KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 189058.27 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.65 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Wpisy archiwalne w kategorii

>300

Dystans całkowity:32631.63 km (w terenie 201.00 km; 0.62%)
Czas w ruchu:1290:35
Średnia prędkość:25.28 km/h
Maksymalna prędkość:74.52 km/h
Suma podjazdów:29533 m
Maks. tętno maksymalne:172 (92 %)
Maks. tętno średnie:147 (79 %)
Suma kalorii:188822 kcal
Liczba aktywności:66
Średnio na aktywność:494.42 km i 19h 33m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
305.38 km 0.00 km teren
13:56 h 21.92 km/h:
Maks. pr.:37.51 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:807 m
Kalorie: 8657 kcal
Rower:żwirek

Nocno - dzienne gminobranie, jak za starych dobrych czasów:)

Poniedziałek, 21 sierpnia 2023 · dodano: 23.08.2023 | Komentarze 0

Od miesiąca czekałem na stabilną pogodę, taką aby nie było żadnego ryzyka burz po drodze. Wiedziałem że będzie ciężko, bo niejednokrotnie tak jeździłem. Wsiadać na rower nocą, po całym dniu pracy, dodatkowo po kilkugodzinnej podróży na miejsce startu, to spory bagaż zmęczenia na dzień dobry. Coś tam próbowałem podrzemać w pociągu, ale wiem że w takich warunkach raczej nie zasnę.

Start z dworca Gdańskiego o 23.00. Przez Warszawę udało się przejechać w miarę sprawnie, ruch mały, tylko w kilku miejscach na mojej trasie były remonty, więc trzeba było pokombinować z objazdem. Trasę specjalnie poprowadziłem głównymi drogami, bo sporo miejsc jest oświetlonych, co znacząco ułatwia jazdę, a ruch na drogach jest minimalny. No może poza DK 92, ale nie było innej opcji przerzutu z Błonia aż pod Kutno, a tutaj we wszystkich gminach już wcześniej byłem. Po świcie zjeżdżam w końcu z ruchliwej drogi na mocno lokalne, nadal panuje przyjemny chłodek pomimo coraz wyżej będącego słońca. W zasadzie po drodze nie dzieje się nic. Wsie i pola, nawet wszystkie psy pozamykane w obejściach, oj dawno nie miałem takiej wycieczki, na której nie byłoby żadnej zabawy w ganianego z wioskowymi burkami. W środku Polski, czyli Piątku robię krótką przerwę, na śniadanie w postaci pysznej, kupionej chwilę wcześniej buławy z makiem.

Coraz bardziej mi się nie chce, dupa nie przyzwyczajona do długiego siedzenia zaczyna protestować i coś tam się odzywa kolano. Dojeżdżam do Zduńskiej Woli. Oczy pieką z niewyspania, na tym polu też treningu brakuje. To chyba  najbardziej nieprzyjazne rowerzystom miasto jakie do tej pory widziałem. Stąd też mam zakupiony bilet na pociąg, ale po obejrzeniu dworca odpuszczam czekanie na pociąg tutaj. Mam jeszcze mnóstwo czasu, jadę dalej. W Łasku decyduję się na kolejne dwadzieścia kilka kilometrów do Pabianic, ale wjazd na główną drogę w kierunku Łodzi sprowadza mnie na ziemię. Ruch bardzo duży, a dodatkowo zrobiło się gorąco, szczęśliwie dopiero teraz. Jadę na dworzec, jest tu ławka w cieniu, można poczekać, więc pozostaje zrobić zakupy, poczekać dwie godzinki i spędzić kolejne siedem w pociągu. 

Takie zbieranie gmin jest bardzo nieekonomiczne czasowo i finansowo, więc pewnie kolejne wyjazdy będą kilkudniowe z noclegami w agro lub pod namiotem.

Chęć spędzona. Fizycznie jest w porządku, kręgosłup nie odezwał się ani razu, więc teoretycznie można wracać do ultramaratonów. Pozostaje tylko ciągle brak odpowiedzi na pytanie "czy mi się jeszcze chce?" 

Zaliczone gminy (29) - Piastów, Ożarów Mazowiecki, Pruszków, Brwinów, Podkowa Leśna, Milanówek, Grodzisk Mazowiecki, Jaktorów, Błonie, Baranów, Oporów, Krzyżanów, Piątek, Góra Świętej Małgorzaty, Ozorków (gmina wiejska), Ozorków (gmina miejska), Parzęczew, Zgierz (gmina wiejska), Zgierz (gmina miejska), Aleksandrów Łódzki, Dalików, Lutomiersk, Wodzierady, Szadek, Zduńska Wola (gmina wiejska), Zduńska Wola (gmina miejska), Zapolice, Sędziejowice, Buczek, Łask.

Kategoria >300


Dane wyjazdu:
326.97 km 0.00 km teren
14:20 h 22.81 km/h:
Maks. pr.:43.44 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1488 m
Kalorie: 9978 kcal
Rower:żwirek

Zobaczyć świt nad morzem.

Wtorek, 13 czerwca 2023 · dodano: 15.06.2023 | Komentarze 0

Plan zrodził się kilka dni temu, były super warunki, tylko zawsze coś stawało na przeszkodzie. Noc z wtorku na środę to ostatni dzwonek, później zmieni się pogoda, będzie padać i nie będzie "z wiatrem". Z pracy wychodzę wcześniej, jestem już spakowany, więc od razu można ruszać. 

Jest przyjemne 21 stopni, wiatr słaby ze wschodu, ale przy podmuchach pomaga wyraźnie. Około 15tej jestem w okolicy Giżycka, godziny szczytu, odczuwalnie duży ruch na drodze, choć i tak odcinek krajówki omijam po zadupiach. Droga do Kętrzyna coraz gorsza, kiedyś fajnie się tędy jechało, teraz mocno trzęsie. W Kętrzynie tankuję wodę i lecę dalej, ruch z każdą chwilą maleje, nawierzchnia dobra, nic tylko jechać. Niby wszystko OK, ale nachodzi mnie kryzys, taki jak zazwyczaj - "po co mi to było? nie lepiej było zrobić stówę koło domu a potem uwalić się i poczytać książkę?" Jakoś męczę odcinek do Lidzbarka Warmińskiego, na stacji staję na trochę dłużej. Jem hot-doga i rozrabiam redspeed'a na nadchodzącą noc.

Ogólnie przez całą drogę jestem non stop głodny. Niby się najadłem przed startem, jem normalnie, tak jak zawsze, a w żołądku wir... Robi się chłodniej, ale na razie się nie ubieram, momentami od łąk i wody ciągnie lodem, ale dojeżdżam aż do Ornety i tu staję na dłużej. Telefon do Gosi, rękawki, nogawki, kanapka (ciągły głód). Słońce zaszło kilka minut wcześniej, ale ciemno robi się dopiero dobrze po 22giej. Po drodze znajome miejsca, tu stawałem kiedyś się przebrać, tu byłem w sklepie, na tym przystanki kiedyś Gosia spała... W Pasłęku jem kolejną bułę i ustalam kolejny postój na Elbląg. Niestety sprzedaż z okienka, do tego przerwa technologiczna, bo jestem chwilę po północy. Kawa i kolejna buła z parówą. W końcu jest jako tako. 

Dobrze że to już końcówka bo czuję zmęczenie i niestety mocno doskwierający ból dupy. Nie mogę znaleźć miejsca w siodełku, co chwila wstaję, tak się nie da efektywnie jechać. Na żuławach pełno wody i łąk, więc są miejsca gdzie jest mocno zimno. Kilka sprintów uciekając przed goniącymi mnie psami, więc jest jak się rozgrzać. Patrzę na licznik i widzę, że bufor czasowy do 4.10 coraz bardziej się kurczy. W Przejazdowie wpadam tylko na stację po wodę, jeszcze trochę mam, ale będzie na drogę i jadę sprawdzić DDR omijającą ulicę Elbląską. Jest w porządku, poza odcinkiem przecinającym bocznicę do LOTOSu. Rogatki zamknięte, ale przecież nie będę stał, przejeżdżam powoli rozglądając się. Wbijam na Długą, szybka fotka z Neptunem i miejskimi DDRami docieram na plażę w Brzeźnie.

5 minut zapasu. Oprócz mnie jest jeszcze kilka osób czekających na wschód słońca. Dobrze że nie ma dużo chmur, ale i tak nie widać pełnej czerwonej tarczy. Nicto i tak było pięknie, warto było pałować się całą noc dla tych kilku minut fantastycznego widoku. Mam jeszcze godzinę do pociągu, jadę więc wzdłuż morza do Sopotu, wbijam na chwilę na molo i bocznymi uliczkami na stację. Po Monciaku jechać nie wolno... 

Kategoria >300


Dane wyjazdu:
301.19 km 0.00 km teren
11:12 h 26.89 km/h:
Maks. pr.:58.92 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1493 m
Kalorie: 9982 kcal
Rower:żwirek

Maraton Podróżnika 2022 (300 km)

Sobota, 4 czerwca 2022 · dodano: 06.06.2022 | Komentarze 0

Kilka dni przed startem przepisałem się na trasę 300 km i zdecydowałem że pojadę gravelem. Jest dużo wygodniejszy niż szosa, tyle że ciężki i wolny. Na wyniku mi nie zależy, jak kręgosłup się da we znaki, to najwyżej będę co chwila robił przystanki. Postanawiam także podczas jazdy używać stymulatora TENS, w normalnym życiu pomaga, liczę więc że na rowerze również przyniesie ulgę.

Na początku co i rusz jakieś przetasowania, ktoś jedzie szybciej, ktoś wolniej, podczepiam się pod różne grupy, jeśli jest za szybko odpadam i jadę sam. Póki co jest super, słońce przymulone, przyjemne 18 stopni i lekki wiatr w twarz. Odbijam po dwie gminy (po pierwszą jak się okazuje nie musiałem, bo i tak zgarnąłem ją w drodze powrotnej z maratonu). Łapię się na koło grupy 500 km, wieje coraz mocniej, więc postanawiam podwieźć się do rozjazdu obu tras, zawsze to lżej. Włączam prąd, faktycznie pomaga - po głowie chodzą myśli że jednak mogłem jechać dłuższą trasę. Niestety jazda w tej grupie jest zdecydowanie za szybka, nie dam rady jechać rowerem ważącym prawie 20 kg na oponach 40c takim tempem, do tego odzywa się lewe kolano. Odpuszczam i jadę chwilę sam, a niedługo potem przy drodze widzę stojących kolegów i panią sprzedającą drożdżówki. Spadło w sam raz bo i tak miałem stawać napełnić bidon, a do jedzenia (oprócz słodyczy) nic nie miałem, bo kanapki zostały w lodówce... Pyszne ciepłe jeszcze ciasto, zimna woda i chwila odpoczynku, zdecydowanie pomogły. Sporą część trasy w grupie gdzie już tempo jest odpowiednie, podczas postoju na stacji i wizycie w toalecie elektrody niestety odkleiły się i z przeciwbólowego prądu nie będę już mógł korzystać. Dobrze nie jest, myśli o pięćsetce odchodzą, zamiast tego mus sięgnąć po pigułki. Po skręcie na południe jest odczuwalnie lżej, do tego nie ma już szybkiej jazdy, chyba wszyscy czują dystans w nogach. Odliczam czas do przystanku w Mylofie, a w głowie siedzi smażony pstrąg. To chyba najważniejsza rzecz dla której w ogóle tu przyjechałem, bo tak czysto racjonalnie płowieniem był odpuścić ten start. Ryba jak zwykle pyszna poprawiona colą, można jechać dalej. Ostatnie kilometry na przemian sam i z kolegą Tomkiem.

Noga jest, pleców brak. Po odpoczynku jest dobrze, niestety kolano ciągle czuję, znów mnie poniosło i teraz za te błędy trzeba będzie pocierpieć. Nie wiem co będzie dalej. Pewnie za jakiś czas spróbuję jeszcze pojechać jakąś dłuższą (200-400 km trasę). Za dwa tygodnie mam rehabilitację - liczę na to że pomoże i będę mógł normalnie funkcjonować.

IMG-20220604-202326393  IMG-20220604-112921220-HDR  IMG-20220604-163706659-HDR


Zaliczone gminy: Koronowo, Gostycyn, Sępólno Krajeńskie, Kamień Krajeński, Chojnice (teren miejski), Chojnice (obszar wiejski), Cekcyn, Lniano, Świekatowo.
Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
525.19 km 0.00 km teren
19:27 h 27.00 km/h:
Maks. pr.:62.64 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2665 m
Kalorie:17994 kcal

Kórnicki Maraton Turystyczny 2021

Sobota, 7 sierpnia 2021 · dodano: 16.08.2021 | Komentarze 0

Startuję sam, bo Gosia z udziału musiała niestety zrezygnować. Początkowo planowałem pojechać na spokojnie robiąc kilka skoków w bok po gminy, ale przed startem trzeba było jednak zaliczanie gmin odpuścić. Zapowiadano burze w nocy i nad ranem, więc plan przekształcił się w "skończyć jak najszybciej". Ruszam w drugiej grupie pięćsetkowej, nieco spóźniony, bo pomagałem koledze Darkowi z wymianą linki przerzutki. Grupę swoją doganiam i na ostrym starcie jesteśmy w komplecie.
Od początku ostre tempo, dla mnie stanowczo za mocno, ale trzymam się grupy. Sam za dużo nie pracuję, a jeśli ktoś chce tak (momentami 35 km/h pod wiatr) jechać to przecież nie będę mu żałował. Szybko mijamy grupę 300km i niedługo potem dochodzimy także startującą 10 minut wcześniej grupę 500km. Łączymy się, wspólnie kilka kilometrów, część osób odpada, w Górze szybka wizyta w sklepie po wodę, tak szybka, że nie zdążyłem się porozciągać. Tą samą grupą docieramy do pierwszego punktu żywnościowego. Wciągam zupę i schabowego i ruszamy dalej, już bez jednej osoby.

Z mojej grupy startowej nie ma już dawno nikogo, nie mam pojęcia po co było tak cisnąć na początku, aby po 1/3 trasy zostać daleko w tyle. Po jakimś czasie dogania nas Tomek (kończyłem z nim Kórnik w zeszłym roku) z kolegami, więc wiem że lekko nie będzie. Odzywa się kolano, rozciągam podczas jazdy i jest lepiej, typowy objaw zbyt mocnej jazdy. Zastanawiam się co robić dalej, bez sensu jest się zarżnąć, bo od razu po maratonie jadę na tydzień urlopu w góry. Postanawiam dociągnąć na drugi punkt i dopiero podjąć decyzję, wtedy już będzie więcej wiadomo, bo przed nami najbardziej wymagający odcinek. Dobrze że pod górę każdy jedzie swoim tempem, nie jest gorzej niż do tej pory.

Na zaporze robimy fotki i trzy osoby się gubią nie zjeżdżając na drugi punkt z jedzeniem. Tomek jedzie ich gonić, dojeżdża Wilk, który robi tutaj tylko krótką przerwę. Ruszam sam, zaliczam kultowy most na jeziorze Pilchowickim, a potem piękny zjazd w dół. Tutaj podejmuję decyzję że jednak jadę dalej, gdy kręcę na spokojnie z kolanem nic się nie dzieje. Dojeżdża Marcin, spod stacji rusza Wilk, więc przez chwilę we trójkę, ale spory odcinek przejechałem tylko z Michałem rozmawiając.

Staję na stacji w Jaworze, Wilk jedzie dalej, spotykam tutaj zagubione wcześniej osoby wraz z Tomkiem. Szybki hot-dog, woda i łapię się z chłopakami. Przystanek robimy w Wąsoszu, na niebie widać flesze zwiastujące nadchodzącą burzę, nicto, przecież tak miało być. Tak się też dzieje, zrywa się mocny wiatr, spychający z drogi, szczęśliwie trafiamy na przystanek, na którym przeczekujemy mocny deszcz. Jakiś czas później przeczekujemy drugi mocniejszy strzał, a na stacji w Dolsku trzeci. Stąd już tylko po mokrym rzut beretem na metę.

Kolano wygląda w porządku, podczas jazdy dokuczało tylko przy większym wysiłku, po skończeniu nie boli przy chodzeniu po schodach. Całe szczęście, dobrze że się nie wycofałem w Jeleniej Górze, podjęta decyzja była trafna. Kondycyjnie w porządku, pewnie gdybym pojechał po swojemu nie działoby się nic i przy okazji nie zostałoby tych kilka gminnych dziur na mapie. Nie wiem czy to nie będzie ostatni dłuższy wyjazd w tym roku.

 



Zaliczone gminy - 24: Czempiń, Kościan (obszar wiejski), Śmigiel, Rydzyna, Góra, Jemielno, Rudna, Grębocice, Polkowice, Lubin (obszar wiejski), Chocianów, Chojnów (obszar wiejski), Chojnów (teren miejski), Zagrodno, Złotoryja (obszar wiejski), Pielgrzymka, Lwówek Śląski, Wleń, Jeżów Sudecki, Ruja, Kunice, Ścinawa, Gostyń, Piaski
Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
595.26 km 0.00 km teren
22:19 h 26.67 km/h:
Maks. pr.:50.04 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2141 m
Kalorie:19072 kcal

Tylko Wrocław, zabrakło motywacji do dalszej jazdy.

Niedziela, 11 lipca 2021 · dodano: 13.07.2021 | Komentarze 0

To był jedyny możliwy termin dłuższego wyjazdu w lipcu, opracowałem kilka tras, w zależności jaka będzie pogoda. Wybór padł na Dolny Śląsk, wiatr w większości sprzyjający i brak burz po drodze (przynajmniej tyle ile widać w prognozach). W sobotę impreza rodzinna, nie piję, żeby w niedzielę móc rano ruszyć. 

Wstaję prawie godzinę przed budzikiem, piję tylko kawę, bo nażarłem się wczoraj porządnie. Orzysz, Pisz, Ruciane...standard. Jest chłodno, przyjemnie, trochę mgiełek, zero ruchu. Koło Rucianego ruch się wzmaga, turyści oczy przetarli i zamiast nadal moczyć się w jeziorze jeżdżą nie wiadomo po co. Tankuję przed Szczytnem, jest już ciepło, ale na szczęście nie upalnie. Dalej Nidzica i Działdowo, jechałem tędy trzy, czy cztery razy. W Działdowie planowałem postój na jedzenie, ale głodny nie jestem, więc nie zatrzymuję się. Kawałek dalej skręcam na południe i stąd zaczyna się nieznane. Wjeżdżam w Mazowieckie, staję na kolejne tankowanie, kolejną zimną colę i jadę dalej. Po drodze sporo remontów, są wahadła, dobrze że ruch niewielki. Gdy stoję na czerwonym temperatura momentalnie skacze powyżej 30, więc to było moje pierwsze i ostatnie oczekiwanie. Udało się przejechać resztę wahadeł bez problemu.

W Sierpcu nadal nie czuję potrzeby zjedzenia czegoś konkretnego, mijam więc miasto, a kawałek za nim spotykam Jarka z żoną, chwilę pogadaliśmy. Przed Płockiem tankuję po raz trzeci, jadąc przez miasto widzę pustą restaurację serwującą burgery, więc skręcam. Zawsze to szybciej niż na starówce... Frytek już nie wcisnąłem, pakuję do worka, będzie na później. Faktycznie, na starówce tłum ludzi, wszak jest niedzielne popołudnie, mijam szybko, może kiedyś na spokojnie jeszcze to miejsce odwiedzę. Przekraczam Wisłę i wjeżdżam na ruchliwą DK60. Gdy planowałem kiedyś dawno tą trasę ten fragment miał wypaść późnym wieczorem, jestem tutaj sporo przed czasem.

Staję jeszcze raz, bo woda szybko zeszła, przy okazji smaruję łańcuch i zerkam w pogodę. Zapowiada się burza w okolicy Sieradza, nic to, tego trzeba było się spodziewać. Za Kutnem wreszcie robi się spokojniej, wrzucam na ucho "Piosennik" Andrzeja Poniedzielskiego i jadę dalej zaliczając zachód słońca. Przed Sieradzem sporo błysków na niebie, zrywa się mocny południowy wiatr, ale na burzę chyba nie trafię. Jestem już porządnie zmęczony, stając na stacji przed miastem wiem że zaraz lunie, ale warunki na przeczekanie były tam słabe. Zaczyna padać jakieś sto metrów od momentu posadzenia tyła w siodełku, mijam dwa przystanki bez wiaty, aż w końcu jest zadaszony. Zmoczyło mnie solidnie przez te 2-3 kilometry. Trzeba zrobić tak jak ostatnio, przeczekać deszcz i odpocząć przy okazji. Budzik na godzinę, ławka niewygodna, więc siadam bokiem z wyciągniętymi nogami. Warunki słabe, duży hałas powodowany przez chlapiącą spod przejeżdżających aut wodę, na szczęści na trochę odleciałem. Godziny tam nie spędziłem, nie pada, trzeba ruszać.

Ciężko się jechało nocą, trochę popadywało, trochę suchych dróg, dwa sprinty z psami pozwalające się obudzić. Coraz bardziej chce mi się spać, zaglądam na przystanek, jest zabudowany, a w środku nie ma warunków, wszystkie po drodze są takie same. Kładę się na ławce w Wieruszowie, może na chwilkę przysnąłem, ale wstaję tak samo zrypany jak kilka minut wcześniej. W Kępnie kawa z Hot-dogiem, może to mnie postawi na nogi? Zerkam w pogodę, zapowiada się całe przedpołudnie w deszczu lub burzach. Pięknie.

Kalkuluję co tu robić, jechać dalej i garować znów po przystankach, czasowo na razie nie jest najgorzej, choć nocą straciłem sporo tego co nadrobiłem za dnia. Może rzucić to w cholerę, miałem przecież w planie zrobić sześć stów i ewentualnie coś więcej, EWENTUALNIE. Szalę przeważył otarty tyłek, sam nie wiem czemu, bo nic się ani w ubiorze, ani w kosmetykach nie zmieniło. Drugim w kolejności powodem był wygodny, bezpośredni pociąg prosto do domu, na który miałem szansę zdążyć. Gdybym pojechał dalej powrót miałbym dużo bardziej upierdliwy.

W Oleśnicy zaczyna kropić, skręcam na Wrocław wiedząc że muszę przycisnąć. Zaczyna się poranny szczyt, droga dwupasmowa, z wąskim, często brudnym poboczem. Pada coraz mocniej, muszę ubrać deszczówkę. Na długo tę jazdę zapamiętam, to było gorsze niż BBT w 2018 w deszczu na drodze przed Rzeszowem. Przejazd przez miasto to także masakra, próbowałem ze trzy razy jechać DDR, ale zawsze po stu metrach wracałem na zatłoczoną drogę. Lepiej robi się dopiero w centrum, przestaje padać, a drogi w końcu są takie którymi da się jechać. Na pociąg zdążyłem, nawet z zakupami na drogę.

Jak zawsze po fakcie, gdy człek jest wypoczęty przychodzi żal, że była szansa jechać dalej, a ja się poddałem. Gdyby to była impreza, lub przynajmniej jazda z kimś, byłoby zupełnie inaczej. Z obtartym tyłkiem w takim stanie jaki był jeździłem przecież wielokrotnie, bywało także gorzej. Szkoda, bo już w tym roku żadnej dłuższej niż te (niecałe) sześćset kilometrów trasy nie zrobię. Kolejny raz zastanawiam się czy mi się jeszcze chcę, koleiny rok obiecuję sobie że przechodzę na turystykę, a gdy zaczynają się zapisy zapisuję się na kolejne maratony...


 IMG-20210711-095544682-HDR IMG-20210711-083836423-HDR IMG-20210711-110929250-HDR IMG-20210711-111900052-HDR IMG-20210711-112030703-HDRIMG-20210711-173253747-HDR IMG-20210711-174145874-HDR IMG-20210711-204830972-HDR IMG-20210712-051107102-HDR IMG-20210712-075155740-HDR

Zaliczone gminy - 31: Lubowidz, Żuromin, Bieżuń, Lutocin, Rościszewo, Sierpc (obszar wiejski), Sierpc (teren miejski), Gozdowo, Bielsk, Strzelce, Kutno (obszar wiejski), Kutno (teren miejski), Witonia, Łęczyca (obszar wiejski), Łęczyca (teren miejski), Wartkowice, Poddębice, Zadzim, Warta, Brzeźnio, Złoczew, Lututów, Sokolniki, Wieruszów, Kępno, Bralin, Perzów, Kobyla Góra, Syców, Oleśnica (obszar wiejski), Oleśnica (teren miejski)
Kategoria >300


Dane wyjazdu:
457.32 km 0.00 km teren
14:46 h 30.97 km/h:
Maks. pr.:50.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1810 m
Kalorie:16097 kcal

Maraton 24h

Sobota, 26 czerwca 2021 · dodano: 28.06.2021 | Komentarze 0

Niestety nie poszło. Przyjechałem poprawić życiówkę (610km), płaskie, gładkie asfalty, powinno się udać. Do szczęścia potrzeba jeszcze zgranej grupy... Trafiłem niestety do miejscowych ścigantów, po dwusetce miałem średnią 32,7 i ponad godzinę przerw. Za szybko i za dużo czasu poszło przez palce. Zapas skromny, ledwie 10 km, ale niby ciągle była szansa. Tą szaleńczą jazdę przypłaciłem niestety bólem kolana na podjazdach i problemami jelitowymi.
Kolejnych kilka kółek trochę spokojniej, kolano przeszło, sraczka niestety nie. Już wiem że planu się nie uda wykonać, kładę się koło pierwszej w nocy, ale ze spania nici, ot podrzemałem jakieś dwie godziny. Jedno kółko sam, nawet nieźle było, kolejne w parze, już mocniejszym tempem. Wszystko znów wraca, na wyniku mi nie zależy, a nie ma sensu się katować, więc podejmuję decyzję o zakończeniu jazdy. 


Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
326.97 km 0.00 km teren
12:29 h 26.19 km/h:
Maks. pr.:47.16 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1452 m
Kalorie:10404 kcal

Świt na Westerplatte.

Sobota, 19 czerwca 2021 · dodano: 21.06.2021 | Komentarze 1

Ruszam o 15tej, ciepło, ale jeszcze temperatura nie zabija. Plan jest prosty, dojechać na Westerplatte i obejrzeć wschód słońca nad morzem. Wiatr raczej sprzyjający, pierwsza przerwa w Kętrzynie na stacji, zimna woda i zimna cola i lecę dalej. Piję dużo, następny postój zaplanowany w Lidzbarku Warmińskim, zaraz za miastem zaczyna się w końcu robić chłodniej. Temperatura spada do 20 stopni i tak się utrzymuje przez całą noc. Kolejny postój chciałem zrobić w Elblągu, ale trafiła się stacja kilka kilometrów przed miastem, wciągam hot-doga i zakładam nogawki. Nie jest zimno, robię to raczej prewencyjnie. W związku z tym przejeżdżam tylko po pustych ulicach, żyjącą jeszcze starówką i wbijam na ostatnią prostą. Pokręcona trochę ta droga do Gdańska, pewnie dałoby się ją inaczej narysować, ale trzymam się kreski. Fajowe podświetlenie instalacji w LOTOSie, prawie tak fajne jak we Włocławku, pustymi ulicami docieram do celu. Mam spory zapas czasu, idę więc pod pomnik, wracam na ławkę ustawioną w kierunku wschodnim i próbuję kupić bilet na pociąg. Jest jakiś problem techniczny, nawet później na stacji się nie udało. Świt nad morzem, gdy nic nie zasłania widnokręgu to zupełnie inna bajka, pierwszy raz tego doświadczyłem, fajnie byłoby to powtórzyć. Na koniec zaliczam jeszcze przejazd pustą Gdańską starówką.

Pierwsza noc w tym roku zaliczona, nie chciało się spać zupełnie, ale podejrzewam że w okolicy 8mej, 9tej godziny pewnie by mnie połamało. Droga bardzo przyjemna, zresztą to nie pierwszy raz, idealne asfalty, do tego w większości sprzyjający wiatr. Po drodze sporo dumałem o MRDP, jak na razie jestem sporo bardziej na "NIE" niż na "TAK". Pozostały jeszcze dwa wyjazdy do podjęcia ostatecznej decyzji.

 IMG-20210619-201343067 IMG-20210619-203158735-HDR IMG-20210620-003525676 IMG-20210620-033837188 IMG-20210620-042310078 IMG-20210620-045258774 
IMG-20210620-045236884-HDR IMG-20210620-045448612



Kategoria >300


Dane wyjazdu:
511.30 km 0.00 km teren
21:14 h 24.08 km/h:
Maks. pr.:74.52 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:6067 m
Kalorie:18819 kcal

Maraton Podróżnika 2021

Sobota, 12 czerwca 2021 · dodano: 15.06.2021 | Komentarze 0

Ruszamy z Gosią z drugą grupą, od razu z postanowieniem rozdzielenia się chwilę po starcie. Problemy z plecami nie pozwalają jej na dłuższą jazdę rowerem, więc wytyczam jej dwie wersje trasy. Jedna to 160 km, druga niecałe 200, z zahaczeniem o Bieszczady. Jest też opcja wcześniejszego wycofu i powrotu pociągiem, jak się potem okazuje, Gosia wykorzystuje tą właśnie możliwość.

Po pokonaniu pierwszych kilku hopek robi się płasko, wiatr miło popycha, tak jest do Medyki. Sporo korzystam z koła kolegi wyraźnie ode mnie mocniejszego, sam tak szybko bym nie jechał. Wspólnie stajemy pod sklepem i pokonujemy kilka dalszych kilometrów, aż do Klawarii Pacławskiej. Ciężki to był podjazd. To miejsce na pewno do ponownego kiedyś odwiedzenia, już nie podczas imprezy, a na spokojnie. Kolejne kilometry po trochu solo, po trochu na kole wyprzedzających mnie zawodników. Zaliczam mega doła, może nie ma jakiegoś wielkiego upału, nie ma co porównywać do Podróżnika wokół Tatr, ale jestem wykończony. Jadę z myślą gdzie się z małżonką umówić na odbiór mnie z trasy....

Mijam sklep, zawracam i posilam się zimną colą i gazowaną wodą. Gdy mam ruszać widzę nadjeżdżającego Darka, on na razie stawać nie zamierza, wiec jedziemy wspólnie dalej. Kawałek tylko, bo za chwilę kolejna wizyta w sklepie. Ja nic nie potrzebuję, więc jedynie odpocząłem trochę, morale wzrosło. Na razie nie myślę o wycofie, czas miło schodzi na rozmowie z jadącym z nami budowniczym trasy, wspólnie jedziemy gdzieś do okolic Wołkowyi. Zjeść planujemy kawałek dalej, w Cisnej, gdzie schodzi dobre pół godziny, do tego jeszcze wizyta w sklepie. Najprzyjemniejszy fragment trasy to zjazd do Baligrodu, łapiemy po drodze Szafara, który także myśli o tym jakby się tu najszybciej dostać do bazy. Fajnie - będę miał kompana. Niestety rozjechaliśmy się kawałek przed Leskiem i z planów nic nie wyszło...

Zaczyna kropić, chwilę potem padać. Wodę mamy, postanawiamy się nie zatrzymywać. Przejeżdżamy kilka kilometrów, rozmawiamy z Darkiem o planie na dalszy deszczowy fragment trasy. Stajemy na przystanku, zagaduję sprzedawczynię o nocleg, szybki telefon i załatwione spanie w Załużu 4 kilometry dalej dla trzech osób. Podczas tego krótkiego odcinka Darek i Żubr rezygnują, zostaję sam. Nie wahałem się, uważałem (i nadal uważam) to za słuszną decyzję, gdyby nie to to, garowałbym w dużo gorszych warunkach gdzieś na przystankach, bo jechać w deszczu w górach nie zamierzam. Miałem wcześniej kilka uślizgów na mokrej nawierzchni, hamulce obręczowe to w porównaniu do tarczówek jedynie spowalniacze, a zjazdy nawet na suchym i w dzień to nie jest moja mocna strona. Warunki mam komfortowe, jestem sam w hoteliku, mam prysznic i miękkie łóżko. Zasypiam zaraz po 22giej i śpię prawie do 4tej.

Wyglądam przez okno, chodnik lekko przesuszony, po drugiej stronie asfalt wygląda tak samo. Kuźwa, za długo spałem...Wrzucam tak jak się z właścicielką umówiłem klucze za doniczkę i ruszam na przełęcz Przysłup. Jechałem tu 3 lata temu, tyle że w przeciwnym kierunku. Warunki mam prawie idealne, jest ciepło, mocno wieje, więc oprócz zalesionych fragmentów wiatr podłoże osuszył, jedynie kierunek jest mocno niesprzyjający. Z wiatrem przyjdzie mi się mierzyć następne 150 kilometrów, po drodze zaliczając sporo łagodniejszych i bardziej stromych górek. Dwa pit-stopy, jeden w Brzozowie, drugi niedaleko dalej, bo ruszając ze stacji w Brzozowie zapomniałem wziąć zakupionej coli, została na chodniku. A na kawę czas już dawno przecież minął. 

Chwila ulgi gdy w końcu skręcam na wschód i wiatr zaczyna pomagać. Kilka kilometrów przegadałem z napotkanym po drodze miejscowym, potem tradycyjne odliczanie kilometrów pozostałych do mety. Dojeżdżam z prawie dwugodzinnym zapasem czasowym, bez kryzysów, bez dużego zmęczenia, bez porannego zamulania, bez żadnych myśli o wycofie, czy skróceniu trasy. Nocleg to była bardzo mądra decyzja. Jeśli chodzi o kolana, to było bardzo dobrze, nadal przed dłuższymi wyjazdami będę je tejpował, dokuczające ostatnio biodro nie odezwało się ani razu. Kondycyjnie nie jest źle, widać efekty przepracowanej na trenażerze zimy i wielu kilometrów zrobionych przewyższeń. 

MRDP nadal kusi. Co prawda po drodze na co stromszych podjazdach zarzekałem się że nie ma szans na start, teraz na chłodno jednak opcji startu nie skreślam jeszcze. Pozostały jeszcze dwa testy i wtedy podejmę ostateczną decyzję.

IMG-20210612-161336227-HDR IMG-20210612-175024903 IMG-20210613-092205068-HDR IMG-20210612-214417994 Screenshot-20210612-220408 IMG-20210613-043912649  

IMG-20210613-071201064 IMG-20210613-092159848-HDR IMG-20210613-050332847 IMG-20210613-142057085

Zaliczone gminy - 4: Jawornik Polski, Solina, Baligród, Świlcza
Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
339.68 km 0.00 km teren
13:12 h 25.73 km/h:
Maks. pr.:50.04 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1791 m
Kalorie:10949 kcal

Podlasie po raz drugi, tym razem wersja szosowa.

Poniedziałek, 24 maja 2021 · dodano: 25.05.2021 | Komentarze 0

Mieliśmy jechać z Gosią tę trasę w piątek, ale dzień wcześniej odezwały się jej plecy i to nie na rowerze, a przy siedzeniu. Piątek odpuszczamy, robiąc tylko krótką trasę, która potwierdza że to była mądra decyzja. Wyjazd przekładam na poniedziałek, nie ma już tak dobrych warunków wietrznych, trzeba się będzie więcej namęczyć.

Ruszam przed świtem, całą noc padało, więc jest mokro, asfalty parują, na łąkach mgły. Słońce wstaje przed Grajewem, a kawałek za miastem jest już sucho, widać tu tak mocno/długo nie padało. Niestety mgły ciągle dokuczają, na termometrze niecałe 3 stopnie. Przed Knyszynem ruch odczuwalnie się wzmaga, miałem 3 opcje pokonania odcinka do Supraśla, wybieram ten z najwcześniejszym zjazdem z DK65. Staję zdjąć wiatrówkę, bo nie jest już tak zimno i lokalnymi drogami z trzykilometrowym odcinkiem szutrowym docieram do DW676. Jest tu świetna rowerówka z której korzystam, zaraz mam Supraśl gdzie składam kolejną wizytę u Janka na poranną kawę. Fajnie pogadać, ale od siedzenia kilometrów nie ubywa...

Super droga na Majówkę, prosty wąski asfalt przez las z zerowym ruchem, wracam na DK65, sporo aut, ale im bliżej granicy tym spokojniej. Wreszcie jest nowy asfalt do Kruszynian, Tatarską Jurtę odpuszczam, jest zbyt wcześnie, poza tym ceny tutaj delikatnie mówiąc są wysokie. Delektuję się ciszą, krajobrazem i architekturą przez najbliższe 100 km, po to tu przyjechałem. To zupełnie inny świat, tego nie da się gdzie indziej doświadczyć. Po drodze robię przystanek w Krynkach na słynnym rondzie, gospoda jest jeszcze zamknięta więc zadowalam się bułką i colą. Otwarty bar jest w Kuźnicy więc staję na obiad - porcja słuszna, szybko podana i w normalnej cenie. 

Zaczyna mocniej dmuchać, do tej pory wiatr był minimalny i zmieniał co chwilę swój kierunek, do tego pojawiło się sporo chmur na niebie. Zaczynam odczuwać coś w lewym kolanie, zresztą wiem że ten wyjazd to będzie pierwszy poważny test w tym sezonie. DW664 jest nadal w remoncie, pomimo prac jest przejezdna, leży nowy asfalt. Wjeżdżając do Puszczy Augustowskiej wreszcie wiatr tak nie przeszkadza, zatrzymuję się na leśnym parkingu i zakładam zdjęte wcześniej nogawki. Przy okazji rozciągam się i szukam bolących miejsc na udzie, gdzie wbijam sobie kciuk, mając nadzieję że to pomoże. Faktycznie jest lepiej. Godzinę później robię przerwę pod Zygmuntem, zjadając kupioną jeszcze w Krynkach bułkę. Zostało niecałe pięć dych, coś tam ciągle czuć w kolanie, za to przynajmniej wiatr pomagał. 

IMG-0019

IMG-0025

IMG-0029

IMG-0030

IMG-0033

IMG-0035

IMG-0037

IMG-0039

IMG-0041

Kategoria >300


Dane wyjazdu:
1018.62 km 0.00 km teren
38:27 h 26.49 km/h:
Maks. pr.:57.24 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:5427 m
Kalorie:33592 kcal

Bałtyk-Bieszczady Tour po raz piąty.

Sobota, 22 sierpnia 2020 · dodano: 28.08.2020 | Komentarze 1

Dojazd do Świnoujścia nocnym pociągiem, decyzja podjęta świadomie, bo ostatnim razem się ta opcja sprawdziła. Zakupy na drogę, krótka wizyta nad morzem na strasznie zatłoczonej plaży i porządne uzupełnianie kalorii przed startem. Cały dzień jestem lekko nieprzytomny, spania w pociągu nie było prawie wcale, więc koło 22-giej padam jak zabity. Noc mija w trybie ON/OFF, dawno tak dobrze nie spałem, całe szczęście spadła temperatura, bo dzień był bardzo upalny.Gdy zalewam sobie poranną kawę spada mocny deszcz, ocho będzie się działo. Ubieram od razu nieprzemakalne skarpety, kurtkę mocuję do lemondki aby mieć do niej szybki dostęp. Deszcz nie pada długo, a na start jedziemy ze Sławkiem już po praktycznie suchym asfalcie.


Ruszam w ósmej grupie startowej, początek dosyć spokojny, nie ma co szaleć, trzeba się najpierw rozkręcić. Zaczyna padać, niezbyt mocno, a że jest prawie 20 stopni nie staję się ubrać, tak samo jak koledzy z którymi jadę. Jak to bywa na początku, jest sporo tasowania, ktoś dojeżdża, ktoś się doczepia, ktoś odpada. Nie wnikam w to na razie zupełnie. Punkt w Płotach wyposażony tak jak zawsze - słodka bułka i kanapka, tylko miejsce inne. Postanawiam nadal jechać tak jak startowałem, jedynie z rękawkami na przedramionach. Odcinek do Drawska upływa również w padającym w kratkę deszczu, jedziemy w jednej grupie, współpraca się układa wyśmienicie. Na punkcie jest kawałek daszku, więc chociaż przez chwilę na głowę nie pada. Po mojemu stoimy za długo, zjadłem, uzupełniłem bidony i kieszonki i jestem gotowy, ale chłopaki się jeszcze nie ogarnęli. Nie ma się z kim zabrać więc czekam.

Długi, bo prawie stukilometrowy odcinek do Piły, tutaj chyba działo się najwięcej na całej trasie. Jedziemy w sporym, ponad dziesięcioosobowym peletonie, jest zdecydowanie za mocno. W tym rejonie jest sporo hopek, nie chciałem tam przesadzać, ale kilka razy poczułem znak-sygnał z lewego kolna. Wyprostowanie nogi i rozciągnięcie łydki pomaga na szczęście. Jazda z prędkością 35-38 km/h to sporo za szybko, ale jadąc gdzieś pod koniec peletonu można trochę odpocząć, no i kilometry zdecydowanie szybciej uciekają. Dociągamy tym wariackim tempem tylko do punktu i od tej pory aż do mety jedziemy we czwórkę.

Odcinek do Nakła jakoś bez historii, nie pamiętam czy tutaj popadywało, jeśli już to raczej niewiele. Na punkcie zupa, ciastka, kawa (bo już czas najwyższy na dawkę kofeiny) i arbuz. Również za długo tu siedzimy, ale ja na wynik nie jadę, więc specjalnie mi na tym nie zależy. Jest możliwość odpoczynku, rozciągania i spokojnej wizyty w toalecie, a o tyłek warto zadbać, bo za kilkanaście godzin może być słabo.Po przesychającym asfalcie docieramy do pierwszego DPK, jechało się całkiem przyjemnie, patrząc na czas raczej rekordu z poprzedniej edycji nie pobiję. W Solcu Kujawskim szama, kibelek, rozciąganie, poleżałem chwilę na ławce czekając aż się chłopaki zbiorą do drogi. Do worka wrzucam wiatrówkę, ale postanawiam się jeszcze nie ubierać, bo temperatura jest w zasadzie bez zmian.

Odcinek do Kowala niestety beznadziejny. Początkowo w dużym ruchu po mokrym asfalcie, a gdy zjeżdżamy na boczne drogi podłoże staje się tragiczne. Skutkiem tego jest guma i na naprawę schodzi trochę czasu. Nadal nie decyduję się na założenie wiatrówki, nie jest zimno, wolę wyschnąć niż się grzać. W Kowalu dobre jedzonko, czuć już zmęczenie w nogach, ale morale ciągle wysokie. W tym rejonie kręciłem się kiedyś zbierając gminy, pamiętam dziurawe drogi. Jest dokładnie tak samo, są miejsca gdzie jest po prostu DRAMAT, nie wiem czy organizator przejechał kiedykolwiek ten fragment. Masakra. Kryzys dopada w zasadzie całą grupę przed Łowiczem, zaczyna się zamulanie, nikt nie chce wychodzić na zmianę a prędkość jazdy dramatycznie spada. Doturlaliśmy się jakoś. Informuję kolegów że ja tutaj zostaję, muszę oko zmrużyć bo nie dam rady dłużej jechać. Najpierw jedzenie, bo głodny jestem, a potem kładę się na materacu.

Wypoczynek średni, jest głośno i jasno, na pewno godziny nie spałem, ale pewnie kilka blackoutów w tym czasie zaliczyłem. Nicto, trzeba się ruszyć, bo samo się nie przejedzie, dwie godziny poleciały a my ciągle w miejscu. Ruszamy już po jasności, temperatura trochę spadła, ale o dziwo nadal nie jest mi zimno. Od startu jadę tak samo ubrany. Po odpoczynku i w świetle dziennym od razu lepsza jazda, z nieba trochę pokropiło, ale bez dramatu. W Opocznie tradycyjnie - rozciąganie, toaleta, coś na ząb i coś na drogę. Niestety dopada mnie kolejny kryzys senny. Często tak mam, że gdy po spędzonej w siodle nocy wyjdzie słonko i zacznie się robić cieplej mnie dopada senność. Jadę kawałek próbując z tym walczyć, ale wiem że to nie jest dobre wyjście, a poza tym niebezpieczne. Zostawiam kolegów i kładę się na przystanku. Nie wiem ile minęło czasu, (pewnie kilka minut), nie wiem czy zasnąłem (pewnie tak), ale udało się mózg zresetować. Pełen wigoru ruszam w pościg, ale jak się potem okazało koledzy zjechali na stację benzynową, więc do Starachowic dojeżdżam samotnie. Bardzo dobrze mi się ten odcinek jechało, pewnie dlatego że w końcu zachodni wiaterek trochę pomagał. Bardzo fajne tutaj są tereny, sporo długich i dość wymagających górek. Jadę sam, więc nie muszę trzymać tempa grupy, ale i tak kolana oszczędzam wjeżdżając na młynku.

Punkt w Starachowicach taki sobie, jest zbyt mało miejsca przy stolikach i długa kolejka w oczekiwaniu na jedzenie. Za to można sobie wygodnie odpocząć na materacu z czego chętnie korzystam. Miałem w przepaku butelkę coli, więc najpierw wykorzystałem ją do rolowania mięśni ud - mocno już zbitych, a potem czarny napój wlewam w gardło. Zerkam w prognozy aby ewentualnie coś zmienić odnośnie odzieży, nie widać jakiegoś załamania, ale są zapowiadane mgły, czyli niespecjalnie miła końcówka nas czeka. Kolejny fragment do Sandomierza całkiem przyjemny, przed nami widać idący front burzowy, ci którzy są ze 100 km przed nami na pewno mają gorzej. Jest ciepło, ale nie upalnie, spać się w końcu nie chce, siła do jazdy jest, tylko zaczyna mnie to już nużyć. Kilometry stoją w miejscu. W końcówce trochę górek, znów się lewe kolano odzywa przypominając o sobie i o tym aby nie szarżować. Punkt położony nad Wisłą, sporo turystów, my mamy przystanek pod namiotem. Liczyłem na coś bardziej treściwego niż zupa, wiec dopycham się chlebem, ciasto które tam widziałem niestety się skończyło. Przed nami kolejny długi przelot, chyba trzeba będzie zaliczyć jakąś stację bo na batoniki nie mogę już patrzeć, a nie da się jechać z pustym żołądkiem.

Tak też robimy, wpadamy na szybką colę z hot-dogiem i trza cisnąć dalej. Niedługo potem zaczyna się druga noc na trasie, ciekawe jaka będzie? Odpowiedź przychodzi już niedługo, zaczynają się mgły, zaczyna się robić chłodno. Nie mam ciśnienia na wynik, przez głowę przechodzi mi nawet myśl aby w Łańcucie walnąć się w kimę na całą noc i ruszyć dopiero po świcie. Dojeżdżam na autopilocie w trybie zombie, w środku jest bardzo ciepło, bardzo przyjemnie, a działający nadmuch działa usypiająco. Nie jem, nie piję, kładę się od razu na materac i zasypiam w czasie lotu na poduszkę, za którą służy zwinięta pod głowę śmierdząca po 40tu godzinach jazdy koszulka. Pomysł spania całą noc zarzucam, popsułbym tym cały poniedziałek Gosi oczekującej na mnie na mecie, dwie godziny wystarczą. Kalorie uzupełniam po wstaniu, jestem wypoczęty, trzeba to wreszcie zakończyć. 

Początek fajny, po pustej, gładkiej i płaskiej drodze, w sam raz aby po odpoczynku znów się wkręcić na obroty. Potem zaczyna się gruby podjazd, miejscami dobrze ponad 10%, jadę na młynku, kolana nie czuję, ale za to odezwała się prawa piszczel. Pięknie. Jadąc na luzie po płaskim jest w porządku, ale pod górę już dobrze nie jest. Ten problem miałem podczas Rajdu Wyszechradzkiego, wtedy byłem jeszcze świeżakiem, nie wiedziałem co się dzieje i udział w imprezie zakończył się DNF. Drugi raz już się nie poddałem, było to podczas mojego pierwszego BBT w 2014 roku. Teraz też trzeba zęby zacisnąć i zmierzać ku mecie. Mgła nadal gęsta, pod górę nie ma to znaczenia, ale na zjazdach trzeba bardzo uważać.

W Birczy znów długi postój, trzeba coś zjeść i porozciągać się. Została niecała stówka. Od razu ostro w górę, znów dobrze ponad 10%, kolana w porządku, ale ból piszczeli się nasila niestety. Pięknie. Zamiast iść w góry będę garował w łóżku. Dojeżdżamy do Ustrzyk Dolnych tym razem z zupełnie innej strony. Kolejna długa nasiadówka, jest smaczna zupa (mnie się po niej niestety odbijało aż do mety, ale podobno niektórzy mieli dolegliwości żołądkowe), ciastka i kawa. Kilka minut po wyjeździe staję zdjąć wiatrówkę, bo jest już zbyt ciepło i niestety jestem zmuszony łyknąć pigułkę przeciwbólową. Rzadko to robię, ale wiem że będzie jeszcze jeden wymagający (ale nie aż tak jak dwa poprzednie) podjazd, a nie chciałbym go pokonywać z buta. Ketonal zaczyna działać, o nodze można zapomnieć i górka za Czarnym wchodzi całkiem nieźle. Ruch samochodowy jest kosmiczny, czyżby cała Polska ściągnęła w Bieszczady? Wśród aut mogę jeździć, nie jest to problem, ale tutaj się wszystkim spieszy, non stop wyprzedzają nas na przysłowiową gazetę. Wreszcie jest słynny znak "Ustrzyki Górne 14", tym razem aż tak jak ostatnio mi się nie dłuży. Z czasem 50h51min docieramy w końcu na metę.

Podsumowując. Przejechane, ale tak w sumie na siłę, może gdybym miał jakiś cel byłoby lepiej, samo ukończenie to przecież żaden wyczyn. Po drodze jak nigdy problemy ze spaniem, dawno mi się już to nie zdarzało. Organizacja w porządku, choć było kilka niedociągnięć, porównywalnie do wszystkich poprzednich edycji w których brałem udział. Za to trasa wg mnie sporo gorsza. Zamiast pustej DK91 z Torunia do Włocławka tłukliśmy się po dziurach nocą, tak samo było przed Łowiczem. Bardzo ruchliwa DK19, zresztą odnośnie ruchu to problem dotyczy chyba wszystkich dróg. Jest coraz więcej aut, ludzie zostali w kraju na wakacje i znacząco wzrósł ruch na wszystkich drogach. Początkowo narzekałem na odcinki górskie, ale z perspektywy czasu były one w porządku. Czasy gdy jechało się non stop po ruchliwych krajówkach, gdzie było cały czas płasko, a po drodze większe górki dopiero za Sanokiem chyba już nie wrócą. Nie wiem jaki był powód przeciążenia prawej piszczeli, czy to był źle zapięty but, czy podświadome oszczędzanie lewego kolana, czy może coś jeszcze. Będę się z tym niestety bujał przez dosyć długi czas. Dwa lata temu miał być ostatni start, ale na kolejny namówiła mnie małżonka więc pojechałem. Na obecną chwilę także to także mój ostatni przejazd, ale czy tak się stanie zobaczymy za dwa lata.


Zaliczone gminy - 18: Koneck, Bądkowo, Brześć Kujawski, Kowal (obszar wiejski), Kowal (teren miejski), Baruchowo, Szczawin Kościelny, Ćmielów, Stalowa Wola, Nisko, Jeżowe, Kamień, Sokołów Małopolski, Czarna, Łańcut (obszar wiejski), Łańcut (teren miejski), Markowa, Kańczuga.
Kategoria >300, zawody