszawą, lekki ból na zewnątrz i wyczuwalnie przeskakiwanie. Od teraz ostateczny test, zostało 40 km do Rzeszowa. Było dobrze, przez moment przestało wcale, ale po chwili, tak jak wiosną ból przeniósł się pod rzepkę, czyli koniec jazdy. Szkoda jak cholera, bo góry już za nami, dostało ostatnie 200 km względnie płaskiej trasy.
Biję się z myślami co dalej, mógłbym zacisnąć zęby i jechać dalej, ostatecznie mam przecież mocne leki przeciwbólowe. Już przed startem wiedziałem, że to najważniejsza impreza w tym roku, odpuszczam GMRDP, na Grunwald też nie dam rady jechać. Jednak myśl, że przez następne kilka tygodni będę siedział w domu gapiąc się za okno z powodu niemożności jazdy i fakt że muszę być za chwilę sprawny tanecznie ostatecznie przesądza decyzję o rezygnacji. Zostaję na noc w domu Olafa i po odjeździe ostatniego zawodnika jadę autem z Wojtkiem do bazy.
Jak zwykle w przypadku wycofu pozostaje niedosyt i rozdarte serce, przez kilka dni będzie mi z tym źle, ale wiem że decyzję podjąłem słuszną. Następnym razem przed górami muszę więcej potrenować długą jazdę na wysokich obrotach. Po namyśle stwierdzam, że wszystkie ostatnie problemy były właśnie w momencie gdy było zimno. Trzeba będzie rozejrzeć się za nakolannikami i jeździć w nich także latem, żeby nie dopuścić do wychłodzenia kolan.
Zaliczone gminy: Charsznica, Miechów, Radziemice, Pałecznica, Hyżne, Chmielnik, Krasne.
Dane wyjazdu:
89.60 km
0.00 km teren
05:00 h
17.92 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg
Zorientuj się na Ełk, z Gosią i Tomkiem
Niedziela, 16 czerwca 2019 · dodano: 17.06.2019 | Komentarze 0
Starty są indywidualne, co 30 sekund, startujemy pierwsi. Punkty do zaliczenia w kolejności, to sporo upraszcza sprawę, choć wiedziałem, że będzie łatwo jest bardzo łatwo. Na trasie robią się pociągi po 10 osób, gdzie nawiguje jedna, a większość jadących nawet mapy nie widzi. Nicto, jedziemy swoje. Sporo znanych miejsc, ale też dużo zupełnie nieznanych, dobrze - jest okazja zajrzeć do wiosek które nigdy nie są po drodze. Sporym utrudnieniem jest mokra ziemia, bo nad ranem była solidna burza, momentami bardzo ślisko na gliniastym podłożu. Zaliczam sam dodatkowe 2-3 kilometry, bo będąc na punkcie z żarciem zająłem się wodą i batonami zamiast podbiciem karty i musiałem wrócić. Ale tak to właśnie jest, gdy na punkt w jednym czasie przyjeżdża stado ludzi, a pchać w tłum mi się nie chce. Zaraz potem Gosia ma skurcze, wychodzi jak zawsze brak picia i jedzenia. Robimy małą przerwę na odsapnięcie i wafelka. Wiem że z szybkiej jazdy już nic nie będzie, jadąc 20 km/h po asfalcie małżonka nie jest w stanie utrzymać koła. Punkty 13 i 14 tak jak się spodziewałem (bo kiedyś tu byłem) po polnych drogach, koleinach zalanych wodą i śliskiej glinie. Momentami Gosia już prowadzi, bo nie da rady jechać. Jakoś zmęczyliśmy ten fragment, docieramy do bazy i pytam się co dalej.Jest druga "mini" mapa do przejechania, od razu po rzuceniu na nią okiem widać że jest to leśniczówka Mleczno. Trasa znana na pamięć. Pada decyzja - jedziemy. Szału nie ma, ale drogi porządne, więc już nie ma takiego zamulania. Zaraz po zjeździe w teren mija nas powracająca czołówka, a przed samą leśniczówką kolejna dwójka. Straty dużej nie ma. Gdyby Gosia przejechała drugą część trasy w tempie takim jak początkowo moglibyśmy myśleć o wygranej, a sami Tomkiem śmiało byśmy chłopaków objechali. Wyszło i tak nieźle, wszak nie przyjechaliśmy się tu ścigać tylko miło spędzić czas.
Po wszystkim chlup do jeziora, kiełba z ogniska, wręczenie nagród i chwila rozmów. Gosia wygrała fajny plecak, super nagroda za trud włożony na trasie.
Dane wyjazdu:
561.80 km
0.00 km teren
19:36 h
28.66 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
Maraton Podróżnika 2019
Sobota, 1 czerwca 2019 · dodano: 03.06.2019 | Komentarze 2
Ruszam w trzeciej grupie o 8.10. Zaraz po starcie formuje się czwórka, którą jedziemy jakieś 100km. Współpraca układa się, chociaż chyba jest trochę za szybko. Przez początkowe 20-30 km tradycyjny dyskomfort w lewym kolanie, potem przechodzi i do końca utrzymuje się tylko w momentach gdy za mocno przyciskam. Na niebie trochę chmur, które niestety znikają i robi się ciepło. Za ciepło. Na tablicy przy drodze pojawia się "Parczew 20" i jest dokładnie tak, jak podczas zbierania gmin z Jankiem sprzed kilku lat. Asfalty pozostawiają dużo do życzenia. Rozpieprza to jazdę na kole i dotychczasowy porządek, dodatkowo zaczyna mnie boleć głowa, brzuch i mam jadłowstręt. Ocho... skądś to pamiętam.Dociągamy do Włodawy, bo wcześniej nie było żadnego sklepu i informuję kolegów, że muszę stanąć na dłużej. Big Milk, zimna cola, butelka zimnej wody wylana na głowę i kilka minut odpoczynku pozwoliły wrócić do żywych. Na niebie pojawiły się burzowe chmury, więc jest trochę cienia, nawet trochę pokropiło. Sprawnie dojeżdżamy na punkt żywieniowy, jest pyszny makaron, kawa i kolejna okazja do zdjęcia butów i chwili odpoczynku. Ruszam z Andrzejem który dojechał zaraz po nas, a moi dotychczasowi koledzy z którymi pokonałem dotychczasową trasę lekko zamarudzili. Wyprzedza nas Marcin z żoną Anną, tempo mają zacne, więc podczepiamy swój wagonik. Lajtowo było tylko przez jakąś godzinkę, bo nasza lokomotywa postanowiła zajechać do sklepu. No cóż, i tak było dużo gratisowych kilometrów, teraz trzeba trochę samemu popracować. Dojeżdżają koledzy i kolejny fragment jedziemy razem, z planem postoju na stacji w Bychawie na ubranie się i uzupełnienie wody przed nocą. Na stację docieramy tylko z Andrzejem, tam zeszło trochę czasu i już po ciemku ruszamy na kolejny etap. 80 km do stacji w Solcu nad Wisłą. Zastanawiałem się kiedy dopadnie mnie kryzys, ale jest zadziwiająco dobrze. Sporą część tego fragmentu przegadaliśmy, więc jakoś szybko poszło, mam już przed oczami wizję gorącej kawy i hot doga. Dwudziestoczterogodzinny sklep okazuje się być zamknięty. Super. Posiedzieliśmy trochę na krawężniku, wody nam wystarczy, do kolejnej stacji jakieś 40 km. Całkiem fajny był kolejny etap, z dobrym podłożem i zacnymi hopkami, siła cały czas jest, spać się nie chce, tylko tyłek już lekko protestuje. W końcu docieramy do Góry Puławskiej, tym razem stacja otwarta,kawa jest, niestety nic na ciepło nie mają do jedzenia. Ehhh, trzeba się zadowolić chipsami bo od słodkiego mam już odruch wymiotny. Końcówka całkiem przyjemna, trochę mgiełek, klimatyczny świt (choć bez zdjęć) i chwilę po 6tej meldujemy się na mecie.
Nie było tak ciężko jak się spodziewałem, myślałem że w gorszym stanie dotrę na metę. W sumie był to sprawdzian czy w ogóle dotrę na metę i to jak potoczą się dalsze rowerowe plany na ten rok. Jak na teraz to raczej odpuszczam GMRDP, bo z lewym kolanem ciągle jest coś nie tak, a tam ulgowej jazdy nie będzie. Kusi mnie Grunwald, ale tutaj problemem jest czas, bo oprócz roweru jest jeszcze taniec. Ciężko ciągnąć kilka zajęć na raz i na coś się muszę zdecydować. Najważniejsze że szczęśliwie udało się ukończyć, bo było kilka mniejszych i większych zdarzeń na trasie.
Zaliczone gminy -18: Warka, Góra Kalwaria, Osieck, Pilawa, Parysów, Borowie, Miastków Kościelny, Wola Mysłowska, Fajsławice, Strzyżewice, Józefów nad Wisłą, Chotcza, Przyłęk, Janowiec, Gniewoszów, Kozienice, Głowaczów, Grabów nad Pilicą.
Dane wyjazdu:
30.10 km
0.00 km teren
06:30 h
12:57 km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Jaszczur - Knyszyńskie knieje
Sobota, 4 maja 2019 · dodano: 06.05.2019 | Komentarze 0
Baza harcerska rodem z PRL ma swój klimat, ale nocleg w nieogrzewanym pomieszczeniu gdy za oknem jest ledwie 2 stopnie nie należy do przyjemnych. Wstajemy zmęczeni, pomijając młodego, bo jemu nic nie przeszkadzało, nawet 30 osób na odprawie siedzących mu na głowie.Ruszamy późno, dopiero o 10.50. Za oknem coraz więcej słońca, robi się całkiem przyjemny dzionek. Impreza trudna, najpierw trzeba dopasować rozświetlenia do ramek. To bardzo ważna sprawa, bo gdy się już dotrze do (mniej więcej) celu trzeba wiedzieć gdzie punktu szukać. Pierwszy PK to duża wtopa, kręcimy się w kółko (potem okazuje się że żeśmy źle ramkę dopasowali), marnując kupę czasu. Wracamy do wioski, aby się odnaleźć i od tego momentu zaczyna iść całkiem nieźle. Tempo mamy spacerowe, na wyniku nam nie zależy. Oprócz lampionów do znalezienia są też do wykonania zadania polegające na przykład na liczeniu nóg kozy znajdującej się na ambonie, wysokości głazu czy ilości torów wąskotorówki. Trzeba też narysować znaki, znaleźć reklamę czy policzyć ilość podpór w moście. Gdy zaczyna brakować czasu trzeba przyspieszyć, ale za bardzo się nie da, bo synek ma problemy z łydkami. Wszak jego nogi są krótsze, ale i tak dzielnie znosi trudy trasy. Odpuszczamy sporo punktów, zaliczając tylko rysowanie cerkwii i odczytanie informacji z nagrobka (po rosyjsku). Docieramy spóźnieni jakieś 30 minut. Na miejscu syta zupa i po chwili odpoczynku zbieramy się do domu. Gosia nie chce marznąć drugiej nocy w harcówce.
zdjęcia
Dane wyjazdu:
187.50 km
0.00 km teren
09:25 h
19.91 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg
Harpagan H-56 Kwidzyn
Sobota, 20 października 2018 · dodano: 22.10.2018 | Komentarze 0
Cała trasa pokonana razem z Andrzejem, Pawłem i Dareckim. Dużo asfaltów, punkty bardzo łatwe, tylko z jednym trzeba się było trochę pomęczyć. Do 10tej zimno w palce u nóg, koło południa wyszło słońce, ale co chwila chowało się za chmurami, więc zimno/ciepło było na przemian. W pewnym momencie Gosia stwierdza że ma dość, a że taki mieliśmy plan (jechać dopóki sprawia to przyjemność) dziękujemy kolegom za wspólne kilometry i już po ciemku wracamy do bazy.Gdybym nastawił się na zdobycie wszystkiego byłaby duża szansa na tytuł. Tempo jazdy było marne, sam pojechałbym sporo szybciej i mniej czasu tracił na punktach. No ale plan był inny i został wykonany w 100 %.
Dane wyjazdu:
272.00 km
0.00 km teren
11:58 h
22.73 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg
Zażynek 2018 - Hajnówka
Sobota, 15 września 2018 · dodano: 17.09.2018 | Komentarze 6
Dojechaliśmy z Gosią trochę po 10tej, instalacja w bazie, ładowanie węgli w postaci makaronu i spokojne przygotowanie rowerów do startu. Okazuje się, że nie będzie Andrzeja, szkoda, bo praktycznie nie będzie znajomych. Przed startem dojeżdża Tomek, miał jechać "na dziko", ale wskakuje na puste miejsce. Ruszamy w piątkę i w ten sposób przejeżdżamy prawie całą pierwszą pętlę (127km). Piękne lasy, cudne wsie, ten spokój i cisza - tylko na Podlasiu. Praktycznie cała droga po asfaltach i szerokich gruntówkach, super dokładne mapy - nie idzie się zgubić. Po drodze koledzy mieli przygody z przebitymi kołami, na co zeszło trochę czasu.W bazie dokończamy makaron, dokręcam uchwyt latarki (dobrze że zauważyłem podczas pierwszej pętli) i ruszamy w szarówce na drugą, jedynie czterdziestodwukilometrowe kółeczko. W lesie ciemno, trzeba palić światło i uważać na dziury w drodze. W jeździe przeszkadzał dzwoniący co i rusz telefon, więc zostaliśmy tylko we trójkę z Tomkiem. Pod koniec narada - co dalej. Tomek ma problemy z kolanem, zresztą od początku było wiadomo że całości trasy nie przejedzie. Gosię boli ręka, tego można było się spodziewać, dodatkowo zapomniała spakować nogawek. W bazie próbuję jeszcze namówić ich na krótkie, 57 kilometrów, ale nic z tego. Gosia twierdzi że rano pojedzie krótkie kółko...
Pozostaje więc prysznic, poszukiwania otwartego sklepu, browarek + gadka-szmatka i przed północą idziemy w kimę. Budzę się po 5tej i czekam na budzik. Gosia odpuszcza, Tomek także, więc szybko wskakuję w ciuszki i ruszam na samotne sto z ogonkiem.
Tempo mam solidne, nie odpuszczam, trzeba się trochę sponiewierać. Wiem że całości trasy nie przejadę, ale wracać z Zażynka bez zmęczenia...nie...nie tak to miało wyglądać. Jest ciepło, zbyt mocno się ubrałem, mus się zatrzymać i zrzucić czapkę i wiatrówkę. Kolejne piękne fragmenty lasu, sielskie wsie i piękna pogoda. Jedynie wiatr się mocno rozkręcił, no ale nie można mieć wszystkiego na raz. Wracam już mocno umordowany, odliczając każdy kilometr na ostatniej prostej przed metą.
Pierwszy raz jesteśmy do końca, odbieramy dyplomy i czas ruszać w drogę powrotną. Impreza świetnie zorganizowana, super miejsce na jazdę rowerem, niestety nie dopisała frekwencja. Zeszłoroczny przejazd po Puszczy Augustowskiej całą bandą był super, w tym liczyłem na to samo i się rozczarowałem. Nie mam ciśnienia na wynik, Zażynek to własnie miejsce gdzie można się spotkać, pogadać podczas jazdy, przy okazji się mocno upodlić, bo trzy stówki na rowerze MTB dają solidnie w kość.
fotki
Dane wyjazdu:
544.40 km
0.00 km teren
19:29 h
27.94 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
Maraton Podróżnika 2018
Sobota, 9 czerwca 2018 · dodano: 12.06.2018 | Komentarze 2
Startuję z pierwszej grupy z planem: jadę swoje, a potem się pod jakiś pociąg podczepię. Od samego początku bardzo dziurawe drogi, trzeba mocno uważać, bo dziur jest tyle, że nie ma szans ich ominąć. Przede mną Olo, z każdą chwilą znika coraz dalej, za mną pustka. Na kawałku dobrej drogi Go jednak dochodzę, ale ewidentnie ma ochotę jechać sam, więc zamieniliśmy tylko słowo i pojechałem dalej. Od startu pilnuję zasady picia co 5 kilometrów, raz elektrolity, raz wodę. W Drawsku Pomorskim jadę jakoś tak dookoła, sam rysowałem ślady pomiędzy punktami kontrolnymi i coś musiało mi się źle kliknąć...Przed Złocieńcem muszę stanąć na siku, to dobrze że na pęcherz ciśnie, bo się nie odwadniam, przy okazji dokładam sudokremu na siedzenie. Słońce coraz bardziej grzeje, pocieszające jest to, że jedziemy praktycznie cały czas przez las. Zatrzymuję się na fotkę nad j. Drawsko i w tym czasie widzę kogoś z tyłu. Wcześnie. Nawet bardzo. Spodziewałem się tego dopiero gdzieś koło setnego kilometra. Podczepiam swój wagonik i jedziemy we czwórkę (521, 525, 538). Chwilę dalej z dużą prędkością mijają nas zawodnicy z czuba, chłopaki nie spawają, ja też uważam że jadą zdecydowanie za szybko (mieli średnią ponad 35km/h) Jedzie mi się bardzo dobrze, szybciej niżbym jechał sam, ale nie aż tak, że zaraz się wybzykam i będę umierał. W Połczynie SMS i wspólnie stwierdzamy, że czas poszukać sklepu, bo wypiłem już wszystko, łącznie z awaryjną półlitrówką wiezioną w kieszonce.Zimna cola, Big Milk i dwie drożdżówki, z których jedną od razu połykam. Stojąc w kolejce porozciągałem się, z kolanami (odpukać) nic się nie dzieje. Poszło sprawnie, tylko około 10 minut. Robi się coraz goręcej, cały czas często piję, ale już sikać się nie chce. Gdy byliśmy jakieś 2 km od morza zaczęło robić się wyraźnie chłodniej. Temperatura spadła tutaj do 18 stopni, jest wręcz zimno. Stanęliśmy na chwilę podbić esemesowo PK2, gdy ruszaliśmy z tyłu został Szafar wyraźnie wyczerpany upałem. Mnie też niedługo potem dopadają jego skutki, bo gdy tylko od morza odjechaliśmy wskazówka znów wskazywała ponad 30 stopni. Rozglądam się za sklepem, jeszcze kilka łyków zostało, ale chętnie napiłbym się porządnie i butelkę wody wylał na głowę. Niestety wokół pustynia. Taka sklepowa, bo faktycznie dookoła same lasy. Oddech mam bardzo płytki, to źle wróży - muszę odpocząć. Wreszcie widzę przystanek, kolegów już wcześniej informowałem żeby na mnie nie czekali jeśli zniknę. Łykam puszkę coli wiezioną na czarną godzinę i jakieś 10 minut spędzam w pozycji leżącej. Chętnie poleżałbym dłużej, ale nie mam co pić, a do punktu żywieniowego już rzut beretem. Wyprzedza mnie Szafar, ale nie chcę się szarpać żeby go dojść, jadę swoje. W barze na stół od razu ląduje makaron z sosem, ale zanim się za niego zabrałem wypiłem ze 3 kubki coli i tyleż samo wody. Po makaronie pochłaniam jeszcze kilka kawałków arbuza i pomarańczy, pakuję prowiant na drogę i wlewam w siebie tyle wody ile tylko się dało. Zabawiłem w sumie około 25 minut, oddech wrócił do normy, nie ma co przedłużać.
Ruszam sam, Szafar został, chłopaki wyjechali dawno temu. Jestem w szoku jak wiele zdziałał odpoczynek, czuję się tak jakbym dopiero startował. Dobrze było dokąd nie trzeba było z wojewódzkiej zjechać na lokalne drogi. Takiej rzeźni nigdy nie widziałem. Droga powstała pewnie za Gierka i od tamtej pory nikt nic z nią nie zrobił. Same kratery. Nie wiem jak długi był ten odcinek, ale przekleństw padło co nie miara. W nagrodę super zjazd po równym, po czym nastawiam się na kolejną porcję dziur. Kilka minut wcześniej był tu Gavek i wspomniał o tym w relacji. Jacierpiedolę. Jak można wytyczyć maraton po czymś takim? Fullem na szerokich oponach z własnej woli nigdy bym tam nie wjechał. Przed Miastkiem kolejna wizyta w sklepie, wypijam co mi zostało, tankuję do pełna, pamiętając o odkupieniu puszki coli. Robi się chłodniej, jedzie się całkiem przyjemnie, sam się sobie dziwię, że mając trzy stówy w nogach jestem w stanie ciągle tak szybko jechać. Zapomniałem jednak o smarowaniu i niestety lekko dupę obtarłem. Teraz już za późno i ciężko będzie znaleźć sobie wygodną pozycję w siodle. Powoli zaczyna chować się słońce, mocno oślepia, a ja akurat jadę w kierunku zachodnim.
W Szczecinku staję na Orlenie, kolejna cola, tym razem w bidon rozrabiam red speed'a, mając nadzieję że nocą nie będę zasypiał. Gdy ruszyłem spod stacji z roweru odpada lusterko. W mordę. Dobrze że tylko to, bo przy tej ilości dziur mogłyby być większe straty w sprzęcie. Ciężko się przyzwyczaić do jazdy bez, chociaż zaraz będzie ciemno, a nocą zdecydowanie rzadziej się wstecz patrzy. Długi odcinek równej jak stół krajówki, potem zjazd na Borne Sulinowo, szkoda że nocą. Staję na chwilkę wyjąć bułkę, bo coś zaczęło w brzuchu burczeć kiedy minął mnie Szafar. Widziałem po czasach na punktach że jedzie szybko i jest za mną tylko kilka minut, więc w sumie to była tylko kwestia czasu. Pytam się czy mogę się na kole trochę powieźć, sam takiego tempa nie utrzymam, a jak będę miał dość to po prostu zostanę. Jedzie się elegancko, tempo nie jest zabójcze, może uda się tak do końca dojechać...
Stajemy na Orlenie przed Wałczem, miałem ochotę na hot-doga, ale niestety nie mają. Całe szczęście mam w zapasie jeszcze drożdżówkę, którą wciągam popijając kolejną colą. Poleciało sporo czasu, jestem gotowy do dalszej jazdy, ale czekam na Janusza, aby nie jechać sam. Mamy długi fragment DK10 z praktycznie zerowym ruchem, prędkość oscyluje wokół 30 km/h, dawno nocą tak szybko nie jechałem. Tyle tylko, że to nie moja zasługa... Dojeżdża do nas Tomek, jest dużo od nas szybszy, ale postanawia dociągnąć z nami do końca. Jest szansa na bardzo dobry wynik, jeśli nadal utrzyma się tempo i nie dopadnie mnie żaden kryzys. Zaliczam tylko mega głód, zjadłem wszystko co miałem w zapasie (2 bułki, pół paczki Hitów, i ze 4 batoniki). Zaczyna się robić zimno, choć na wyświetlaczu nad drogą widniało że jest 19 stopni. Nie ma się co dziwić, na dużym zmęczeniu odczuwanie temperatury jest zupełnie inne, a jadę cały czas na krótko. Zupełnie jak nie ja... Nie ma tragedii, tyle dam radę znieść, gorzej jest z tyłkiem. Za Reczem chyba najdłuższy podjazd na całej trasie, która była pokroju pagórków takich, jakie mam pod domem. Chwilę potem wstaje słońce, ostatni fragment dziur, takich fest, jak w połowie trasy i o 5.09 dojeżdżamy na metę.
Udało się wykręcić kosmiczny wynik, dawno tak szybko nie jeździłem. Jest to oczywiście nie tylko moja zasługa, gdyby nie Szafar i chłopaki z którymi jechałem w okolicach nadmorskich wynik byłby sporo gorszy. Na trasie praktycznie bez kryzysów, raz tylko naszło mnie tradycyjne "na co mi to wszystko" u schyłku dnia. Cieszę się, że nie było żadnych dolegliwości z kolanami, bo kilka dni przed startem coś się w lewym czaiło. Na trasie ucierpiały przede wszystkim nadgarstki (gdy się tylko dało odpoczywałem na lemondce) i tyłek, ale takie są przecież uroki jazdy po dziurach. Organizacyjnie maraton jak zawsze na najwyższym poziomie, baza bardzo przyjemna, sama trasa także. Gdyby tylko nie było tyle dziur...
kilka fotek
Zaliczone gminy - 26: Dobrzany, Ińsko, Ostrowice, Połczyn-Zdrój, Tychowo, Białogard (obszar wiejski), Świeszyno, Biesiekierz, Będzino, Mielno, Sianów, Polanów, Kępice, Miastko, Bobolice, Biały Bór, Koczała, Przechlewo, Rzeczenica, Czarne, Szczecinek (obszar wiejski), Szczecinek (teren miejski), Borne Sulinowo, Tuczno, Drawno, Recz.
Dane wyjazdu:
501.90 km
0.00 km teren
20:55 h
24.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg
Kaszubska wyprawka
Sobota, 21 kwietnia 2018 · dodano: 24.04.2018 | Komentarze 0
Dojechaliśmy w piątkowe popołudnie. Ciepło i bezwietrznie, szkoda że jutro ma być zupełnie inaczej. No cóż...dobrze że nie będzie padać. Ogarnęliśmy rowery, chwila integracji przy ognisku i około 22giej poszliśmy spać. Noc skróciła się trochę za sprawą śpiewającego za oknem słowika lub innej sikorki, człowiek przyzwyczajony do miejskiego szumu za oknem. Czekam do budzika i czas się zbierać. W kuchni tłum ludzi, czas śniadania, ciężko się do czajnika dopchać. Jeszcze tylko się ubrać, chwila odprawy na której zmarzłem tak, że wkładam przed startem jeszcze wiatrówkę.Ruszamy równo o 8mej. Tworzy się grupa której przejechaliśmy większość trasy. Pierwsza stówka poszła gładko. Piękne okoliczności przyrody i drogi które nie pozwolą się nudzić. Popas pod sklepem w Szymbarku, dwie bułki, cola i woda, bo poszedł cały zapas zabrany ze startu. Dalej nie jest już tak różowo. Krajobrazy nadal zachwycają, ale wiatr dale popalić. Boczne podmuchy spychają, czasem trzeba jechać ze sporym przechyłem, aby w konsekwencji utrzymać pion. Widoki piękne, ślicznie wyglądają granatowe jeziora i białe grzywy fal. Oj dawno już na takim wietrze nie jeździłem. Zaczyna mnie boleć głowa, jestem zmęczony gorzej niż po ubiegłotygodniowej trzysetce. A to nawet nie 1/3 trasy... Nicto. Damy radę, trzeba w głowie podzielić trasę na mniejsze części. Postanawiamy zrobić dłuższy postój w Brusach. Zeszło sporo czasu, bo dosyć długo czekaliśmy na zamówione dania, ale dzięki temu przestała mnie boleć głowa. Jeszcze szybkie zakupy i ruszamy na najszybszą część trasy.
Do Czerska prostą drogę idealnie pokrywającą się z kierunkiem wiatru, więc wysiłku w kręcenie wkładać praktycznie nie potrzeba. Czuję się zdecydowanie lepiej z pełnym brzuchem. Po drodze widać wielkie połacie wiatrołomów - skutek nawałnic z sierpnia ubiegłego roku. Ależ to musiała być wielka siła, połamać tysiące drzew jak zapałki... To najbardziej położony na południe punkt trasy, do połówki jeszcze trochę brakuje, ale generalnie zaczynamy nad morze wracać. Jest bardziej płasko, sporo lasów, ale są też fragmenty zupełnie odsłonięte pod czołowy wiatr. Kolejny dłuższy postój na stacji w Egiertowie, już po zmroku. Wiatr się uspokoił, nadal mocno dmucha, ale nie ma już tak niebezpiecznych porywów. Ubieram się na nocną jazdę, zmieniam spodenki bo z tyłkiem mam duży problem. Coś w tym roku jest nie tak, na każdym wyjeździe zbyt szybko odczuwam dolegliwości. Nie mam ochoty na kawę, zjadam tylko bułkę i rozrabiam do bidonu proszki antynasenne.
Zamiast być lepiej jest jeszcze gorzej, nic, muszę kolejną stówkę jakoś wytrzymać. Pierwsze kilometry jeszcze jakoś idą, ale zaczyna się dziać coś z prawym kolanem. Boli z boku, coś jakby przyczep. Staram się rozciągać podczas jazdy, dwa razy na krótkich postojach po drodze i nic. Nie wiem jaka jest tego przyczyna. Zbyt dużo górek, czy za mocna jazda. W każdym bądź razie wiem, że samo nie przejdzie, a przed nami jeszcze będzie co podjeżdżać więc łykam tabletkę. Dobre jest to że na bolący tyłek także działa.
Na stacji w Pucku wkładam jeszcze jedną wkładkę i nakładam sporą warstwę smarowidła. Standardowy zestaw czyli kawa + hotdog, zmieniam też rękawiczki na cieplejsze. Zostało 109 km do mety. Jedzie się koszmarnie, nie mam już siły, do tego zaczyna mnie mulić. Do tej pory po proszkach zupełnie nie chciało mi się spać, ale zawsze zaczynałem wieczorem, więc zmęczenie było dużo mniejsze. Tym razem muszę zamknąć oczy na chwilę, 5 minut pomaga mniej więcej na godzinę jazdy. Kolano czuję co jakiś czas, do tego odzywa się także lewe. Podjazd przed Gniewinem wjeżdżam ledwo, ledwo, nie chciałem stawać w pedałach, aby mocniej kolan nie obciążać. Końcówka to typowe zamulanie, toczymy się około 20 km/h niby w grupie, ale osobno. Razem ze słońcem wzmógł się także wiatr, musiałem też zrobić drugi postój na zamknięcie oczu. Nie udało się dojechać w 24 h, spóźniliśmy się 18 minut.
Gdy obudziłem się po jakichś dwóch godzinach pierwsze co robię to sprawdzam kolana. Nie bolą przy dotyku, zginaniu i symulacji kręcenia. Uff, całe szczęście, że to tylko zmęczeniowy problem był. Wręczenie medali, kawa, pakowanie i czas się zbierać w drogę powrotną.
Pięćset to już dystans który boli, to wiedziałem przed startem. Nie spodziewałem się jednak, że ból przyjdzie tak szybko, już po 150 km czułem trudy trasy i odzywający się tyłek. Łatwo nie było, trasa pokonana, kolejne doświadczenie zdobyte.
kilka zdjęć Małgosi, kilka pożyczonych, bo po drodze swoich nie robiłem
Zaliczone gminy - 11: Główczyce, Nowa Wieś Lęborska, Lębork, Studzienice, Dziemiany, Brusy, Nowa Karczma, Przywidz, Somonino, Wejcherowo (teren miejski), Wicko.
Dane wyjazdu:
50.70 km
0.00 km teren
02:50 h
17.89 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg
zorientuj się na Ełk
Niedziela, 3 września 2017 · dodano: 04.09.2017 | Komentarze 0
Pierwsza edycja rowerowej orientacji. Wiem że będzie łatwo, namawiam Tomka, bo Marek sam chciał w takiej imprezie wziąć udział i wspólnie z Gosią jedziemy do Przykopki. Zapisy, gadka, szmatka, odprawa. Start indywidualny, co 30 sekund, ruszam pierwszy za mną koledzy. Zjeżdżamy się 100 metrów dalej, strategia obrana więc ogień...co w praktyce oznacza i tak jazdę tempem najwolniejszego. Punkty bardzo łatwe, do tego znajomość terenu, gdzie jedynie rejony nad rzeką Ełk, były mniej dotychczas eksplorowane. Jedynym utrudnieniem były blisko siebie położone punkty trasy naszej oraz trasy krótszej. Na jeden prawie się nabraliśmy, ale ostatecznie pojechaliśmy te 400 metrów w bok trafiając na właściwy.Organizator mocno skrócił trasę, ze względu na to że jest sporo błota w lesie. W sumie impreza dla "ludzi z ulicy", nie ma się co dziwić, mapniki posiadały tylko dwie osoby - ja i Gosia. Wyszło nam coś koło 32 km, a dałoby się ją jeszcze skrócić przejeżdżając brodem przez rzeczkę (nie chcieliśmy ryzykować, bo nie wiadomo jak było głęboko). Kolejne osoby przyjechały po nas dobre pół godziny, a może i dłużej, do tego chyba wszyscy nabrali się na punkty z krótkiej trasy.
Fajna impreza, pod domem, za darmo...W przyszłym roku, jeśli termin nie będzie z niczym kolidował.
Dane wyjazdu:
526.50 km
0.00 km teren
24:36 h
21.40 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
MRDP Etap 2
Poniedziałek, 21 sierpnia 2017 · dodano: 28.08.2017 | Komentarze 1
PK 7. Narewka. godz. 8.06Budzik dzwoni o 6tej, wstaję wypoczęty i powoli zaczynam zbierać się do drogi. Ubrania nie doschły, trzeba zakładać mokre, a to nie jest komfortowe. Chłopaki strasznie się ociągają, stoję gotowy i czekam. Kolejny raz...pół godziny tu, pół godziny tam...W sumie to dałem ciała, mogłem w tym czasie nasmarować łańcuch, który o sobie przypomniał chwilę po wyjeździe. Staję w jakimś sklepie, strasznie słabo zaopatrzony, więc ciągniemy do Narewki. Tutaj śniadanie - drożdżówka z jogurtem, chałka na drogę i smarowanie zardzewiałego po wczorajszym deszczu łańcucha.
PK 8. Siemiatycze. godz. 12.38
Zaraz po wyjeździe zaczynam czuć lewe kolano, pod sklepem porozciągałem się, ale tym razem pomaga tylko na chwilę. Zastanawiam się o co chodzi. Jechałem sporo poniżej swoich możliwości, zero forsowania, jedyne co mi do głowy przychodzi to wczorajszy zimny deszcz. Trzeba będzie coś wymyślić, bo jak tak dalej pójdzie, to nic dobrego z tego nie będzie. Robi się ciepło, zaczynam przesychać - całkiem fajnie, tylko wieje w pysk. Prędkość Mariusza bardzo spada, próbuje wieźć Go na kole, ale słabo się to udaje. Chyba widzi On moją minę, bo po chwili pada temat ewentualnego rozdzielenia się. Opcja wydaje się być słuszna, ale postanawiam jechać dalej i poczekać co będzie potem. Nie chcę forsować tempa ze względu na kolano, póki co idzie mniej więcej zgodnie z planem.
PK 9. Terespol. godz. 16.11
Stajemy pod Biedronką, grubsze zakupy, w międzyczasie rozbieram się bo zrobiło się ciepło. Smaruję kolano ketanolem, bo nie jest dobrze. Nad nami krążą chmury, zaraz za Bugiem trafiamy na pierwsze opady. Chwila na przystanku, założyłem kurtkę, ale pokropiło tylko troszkę. Przemykamy między chmurami, trafiamy na płynące ulicami potoki, ale szczęśliwie obrywamy tylko skrajami chmur. Jedzie się przyjemniej, wiatr jest raczej sprzyjający, więc i morale wzrosło. Z rozpiski jesteśmy miej więcej tam, gdzie być powinniśmy, tylko to kolano... Rozciąganie pomaga dosłownie na kilka minut, a nie będę przecież co chwila się zatrzymywał.
PK 10. Zosin. godz. 1.26
Stajemy na obiad, knajpę znalazłem w telefonie podczas jazdy. Kupuję butelkę coli, kładę się na ziemi i roluję pasmo biodrowo-piszczelowe. Czy pomoże? Nie wiem, ale warto spróbować. Jemy żurek, który żurku nie przypomina, ale jest smaczny. Potem dokładka, więc znów sporo czasu nam uciekło. Z pełnymi brzuchami jedzie się fajnie, ale zaraz za miastem trafiamy na większy opad a przy okazji na Stanisława. Spory kawałek razem przegadaliśmy. Wiedziałem że będą tutaj wstrętne drogi, ale tak jak na północy sporo się zmieniło od mojej ostatniej tu wizyty. Kilkunastokilometrowy odcinek GreenVelo i sporo nowych asfaltów. W Sławatyczach pitstop pod sklepem, próbuję rozciągać się w inny sposób. Pomaga, ale także tylko na jakiś czas. Kolano ćmi, a przy jakiejkolwiek górce lub szybszej jeździe zaczyna boleć. Staram się nie myśleć co będzie potem - jadę tylko do drugiego zaplanowanego noclegu. W końcu znajduję patent - całkowite wyprostowanie nogi. Pomaga na krótko, dwie, trzy minuty, ale nie wymaga schodzenia z roweru. Dobre i to. Końcówka dziurawa, (choć myślałem że będzie gorzej), chwilę jedziemy z Ryśkiem i Rafałem. Krótki stop na SMS i smarowanie
PK 11. Radymno. 11.33
Kilka km dalej mamy Orlen, wizja kawy i hot-doga dodaje sił. Jarek mówi, że rozmawiał z żoną i kawałek za Hrubieszowem mamy Bar, otwarty w nocy. Jest zimno, znów poniżej 10 stopni, do tego chce mi się spać. Przed oczami mam gorący rosołek i jakieś pierogi, ta wizja napędza do jazdy... Bar jest. Raczej restauracja. Taka przy hotelu... Drzwi otworzyła nam Pani gdy zadzwoniłem, ale jedyne co możemy dostać to kawa/herbata. Wkurw sięga stratosfery. Już mi się nawet spać nie chce, a muliło mnie nieźle kilka minut wcześniej. Wyciągam zimową czapkę i rękawiczki, dobrze że nie wyrzuciłem ich z bagażu, przydały się bardzo. Przed nami fragment hopek, momentami trzeba było się przyłożyć i niestety kolano o sobie przypomina. Jadę, nie ma wyjścia, rozum coraz częściej podpowiada, że nic z tego nie będzie. W końcu mamy stację w Tomaszowie Lubelskim, zaległa kawa z hot-dogiem stawiają mnie na nogi. Ruchliwa krajówka, dalej sporo górek, dalej prostowanie kolana przynosi chwilową ulgę. Spotykamy kolejny raz Daniela, widać że mu nie idzie, ale nie daje tego po sobie poznać. Wychodzi słonko, a ja zaczynam spadać z roweru. Spać się chce niesamowicie, muszę walczyć o to aby nie mrugać, bo się potem powieki nie chcą odkleić. Mariusz ma podobnie, szukamy przystanku i na kilka chwil siadamy na ławeczce. Chyba udało się mózg zresetować, bo gdy ruszyliśmy było lepiej. Rozmawiamy na temat tego co dalej, plan dojechania do Komańczy zaczyna wydawać się mało realny. Trochę dziur na koniec i długo oczekiwane Radymno.
Koniec.
Na horyzoncie ciemne chmury nad Przemyślem, z relacji wynika że nieźle tam leje, a my właśnie mijamy przydrożny bar. Trzeba skorzystać, bo i tak w Przemyślu chcieliśmy coś zjeść. Podczas posiłku postanawiamy dociągnąć tylko do Ustrzyk Dolnych, będzie ponad stówa obsuwy według planu, ale uda się uniknąć wieczornego deszczu. Rezerwuję nocleg, zostało niewiele, ale wiem że teraz wszystko się rozstrzygnie. Dojeżdża Jarek, chwilę z Nim pogadaliśmy i ruszamy sami. Po burzy nie ma już śladu, za to zrobiło się gorąco, mam wrażenie w ciągu kilku minut temperatura wzrosła z 10 stopni. Spory ruch w mieście, zaczynają się górki. Nie jest dobrze, bo kolano czuję teraz już cały czas, nie pomagają żadne zabiegi z prostowaniem nogi. Pierwszy raz poczułem też ostrzejszy ból, ehh, nie wróży toto nic dobrego. Mariusz zostaje sporo z tyłu, jadę sam i dumam co robić. Nie jest w sumie jeszcze najgorzej, ale sensu dalszej jazdy chyba nie ma, samo się nie naprawi. Postanawiam dociągnąć do noclegu, odpocząć i zobaczyć co będzie dalej. Jak będzie źle to zjadę na pociąg i wrócę do domu.
Za miastem czekam na Mariusza, który dojeżdża i mówi że siadło mu kolano. WTF??? Jest źle i odpuszcza. Nie miałem w planach poddać się już teraz, ale to chyba dobra okazja. Blisko na pociąg i nie zaoram kolana na amen. Szybka kalkulacja za i przeciw, argumenty za wycofem przeważają, piszę więc SMS i wracamy do miasta. Jazda z kontuzją miałaby sens gdyby do mety zostało, 200, 300, czy nawet 500 km, ale 2000... bez sensu.
Podsumowanie.
Od kilku dni nic innego nie robię tylko myślę o tej decyzji. Nie żałuję, bo dziś, prawie tydzień po czarnym wtorku w Przemyślu nadal mam problem z kolanem. Robiłem dwie lekkie jazdy i obie kończyły się bólem mocniejszym niż ten podczas trasy. Oczywiście pozostaje niedosyt, tyle przygotowań i ...kupa. Zebrałem sporo doświadczeń, jak po każdej trasie, wiem co zrobiłem źle, co można poprawić. Maraton jest naprawdę ekstremalny. Chyba największym problemem jest limit czasu i ciągle tykający zegar, nie cierpię jazdy pod tak wielką presją. Startowałem z myślą zmieszczenia się w limicie, gdybym od początku miał jechać turystycznie (12-14 dni) to strategia byłaby zupełnie inna. No ale kontuzji nie da się zaplanować....Pogoda była wredna, mnie ominęły góry i fatalne warunki. Wspominając ubiegłoroczny BBT już przed startem zakładałem że "choćby skały srały - w górach w deszczu nie jadę". Życie i zdrowie ważniejsze, wyszłaby turystyka...
Czy wystartuję za 4 lata? Jak na razie - nie. Moja forma spada z roku na rok, zmieścić się w limicie na styk może by się udało. Zakładając że znów kolano nie padnie i będzie dużo lepsza pogoda. Gdy zasypiałem na rowerze przed oczyma miałem serię tegorocznych wypadków, wszystkie miały miejsce na tego typu imprezach. Znowu - Życie i zdrowie ważniejsze. Dochodzi do tego brak frajdy z samej jazdy, ciągłe gapienie się na licznik i liczenie, liczenie, liczenie. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu, za słaby jestem na takie wyczyny. Byłem, sprawdziłem i przekonałem się że to faktycznie najtrudniejszy maraton w Polsce, do tego z czysto sportowym podejściem. Ja sportowcem nie jestem. Turystycznie? Tak. Jeśli taka kategoria powstanie.
zaliczone gminy - 8: Hajnówka (teren miejski), Oleszyce, Wielkie Oczy, Laszki, Radymno (obszar wiejski), Radymno (teren miejski), Orły, Żurawica.