KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 189281.93 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.64 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Wpisy archiwalne w kategorii

>150

Dystans całkowity:6415.18 km (w terenie 188.00 km; 2.93%)
Czas w ruchu:267:46
Średnia prędkość:23.96 km/h
Maksymalna prędkość:60.21 km/h
Suma podjazdów:8831 m
Maks. tętno maksymalne:175 (94 %)
Maks. tętno średnie:144 (77 %)
Suma kalorii:45267 kcal
Liczba aktywności:37
Średnio na aktywność:173.38 km i 7h 14m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
167.45 km 0.00 km teren
07:42 h 21.75 km/h:
Maks. pr.:42.03 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:730 m
Kalorie: 4950 kcal
Rower:żwirek

Rowerem po kolei (93 kwadraty przy okazji)

Wtorek, 21 marca 2023 · dodano: 22.03.2023 | Komentarze 0

Plan narodził się już dawno, w zeszłym roku widziałem informację że przedłużono drogę dalej w kierunku północnym w stronę Biskupca. Trasa w szufladzie leży przygotowany, trzeba tylko poczekać na warunki i w końcu można ruszyć sprawdzić formę po zimowym letargu. Nie leżałem oczywiście, z tym że zamieniłem rower na buty robiąc od listopada ponad 800 km, w tym sporo po bezdrożach (łąkach, polach i krzakach).

Padło na dziś, bo przebierałem już nóżkami jak Jacek, syn milicjanta stojący na skrzyżowaniu w pamiętnym filmie "Nie lubię poniedziałku", któremu chce się siusiu Jedyny w tym tygodniu dzień bez deszczu, niestety pochmurny i zimny (w przebłyskach słońca dobijało do 8 stopni), wiatr słaby z NW. Jadę więc "tam" i będę się kierował w stronę domu, nie widzę sensu pałować się pod wiatr. W ogóle fajnie jest nic nie musieć. Nic na de mną nie wisi, nie muszę trenować, jazda ma być przyjemnością.

Pierwsze 30 km to wiązanka gównianych asfaltów, zastanawiam się czy nie lepiej byłoby jakimiś szutrówkami trasę poprowadzić. Potem jest już traochę lepiej, w końcu docieram do starej LK 262 Szczytno - Biskupiec Reszelski. Włażę na nasyp, torów nie ma, widać niedawne prace, może dociągną dalej? Nie decyduję się spróbować, to nie FatBoy którym da się po kopnym śniegu jechać. Robię objazd. Wjeżdżam kawałek za dawną stacją Rudziska, stad zaczyna się asfalt, świerzutki, choć już nowością nie pachnący. 35 km bajecznej drogi, równej jak stół, pustej, z dala od aut i super widokami. Na pewno do powtórki.Gdy w Szczytnie zjeżdżam już na otwarty ruch czuję znajomą miękkość pod tyłkiem. Nie zeszło do końca więc tylko dmucham, starcza na jakieś 10 km. Wiem że opona z tyłu jest już do wymiany, nowa leży w domu i czeka na założenie, więc nie bawię się w zmianę dętki. Co jakiś czas staję na machanie pompką, przy okazji można się trochę rozciągnąć i dać ulgę kręgosłupowi. Żeby nie zapeszyć: jest nieźle, na równym nie boli wcale, najgorzej jest w jeździe terenowej.

Gdy odcinki między dmuchaniem skracają się do mniej więcej 5 km podejmuję decyzję o powrocie pociągiem. Wszystkie kwadraty które mnie interesowały mam zaliczone, a te 30 km z Białej Piskiej do domu jeżdżone wielokrotnie nic nie zmienią. Maksyma "droga jest celem" już mnie nie kręci, w tej chwili jara mnie bywanie tam, gdzie mnie jeszcze nie było. Kolorowanie świata na pomarańczowo - to mój cel na najbliższy czas, dni, tygodnie, może lata...


Kategoria >150


Dane wyjazdu:
190.81 km 0.00 km teren
08:28 h 22.54 km/h:
Maks. pr.:50.77 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:821 m
Kalorie: 5659 kcal
Rower:żwirek

Gminne plombowanie. Mazowieckie i Lubelskie. Dzień 1.

Poniedziałek, 18 lipca 2022 · dodano: 22.07.2022 | Komentarze 0

Od długiego już czasu chciałem pojechać gdzieś na kilka dni z sakwami. Sprzęt skompletowałem, rower też przecież specjalnie pod sakwy kupiłem, pozostało się wreszcie zebrać. Miałem nakreślone trzy trasy, wybrałem tę gdzie zapowiadały się najlepsze warunki. Największe obawy miałem ze znalezieniem miejsca do spania, tak na dziko w lesie nigdy nie spałem i nie za bardzo wiem jak znaleźć odpowiednie miejsce. Ostatnich kilka dni jeżdżąc pod domem zwracałem dużą uwagę na otaczającą mnie przyrodę pod tym właśnie kątem. 

Trasa wybrana, mogę wziąć wolne, bilety na pociąg kupione - klamka zapadła. Informuję Tomka o wyjeździe, wiem że późno, ale sam dopiero wiem że na pewno pojadę. Poniedziałku wolnego wziąć nie może, ale spróbuje dojechać na drugi dzień, będziemy się łapać po trasie, jeśli się uda. Dzień przed wyjazdem odkryłem przy samej drodze pole biwakowe nad Wieprzem. Zawsze to lepiej niż w lesie, będzie można się normalnie umyć. Tyle że planowałem pierwszego dnia po starcie z Warszawy przejechać 140-150 kilometrów, przy okazji trochę zwiedzić stolicę...Aby dotrzeć nad Wieprz muszę przejechać 190 kilometrów, więc z planu nici.

Podróż mija przyjemnie, w Warszawie chciałem odwiedzić park Łazienkowski, ale w wersji 190 km do zmroku to nie jest dobry pomysł. Muszę jechać bez przystanków na zwiedzanie. Podjeżdżam tylko na Ostrą zobaczyć siedzibę RNŚ, Wilanów muszę odpuścić, dalej jadę przekonać się  o to są te sławne Gassy. Dalej do Góry Kalwarii, kilku szosowców po drodze, mijam sławną na Stravie kawiarnię. Niektórzy lubią założyć na siebie kilka tysiaków i pojechać rowerem z kilkanaście na kawę i wrócić tą samą trasą, w sumie kto bogatemu zabroni... Przejeżdżam mostem zapamiętanym z MP w Warce, kawałek dalej wzdłuż Wisły tą samą trasą, później odbijam już po gminy.

Wiatr przyjemnie popycha, szkoda że zachmurzone dotąd niebo zaczyna się przecierać. Temperatura rośnie, smaruję się grubo kremem, bo już kilka razy się w tym roku spaliłem. Odliczam kilometry do zaplanowanego wcześniej postoju na pizzę w Łaskarzewie, ogólnie przyjemnie poza fragmentem który przebiegał przez Garwolin w godzinach szczytu. Pizza całkiem niezła, a jako się wziąłem największą połowę pakuję do sakwy - będzie na kolację. Pozostało 50 km do mety, dobrze że słońce nie pali z góry, tylko świeci w plecy. W Rykach kontaktuję się z Tomkiem (dojedzie dopiero rano), zajeżdżam do sklepu po piwo na wieczór i wodę na poranną kawę. Na miejscu dwa namioty, rozstawiam swój, biorę prysznic, zjadam przywiezioną pizzę którą zapijam zimnym piwem i kładę się spać.

Rzeka Wieprz jest dwa razy większa od Ełckiej, jakoś wcześniej nie zaprzątałem sobie nią głowy, ale po poczytaniu trochę dowiaduję się że jest 300 km szlaku możliwego do spłynięcia. 300 km !!! Cały tydzień na wodzie :) Ze startem na Roztoczu i mecie na Wiśle.




Zaliczone gminy 12 - Konstancin-Jeziorna, Celestynów, Kołbiel, Siennica, Latowicz, Garwolin (gmina wiejska), Garwolin (gmina miejska), Górzno, Łaskarzew (gmina wiejska), Łaskarzew (gmina miejska), Trojanów, Żyrzyn.
Kategoria >150, >100


Dane wyjazdu:
177.17 km 0.00 km teren
08:35 h 20.64 km/h:
Maks. pr.:56.03 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2051 m
Kalorie: 6053 kcal
Rower:żwirek

Sudovia Gravel. DNF. Kręgosłup na więcej nie pozwolił...

Piątek, 20 maja 2022 · dodano: 26.05.2022 | Komentarze 0

Ruszałem pełen obaw, ale z nastawieniem że jadę całą trasę. Z jednej strony stopa, gdzie z rany ropa wyciekała jeszcze do wczoraj no i kręgosłup. Ostatnio (odpukać) jest całkiem nieźle, jedynie poranna sztywność, która z czasem mija. Start dosyć późno, mam stosunkowo blisko, więc można się spokojnie wyspać i dojechać.

Początkowo niebo jest zachmurzone, wieje niezbyt mocno, więc pierwsze kilometry wchodzą bardzo dobrze. Tomek ma problem z bagażnikiem, ale udało się naprawić trytytką. Przyjemny fragment trasy wokół Wigier, większość trasy znam. Wychodzi słońce, wraz z nim wzmaga się wiatr, czyli jest dokładnie tak jak miało być. Zatrzymujemy się w sklepie na colę, w bidonach jeszcze dużo, więc wody nie dolewam. Jakieś 2 godziny później bardzo tego żałuję. Z nieba leje się żar, a po początkowym dosyć płaskim fragmencie pozostały wspomnienia. Co i rusz na liczniku pojawia się więcej niż 10%. Zatrzymujemy się przy budowanym domu, prosimy o wodę i dzięki temu można dalej kręcić. Odliczam już kilometry do przystanku w Smolnikach, sklep będzie na pewno, ale liczę na otwartą knajpę. JEST !!! są kartacze, wiec nie ma się co zastanawiać (co prawda nie taki dobre jak te domowe, ale nie ma co wybrzydzać). Chwila odpoczynku w cieniu, do tego zimne bezalkoholowe. Super.
Niestety zaraz po starcie czuję raz, a chwilę później drugi mocne kłucie w lędźwiowym odcinku kręgosłupa. Tak mocno nie bolało już dawno, staram się wybierać dziury i więcej jechać stojąc. To niestety ma spory wpływ na nie do końca sprawną stopę (boli przy kręceniu na boki), ehh. Nie przejadę pozostałych 250 km na stojąco. Po równym pewnie by się udało, ale nie w terenie. Za chwilę mamy Rutkę Tartak, a stamtąd wygodny powrót do bazy asfaltem.
Żegnam się więc z Tomkiem i wracam po gładkim na start, jechało się całkiem nieźle, choć coś tam ćmiło cały czas. Jak zawsze w przypadku wycofu czuję się fatalnie, serce rwie się do drogi, a rozum je hamuje.

Decyzja była słuszna, godzina powrotu do domu w aucie był koszmarem, kolejnych kilka dni również. Nadszedł czas wreszcie dojrzeć do decyzji o zakończeniu kariery ultra, a na pewno w wersji terenowej. Już od dobrych 3 lat coraz mniej mi się chce, osiągnąłem sporo, a na więcej nie ma co liczyć. Kolejny BBT czy inny coroczny klasyk...po co? nie chce już mi się. Niedługo szosowa pięćsetka, zobaczymy co powie kręgosłup na jazdę po (mam nadzieję) równym asfalcie.


Kategoria >150, zawody


Dane wyjazdu:
201.00 km 0.00 km teren
08:40 h 23.19 km/h:
Maks. pr.:49.70 km/h
Temperatura:1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1282 m
Kalorie: 6416 kcal
Rower:żwirek

Rozkręcić nóżki po zimowym letargu

Środa, 2 marca 2022 · dodano: 05.03.2022 | Komentarze 0

Ruszam koło 8mej, słonce już wysoko, ale nadal zimno. Jest pod niewielki wiatr, znośnie, w buty włożyłem chemiczne ogrzewacze, więc palce w końcu nie marzną. Dopiero między 10 a 11 temperatura podnosi się powyżej zera. Znana trasa aż do Piłaków (z tym że zawsze jechałem w przeciwnym kierunku), tym razem skręcam na GV i jadę po starotorzu 15 km do Węgorzewa. Fotka nad Węgorapą i asfaltową DDRką zmierzam na śluzę w Leśniewie. Jest zupełnie pusto, za to dojazd to masakryczne błoto, upieprzyłem się bardzo. Stąd rzut beretem do Srokowa, na liczniku wybija setka, więc zaczyna się powrót do domu. Wiatr jest nadal słaby, ale odczuwalnie pomaga. Robię małą przerwę na moście pomiędzy jeziorami Dargin i Kirsajty, a kawałek dalej tradycyjną fotkę z wiatą na plaży w Harszu. Drugi terenowy odcinek to nowo wybudowana DDR w śladzie zwiniętej linii Giżycko - Kruklanki, część niej jechałem jesienią, teraz przyszedł czas na pozostały fragment. Niestety droga jest zupełnie nieutwardzona, opony wbijają się głęboko, ciężko jechać szybciej niż 15 km/h. Do końca nie dojechałem, wbijam na szutrówkę jakiś kilometr przed końcem. Wreszcie twardo pod kołami. Po głowie chodziła jeszcze jedna dłuższa przerwa, ale w sumie mam co jeść i pić więc jadę już do końca. 
O dziwo nie było jakoś specjalnie ciężko pod koniec, para w nogach była, nie było też częstego w końcówce odliczania pozostałych kilometrów. Wkładki zdały egzamin, zazwyczaj jest mi zimno w palce u stóp nawet w zimowych butach. Zadowolony jestem bardzo z (w końcu) ustawionych porządnie bloków w tych butach, z kolanami nic się nie działo. Pojawił się problem z dolnym odcinkiem kręgosłupa, który niestety ciągnie się już od długiego czasu. Pod znakiem zapytania stoją terenowe imprezy na które się zapisałem, na razie nie myślę o odpuszczeniu, ale może się tak zdarzyć.
IMG-20220302-105832254-HDR IMG-20220302-114240874-HDR IMG-20220302-120639799-HDR IMG-20220302-121420615-HDR IMG-20220302-132459142-HDR IMG-20220302-133350897-HDRIMG-20220302-143709989-HDR IMG-20220302-143921756-HDR

Kategoria >150


Dane wyjazdu:
156.98 km 0.00 km teren
06:42 h 23.43 km/h:
Maks. pr.:44.28 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:851 m
Kalorie: 4893 kcal
Rower:żwirek

MPR i inne atrakcje.

Niedziela, 10 października 2021 · dodano: 11.10.2021 | Komentarze 0

Trasa ułożona wcześniej, ale do samego końca nie wiedziałem czy się uda wybrać. Wstaję w środku nocy i jadę na pociąg, będąc już w środku dostaję info od Tomka że też jedzie, dosiada się w Nowej Wsi. W Rucianem jesteśmy jeszcze po ciemku, do leśniczówki Pranie nie ma co zajeżdżać, jest mgła, noc i minus 3. Zajeżdżamy na chwilę na pole biwakowe, jeziora Nidzkiego nie widać, trochę dalej - w Kawricy pierwsze ślady MPR, dwie tabliczki i budowa MOR'a nad jeziorem. Wygląda to na prawdę fanie. Na wylocie obok brukowej drogi także krótki fragment DDR w budowie. Słońce już wstało, ale zanim zacznie grzać jeszcze trochę musi czasu upłynąć, za to widoki są fantastyczne. Za Piszem skręcamy na Imionek, nowy DDR pojawia się dopiero za wioską, jedziemy nim do przystani Wrota Mazur. Niestety tu także nic nie widać. Ścieżka wzdłuż kanału Jagodnego ma sporą wyrwę w środku - asfalt - piasek - asfalt, jakoś tak dziwnie jest to wszystko budowane. Tak samo jest dalej, po drugiej stronie krajówki, najpierw leśna droga, a potem kilkaset metrów asfaltu po starotorzu. Dalej jechaliśmy tydzień wcześniej, tym razem zwracam baczniejszą uwagę na DDR, tak aby nanieść ją na mapę OSM. W sumie od Zdor do Nowych Gut jest asfalt, brakuje go tylko przed/za miejscowościami, 4 brakujące fragmenty mają w sumie 1 kilometr długości. W Okartowie Tomek odbija do domu, a ja jadę dalej po trasie. Wzdłuż DK16 od Okartowa do Wężewa trwa budowa DDR, da się jechać o tym co jest. Kolejne kilometry aż do Kleszczewa bez śladów, jest tylko kilka tabliczek "MPR" już za nadajnikiem RTV. Tu zjeżdżam z trasy.

Miałem jechać już do domu, co prawda trochę terenem, ale przypominam sobie o kolejnym projekcie - Mazurskim Trakcie Rowerowym, z Giżycka do Pieczonek. Jadę krajówką wypatrując śladów początku, ale nic nie znajduję, skręcam wiec w stronę Kożuchów Wielkich, bo tutaj ścieżkę widziałem. Przyjemna szutrówka, choć szybko się kończy, za to mogę w końcu odhaczyć ostatni fragment po zlikwidowanej LK Orzysz-Giżycko. Upałty - dom już asfaltem z krótkim przystankiem na zaliczenie cmentarza w Siedliskach oraz w Wydminach na kupno coli i przyjrzeniu się z bliska CEN.

    

   

     
Kategoria >150


Dane wyjazdu:
188.91 km 0.00 km teren
08:00 h 23.61 km/h:
Maks. pr.:50.04 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:983 m
Kalorie: 5897 kcal
Rower:żwirek

Spotkać się z Tomkiem w Guziance. Dojazd i powrót niekoniecznie najkrótszą trasą.

Środa, 25 sierpnia 2021 · dodano: 26.08.2021 | Komentarze 0

Ruszam przed siódmą, dziewięć stopni i lekki wiaterek w zasadzie nie wiadomo z której strony. Jedzie mi się jakoś ciężko, po zjeździe z asfaltu niezbyt lubiany kawałek bruku, a potem piachu przed Nitkami. Gdy w Orłowie widzę sklep zajeżdżam po colę i drożdżówki, bo nie zjadłem rano nic, nawet kawy nie wypiłem. Wyjechałem zupełnie nieprzygotowany, tak jak normalnie ruszam do pracy, zupełnie bezmyślnie. Chcąc ominąć jazdę krajówką wytyczyłem objazd polami, było sporo błota i piasku, trzeba było jechać lasem, byłby sam piach... Pisz przelatuję szybko, piękny asfalt kolejny raz, odbijam przez Mały Wiartel do Wiartla, sporo jeszcze turystów. Stąd jadę już w nieznane, w te rejony nigdy się nie zapuszczałem, a szkoda. Piękny las, piękny asfalt i zero ruchu, olewam jazdę wzdłuż j. Nidzkiego i ciągnę nadal asfaltem, bo na wszystkich leśnych drogach jest kopny piach. Ta droga na pewno do powtórnego przejazdu, pewnie niejednego.
Docieram do Guzianki, wsiadam na łódkę i robimy z Tomkiem krótką przejażdżkę po Bełdanach. To co na rowerze nie jest zupełnie potrzebne, tutaj jest podstawą, a wieje naprawdę słabo, były może ze dwa mocniejsze porywy kiedy dało się płynąć normalnie. Pomagam koledze zdjąć maszt i ruszam dalej. Zaraz po starcie zaczyna mnie boleć głowa, kuźwa o co chodzi? Głód? Skręcam na nowo utworzoną trasę rowerową przy brzegu jeziora Bełdany, szuterek, las i zero ludzi, coś niestety w nawierzchni było, bo łapię gumę z tyłu. Jest przecięcie, ale w oponie nic nie siedzi, zmieniam dętkę, pompuję i jadę dalej. Zaliczam drugi brzeg promu w Wierzbie, na tym pierwszym byłem w zeszłym roku i jadę do Popielna. W barze straszna kolejka, jadę dalej, jest jakaś tawerna, ale do jedzenia tylko frytki. Nicto. Nawet dobre były, zapite zimną colą, a i w czasie czekania dopompowałem trochę kółko.

Wracam do Wejsun po strasznych dziurach, za to dalej jest fajny asfalt do Niedźwiedziego Rogu, rzut okiem na Śniardwy, ale się nie zatrzymuję tutaj. Chamską szutrówką i leśnymi drogami dojeżdżam do Karwika i jadę dalej zwiedzać miejsca gdzie do tej pory nigdy nie byłem. Trzonki, Rostki, Łysonie, asfalty w kratkę, było sporo nowych, gładkich, w Rostkach staję na kolejny zakup cukru w płynie. Dumam co dalej, jechać do Okartowa przez Nowe Guty, czy olać? W sumie zmęczony nie jestem, ani ograniczony czasowo, poza zapowiadanym na wieczór deszczem. Jadę. Tutaj już robię foto-stop nad Śniardwami i popychany wiatrem, który w końcu się obudził jadę do domu.

Wpadło kilka ciekawych nowych miejsc, alternatywna trasa z Pisza do Rucianego na pewno do powtórki. Puszcza Piska to piękne miejsce, tyle tylko że jest sporo piasku poza głównymi drogami, co utrudnia terenową jazdę.

IMG-20210825-081423828-HDR IMG-20210825-090130448-HDR IMG-20210825-095448832-HDR IMG-20210825-100103518-HDR IMG-20210825-134059764 IMG-20210825-140938245-HDRIMG-20210825-163213842-HDR
Kategoria >150


Dane wyjazdu:
165.43 km 0.00 km teren
06:36 h 25.07 km/h:
Maks. pr.:45.36 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1057 m
Kalorie: 5342 kcal
Rower:żwirek

Piramida w Rapie, no i oczywiście Puszcza Borecka po drodze.

Czwartek, 29 lipca 2021 · dodano: 30.07.2021 | Komentarze 0

Wyszedłem wcześniej z pracy, żeby nie wracać nocą. Temperatura przyzwoita, do tego mocno dmucha z zachodu, więc wiatr będzie boczny przez większość trasy. Przed Pietraszami użądliła mnie pszczoła/osa, piecze jak jasna cholera, nicto jadę dalej, jeśli coś się będzie działo to zawrócę. Odwiedzam Łękuk, tydzień temu mieliśmy tu reset od roweru, komputera i dzwoniącego telefonu, mam ochotę na jeszcze jeden. Drogą którą wtedy szliśmy z Małgosią jadę do Lipowa, stąd zaczyna się Puszcza Borecka. Super ubite drogi, sporo kałuż po wczorajszych burzach i tysiące malutkich skaczących żabek :) Puszcza oprócz pięknych dzikich lasów i zielonych bagien, charakteryzuje się także najbardziej dziurawymi asfaltami w okolicy. Mijam Banie Mazurskie i kawałek później melduję się w Rapie, jest pusto, mam szczęście, bo w drodze z Bań mijało mnie sporo aut z całej Polski. Nie wracam jeszcze, jadę dalej pod granicę i testuję pod kołami naprzemiennie szutrowe tarki i gówniane asfalty. W bidonach wyschło, wiem że w Boćwince jest sklep, więc korzystam. BigMilk, cola i woda w bidony. Znów dziury i szutry aż do Szwałku a potem super dróżka do Mazur, którą pamiętam z ubiegłego roku. Coś zaczyna się dziać z PRAWYM kolanem, którego nie czułem dobre półtora roku. Trochę pomaga rozciąganie podczas jazdy, ale odczucie co jakiś czas powraca. Na koniec to samo czuję w lewym, więc może to kwestia butów, bo w tych turystykach do tej pory żadnych długich dystansów nie robiłem. W samym mieście spotykam kolegów kończących szosową ustawkę, wiec na chwilę siadam pogadać.

Jest jeszcze kawałek Puszczy gdzie nie byłem, będzie okazja do kolejnej wycieczki na północ, jakoś w tym roku często mnie tam ciągnie...

       


 
Kategoria >150, dom/praca


Dane wyjazdu:
199.90 km 0.00 km teren
07:55 h 25.25 km/h:
Maks. pr.:41.04 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:806 m
Kalorie: 6057 kcal
Rower:żwirek

to czego wczoraj zabrakło, szkoda że 300 i 200 to nie to samo co 500...

Piątek, 12 czerwca 2020 · dodano: 12.06.2020 | Komentarze 0

Wstaję o szóstej, choć obudziłem się wcześniej. Za oknem zachmurzone niebo, trochę mokro, ale nie tak jak wczoraj. Szybka kanapka, na spalone wczoraj słońcem przedramiona wciągam Gosiowe lekkie rękawki. Krem na twarz i kark. Na zewnątrz bardzo przyjemnie, 17 stopni, leciutki wiaterek ze wschodu. Zastanawiałem się jak kolano, bo rano czułem je trochę, ale jest w porządku, może rolowanie przed wyjazdem pomogło?

Zaraz za miastem orientuję się że coś jest nie tak. Kawy nie wypiłem. Powieki się kleją. Noszkur. W pierwszym napotkanym sklepie aplikuję kofeinę z cukrem w postaci płynnej, dodatkową półlitrówkę biorę w kieszonkę. Popijam co chwilę i po jakimś czasie wracam do życia. Początek po znanych ścieżkach, za Barszczami tą samą drogą którą jechaliśmy nad Biebrzę z Gosią. Piękne asfalty, aż do wsi Huta, tutaj staję na siku i rozciąganie. Doganiam przejeżdżającego chwilę wcześniej CASE'a z przyczepą, na gównianej drodze wlecze się dwadzieścia kilka więc go wyprzedzam. Po przecięciu krajowej ósemki, wraca gładkie, a jadący za mną traktor przyspiesza. W to mi graj. Darmowa dyszka ze stałą prędkością 32 km/h, gdy mój dobroczyńca skręcił poczułem że zaczęło mocno dmuchać.

Słonka coraz więcej, jeszcze trochę przymulone, ale temperatura cały czas rośnie. Jadę przez Lipsk, tak jak ostatnio z Gosię tyle że w przeciwnym kierunku. Dmucha coraz mocniej, a ja zaczynam odczuwać oznaki wczorajszej jazdy. Kuźwa jak ciężko...DW664 w remoncie, ale widać że praca wre i wreszcie wredny odcinek od ronda w stronę granicy będzie zrobiony. Skręcam na północ, z wiatrem wcale nie jest lepiej, za to można posmakować trochę Podlaskich klimatów. Uwielbiam te rejony. Zaczyna się w końcu las - Puszcza Augustowska, na mapie widzę granicę na Wołkuszance. Chwilę dalej jest cel mojej wycieczki - rzeczne przejście graniczne Rudawka i śluza Kurzyniec. Oczywiście wszystko na głucho zamknięte. Pozostaje dokonać dokumentacji fotograficznej i wracać do domu.

O ile wiatr teraz będzie pomagał, o tyle słońce zza chmur wylazło i pokazuje na co je stać. Dobre i tyle, do tej pory nie grzało. Staję pod sklepem, tradycyjny zestaw - lodzik, cola, drożdżówka i woda do pustych już bidonów. Piękna droga do Gruszek, jadę nią tylko kawałek i odbijam w teren po trzy kolejne brakujące śluzy - Kudrynki, Tartak i Sosnówek. O dziwo przy czterech ostatnich na terenie Polski śluzach nie ma nikogo, szok. Do tej pory w tych stronach byłem tylko szosowym rowerem, a te są z szosy niedostępne. Na ostatniej z nich trafiłem nawet na śluzowania kajaków :) Wracam na asfalt, jest koło południa, ruch taki jak wczoraj przy Stańczykach. Mnóstwo rowerów a jeszcze więcej aut. Co ciekawe większość z pustymi uchwytami na dachach, ale pewnie z Augustowa te 20 km to za dużo, lepiej dupę zawieźć na miejsce siedząc w klimatyzowanym wnętrzu. Co kto lubi...W sumie lepsze to niż Seba w golfie, przynajmniej nie wyprzedzają na gazetę...

Muszę zrobić małą przerwę na dużą potrzebę, przy okazji rozciągam czworogłowe, bo niestety zaczynam odczuwać lewe kolano. Nie boli, daje tylko znać o sobie gdy mocniej przycisnę. GORĄCO !!! Na liczniku ponad trzy dychy, trochę spada gdy jakaś chmurka słonko przykryje. Przejazd przez Augustów to jakiś horror (dwa tygodnie temu było całkiem miło), rynek wygląda jak Monciak lub inne Krupówki, brrrrrrr, szybka stąd ewakuacja. Na szesnastce wreszcie spokój, w końcu jest normalny ruch, droga pomiędzy Augustowem a Ełkiem do żadnych atrakcji nie prowadzi. W Rutkach robię jeszcze jedną pauzę, wlewam w bidon wymieszane zimne piwo z zimną colą i na tym paliwie popychany już mocnym porywistym wiatrem docieram do domu.

Chęć spędzona, choć zdecydowanie wolałbym te dwieście przekręcić nocą. Byłoby zdecydowanie przyjemniej, chłodniej i bezwietrznie. Trasa do Rudawki leżała w szufladzie z pomysłami już jakiś czas, mogła poleżeć jeszcze trochę. Umordowałem się drugim dniem walki ze słońcem, chyba nie szybko wpadnę znów na pomysł dłuższej wycieczki przy takiej pogodzie. Póki co dość mam go dość. Odnośnie kolana nie jest źle, test schodów zarówno w górę jak i w dół wypadł pozytywnie, ale ciągle tam coś siedzi, a ja nie wiem jak to wyeliminować.







Kategoria >150


Dane wyjazdu:
157.00 km 0.00 km teren
06:52 h 22.86 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Spacerek nad Biebrzę

Piątek, 1 maja 2020 · dodano: 02.05.2020 | Komentarze 0

Trasa już od dawna chodziła mi po głowie, ostatnie wydarzenia w BPN tylko tę chęć wzmocniły. Ustalamy wyjazd na piątek pierwszomajowy, prognoza się trochę zmienia w międzyczasie, będzie mocniej wiało. Co tam. Damy radę.

Wstajemy normalnie bez zrywania się w środku nocy, spokojne śniadanko i wio. Myślałem że na drogach będzie pusto, ale ruch zadziwiająco duży, gdzie ci ludzie jadą rano w wolny dzień? Wieje solidnie, z lemondki nie bardzo można skorzystać bo asfalty w stanie słabym aż do wsi Pomiany. Skręcamy z głównej, odtąd zaczyna się fragment zupełnie dla mnie nowy, jedynie może kilometr drogi w Tajnie Starym kiedyś zaliczyłem. Asfalty przyzwoite, teren zupełnie płaski i mocno odkryty, więc się wiatr ma gdzie rozpędzać. Zaliczmy dwie śluzy na Kanale Augustowskim (Sosnowo i Dębowo), a potem mamy dosyć długi bo sześciokilometrowy fragment szutrówki wzdłuż Biebrzy. Wg informacji które wyszukałem przed startem miało tego być trochę mniej, szczęśliwie udało się bez żadnych strat w postaci dziurawych dętek ten odcinek pokonać. Widzę że żona ledwie żyje, wymęczona wiatrem i koszmarną tarką pod kołami, oznajmiam że w Goniądzu robimy dłuższą przerwę. Na osłodę mamy asfaltową rowerówkę przy mocno zdewastowanej drodze wojewódzkiej. W miasteczku jest otwarty spożywczak, niestety nie ma zbytniego wyboru, pozostaje seven day's z jogurtem i cola. Trochę odpoczęliśmy, jedziemy na platformę widokową, tutaj w oddali sporo spalonych łąk widać. Stad już z wiatrem prosto do domu, planowałem trochę kluczenia bocznymi drogami aby uniknąć DK65, ale przesadnie dużego ruchu nie ma więc jedziemy nią aż do Ełku.

Jakoś specjalnie zmęczony trasą nie byłem, tempo było bardzo niskie, ale w sumie miał to być spacer a nie wyścigi. Dopadło mnie raczej znużenie. Po drodze pewnie z setka bocianów i mnóstwo plakatów z urzędującym długopisem, wiadomo już skąd się to poparcie bierze...
























Kategoria >150, z Gosią


Dane wyjazdu:
166.70 km 0.00 km teren
07:12 h 23.15 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:żwirek

Wiartel, Krutynia, Łuknajno. Puszcza Piska.

Wtorek, 21 kwietnia 2020 · dodano: 21.04.2020 | Komentarze 0

Kolejny dzień urlopu i kolejna Puszcza. Plan ułożony jakiś czas temu trochę modyfikuję, w taki sposób aby po drodze odwiedzić miejsca w których wcześniej nie byłem najlepiej drogami wcześniej nie używanymi. 
Ruszam wcześniej, przed 7mą, bo jest zdecydowanie cieplej niż wczoraj, 6 stopni już na starcie. Nie marznę wcale, może dlatego że wiatru brak, a to co czasem dmuchnie zdecydowanie popycha. W Drygałach byłem sto razy, nic nowego, ale stamtąd już można ruszyć w nieznane. Zaczyna się przedsmak tego co mnie dziś czeka. Cztery kilometry kopnego piachu, kilka razy muszę podprowadzić bo nie ma szans przejechać, przynajmniej nie tym rowerem. Rozbieram się, jest już bardzo ciepło, a dopiero trochę po ósmej. Kawałek asfaltu, a potem aż do Łupek piach i/lub szutrowa tarka. Na osłodę spory kawał równego do Pisza i piękna asfaltowa rowerówka aż do do skrętu na Wiartel. Fajną miejscówkę ma tam miejscowa OSP :)

Znów ponad dycha terenowej jazdy, znów piach i tara, nie mam szczęścia do nawierzchni dróg tym razem. Przed Rucianym staję na szamę i rozciąganie, dalej całkiem spory fragment krajówką, tutaj właśnie nastąpiła zmiana trasy, bo chcąc jechać terenem musiałbym objechać jeziora Nidzkie i Zamordeje nadkładając sporo drogi. Poza tym w Turośli i Karwicy już w zeszłym roku byłem.

Docieram w końcu do miejscowości Krutyń, rzekę widzę już wcześniej bo płynie wzdłuż drogi. Schodzę bliżej młynu na rzece, urocze miejsce, a potem wbijam na singiel biegnący przy samej wodzie. Pięknie. Cisza, szum wody i ZERO CZŁOWIEKÓW !!! Ścieżka mocno techniczna, sporo korzeni, zwalonych drzew, a biegnie przy samiuśkiej wodze, jadę nią trochę i odbijam pod górę. Pięknie, ale niebezpiecznie, dodatkowo co chwila trzeba schodzić, na spacer tutaj niestety nie przyjechałem, a do domu jeszcze kawał drogi. Piękny asfalt do Mikołajek odpuszczam, zamiast niego jadę nad jezioro Mikołajskie, do miejsca kursowania promu. To kolejny fragment gównianego podłoża, pierwszy raz dziś z ust padają niecenzuralne słowa. Odliczam czas  do Mikołajek, wiem że drogę do promu sprawdziłem i raczej się na niej więcej nie pojawię, ciekawe co będzie dalej...

Mikołajki puściutkie, zresztą o tej porze roku tak jest zazwyczaj, chociaż wszędzie po drodze w turystycznych miejscach jakieś prace trwają. Niby wszystko zamknięte, ale widać właściciele liczą na to że sezon się niedługo zacznie, wszak za kilka dni majowy weekend...Zaraz za miastem kończy się asfalt i zaczynają się kolejne bluzgi, tym razem oprócz pieprzonej tarki są też dłuuuugie fragmenty bruku którego nijak nie da się ominąć. Dodatkowo rozkręcił się wiatr, a ja mam "pod". Zmęczyłem te dobre 10 km gównianej drogi tylko po to, aby trafić na najbardziej dziurawy asfalt po którym miałem nieprzyjemność jechać w tym roku. Wiatr w pysk. Aby do krajówki.

Wreszcie jest, do domu koło 40 km, gdzie jedynym zmartwieniem jest już tylko północny zimny wiatr. Robię tylko małą pauzę w Wierzbinach na colę, wody miałem pod dostatkiem, nie chciałem nigdzie zajeżdżać, ale zimna cola chodziła za mną już od kilku godzin. Docieram mocno styrany, w zasadzie terenowymi odcinkami, które dały mocno popalić plecom, dłoniom i tyłkowi. Po gładkim nawet pod wiatr jechało się przyzwoicie, brakowało jedynie lemondki, a kładzenie przedramion na kierownicy do bezpiecznej jazdy nie należy. Odstawiam na jakiś czas stalowe kowadło, zatęskniłem za jazdą po gładkim :)





















Kategoria >150