KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Wpisy archiwalne w kategorii

>300

Dystans całkowity:32631.63 km (w terenie 201.00 km; 0.62%)
Czas w ruchu:1290:35
Średnia prędkość:25.28 km/h
Maksymalna prędkość:74.52 km/h
Suma podjazdów:29533 m
Maks. tętno maksymalne:172 (92 %)
Maks. tętno średnie:147 (79 %)
Suma kalorii:188822 kcal
Liczba aktywności:66
Średnio na aktywność:494.42 km i 19h 33m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
321.83 km 0.00 km teren
11:53 h 27.08 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Na Kresowy do Olsztyna i nazad

Niedziela, 12 maja 2013 · dodano: 12.05.2013 | Komentarze 3




Ostatni trening przed wyjazdem na rajd wyszehradzki. Wyjechałem tak aby dotrzeć już w czasie trwania maratonu, jakieś 5 po 5tej. Na wylocie z miasta musiałem się zatrzymać bo zimno było niesamowicie. Droga do Orzysza jak zawsze fajna, zaraz miastem mijają mnie koledzy. Po bodajże 5-tym sikustopie na niecałe 50km trasy zdjąłem rękawki a wrzuciłem na siebie wiatrówkę i od tej pory było już OK. Pisz mijam odkrytym na mapie skrótem, potem jak zawsze przyjemna droga do Rucianego.



Od Rucianego mam kawałek nieznanej mi (rowerowo) trasy, jest super, cały czas przez las, drogi równe, choć było kilka kawałków fatalnych, m.in w miejscowości Zgon. Całe szczęście ruch zerowy więc wioskę przejeżdżam "po angielsku" bo po lewej stronie jakby mniej dziur i łat w asfalcie. W Babietach po wyjściu zza zakrętu zaskoczył mnie znak 8%, może i faktycznie tyle było, ale podjazd miał max 100m długości. Przed Szczytnem, w Starych Kiejkutach przejeżdżam obok Ośrodka Kształcenia Kadr Wywiadu gdzie podobno było tajne więzienie CIA.







Szczytno mijam bez zatrzymania, mam jeszcze trochę wody a jedzie się fajnie, ehh gdyby jeszcze nie ten zimny północny wiatr byłoby super. W stronę Olsztyna droga już raz przejechana w czasie ubiegłorocznej sześćsetki Tutaj ruch jest już spory, wcześniej od Pisza do Szczytna minęło mnie chyba 5 beczkowozów z mlekiem i może z 10 osobówek. Za to dalsza droga z punku widzenia roweru po prostu cudna, cały czas lewo-prawo-góra-dół. Zajeżdżam na chwilę do Pasymia, zrobiłem kółko w centrum i odwiedziłem spożywczaka.







Do Olsztyna wjechałem po równych sześciu godzinach od wyjazdu, przebiłem się przez dziurawe drogi zaliczając wszystkie możliwe czerwone światła po drodze. Przy stacji PKP zjadłem najlepsze zapiekanki - takie jakie były kiedyś, ze 20 lat temu i dotarłem pod leśny stadion gdzie odbywał się maraton. Zaczął padać deszcz, postałem dobre pół godziny przy trasie, zrobiłem kilka fotek, potem przeniosłem się na metę, zjadłem, pogadałem i wyruszyłem o 13.15.

Drogi mokre, ale już nie pada, za to strasznie chlapie spod kół samochodów, dopiero przed Biskupcem zrobiło się sucho, nawet momentami wyglądało słoneczko. Potem kilka kilometrów jazdy wzdłuż budowy nowej szesnastki, dopada mnie kryzys psychiczny, ehh jak to ogarnąć ?? Zatrzymują się na jakimś przystanku PKS, wciągam buławę z serem, poprawiam bananem i po jakichś 10 minutach ruszam dalej. Wiatr niby niewielki, niby boczny ale cały czas czuję go na twarzy.
Gdy mam już mniej niż 100 km do domu kryzys przeszedł, mijam Mrągowo, parę kilometrów dalej zatrzymuję się w sklepie na loda i tankowanie bidonów. Liczę czas i niestety nie mogę sobie na jakieś dłuższe postoje pozwolić, nie mam światła ze sobą więc muszę cisnąć. Fotka w Mikołajkach i odliczanie kilometrów na kiepskiej jakościowo drodze do Orzysza.





W końcu jestem, stąd to już nawet na rzęsach dojadę :), zaraz za miastem gdy miałem dokładnie trzy setki na liczniku mijają mnie chłopaki, docieram do domu o 19.20.

Kategoria >300


Dane wyjazdu:
306.70 km 200.00 km teren
14:01 h 21.88 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

Zażynek

Niedziela, 16 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 1

Dojazd to przy okazji test bagażnika THULE 970, który spisał się bez zarzutu, z tym że przy dwóch rowerach trzebaby się chyba trochę więcej namęczyć, gdyż pierwszy uderza kierownicą o tylną szybę.

Dotarłem wcześnie, spokojnie przebrałem się, przygotowałem miejsce do spania, zjadłem i w międzyczasie zaczęli pojawiać się kolejni uczestnicy, zarówno piechurzy jak i kolarze. Potem odprawa, rzut okiem na mapkę i o 12.00 ruszamy. Plan mam taki aby trzymać się jakichś tubylców i ludzi bardziej z nawigacją obeznanych, bo dla mnie to zupełna nowość. Początkowo spora grupa, ale tempo 25-30 km/h po kilku kilometrach zrobiło selekcję i wyklarowała się grupa pięciu osób. Trasa przyjemna, szerokie szutry, trochę asfaltu, momentami widać oznaczenia po ubiegłotygodniowym Maratonie Kresowym. Trochę popadało, ale wychodziło też słoneczko. Tempo jak dla mnie OK, Jarek momentami zostawał, czekałem na niego i dociągałem do grupy. Po punkcie kontrolnym w Lipowym Moście (jedynym na całej trasie) odjechał Stasiej, miałem chęć go gonić, ale ostatecznie chłopaki mówią żeby odpuścić i od tamtej pory jedziemy już we czwórkę. Do bazy docieramy o 16:24, miał być ciepły posiłek ale okazało się że będzie dopiero po 17tej więc wrzucamy na ruszt coś na zimno, instaluję czołówkę i po pół godzinie odpoczynku ruszamy dalej.

Druga setka tak jak i ta pierwsza po szerokich szutrach i polnych drogach, asfaltu trochę też było. W Królowym Moście piaskowy podjazd króry pamiętałem z MK w Białymstoku, z tym że teraz go podjechałem, a w maju właśnie tam mi grupa uciekła. Jedziemy głównie dwójkami, jest możliwość porozmawiania i poznania się nawzajem. Dwóch z czwórki jechało kilka dni wcześniej BB Tour więc conieco o imprezie się dowiedziałem. Czas mija przyjemnie ale robi się coraz ciemniej. O 19.10 włączamy światła, potem robimy kilkuminutowy popas pod sklepem w jakiejś miejscowości i już po ciemku docieramy do bazy. Tam czeka na nas ciepły posiłek na stołówce, ubieram ciepłe długie spodnie i rękawice i przed 23 wyjeżdżamy już na krótszy dystans.

Jarek miał problem z akumulatorem do lampki, trochę się przy tym miotał, ostatecznie wyruszył jeszcze na tym starym który szybko się skończył. Krzysiek miał na szczęście jakąś słabo świecąca lampkę, lepsze to, niż nic. Na pocieszenie to kółko miało sporo asfaltu, jedziemy przez większe miejscowości które są oświetlone. Po drodze zaczyna mnie boleć głowa, jestem zmęczony, pojawiają sie myśli o odpuszczeniu ostatniej pięćdziesiątki i dokończeniu rajdu rano (limit czasowy to 24h). Powodem bólu był chyba głód, którego podczas jazdy nie czułem ale po wrzuceniu na ruszt dwóch bananów i batonika jest lepiej. Do bazy docieramy po drugiej w nocy, sporo piechurów jest już na miejscu - mając 100 km w nogach.

Tym razem najadłem się porządnie, myśli o pójściu w kimę odeszły a z nami na ostatnie już kółko zabierają sie jeszcze dwie osoby, które miały wyjechać dopiero na swoją trzecią rundę, ale robią czwartą razem z nami. Czuję już spore zmęczenie, prędkość często jest niższa niż 20 km/h chociaż trasa nie jest trudna. Jednak 300 km na szosie nijak się ma do jazdy w terenie, na żadnej tegorocznej trzysetce nie byłem tak zmęczony, no i żadna nie była taka długa :) Jakieś pół godziny przed końcem rajdu zaczęło świtać, a wjazd do Supraśla przywitał nas deszczem. Chłopaki jeszcze posiedzieli chwilę, a ja obmyłem się trochę i chwilę po 6tej poszedłem spać.

Rano śniadanie, kawa i koło 9tej odebrałem dyplom i nie czakając na oficjalne zakończenie imprezy wyjechałem do domu.

1. Pętla.
Dystans: 98,7 - przejechany 100,8
Start 12:00 Powrót 16:24 Czas jazdy 4:12

2. Pętla
Dystans 96,3 - przejechany 98,3
Start 16:52 Powrót 22:00 Czas jazdy 4:27

3. Pętla
Dystans 55,3 - przejechany 57,4
Start 22:55 Powrót 2:14 Czas jazdy 2:46

4. Pętla
Dystans 49,8 - przejechany 50,2
Start 2:45 Powrót 5:40 Czas jazdy 2:36

Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
307.50 km 0.00 km teren
11:02 h 27.87 km/h:
Maks. pr.:48.98 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Do Elbląga wzdłuż rosyjskiej granicy.

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 06.08.2012 | Komentarze 3

Plan jeszcze ubiegłoroczny, z tym że nie zdążyłem już go w tamtym roku zrealizować. Cel to zaliczenie brakujących gmin wzdłuż rosyjskiej granicy. Wyruszyłem tak, aby nie jechać po ciemku, wyjazd 4.10, zero wiatru, chłodnawo (koło 13tu stopni) i trochę mgieł po drodze. Słońce pojawiło się tak jak miesiąc temu - gdy dojeżdżam do Orzysza. Dalej znana droga do Giżycka, zaczęło dmuchać lekko w plecy. W Giżycku byłem chwilę po 6tej, nad Niegocinem grupki pijanej młodzieży wracają z imprez, widok nieciekawy, zajechałem na chwilę do śpiącego portu.








Dalej zaczyna się już nieznana droga do Kętrzyna. Jedzie się przyjemnie, ruch niewielki a droga przyzwoita. Potem krótki kawałek który pokrywał się z ubiegłotygodniową sześćsetką, z tym że ja jadę prosto - do Barcian. Tutaj zrobiłem krótką przerwę aby się rozebrać, bo zrobiło się już ponad 20 stopni, a co najważniejsze jest gdzie przystanąć. Ogólnie przyjemna miejscowość, jest czysto, schludnie, porządne drogi i to czego mi trzeba, ławka w centrum - i fontanna nawet...

Kawałek przed Korszami skręciłem w stronę Sępopola i jest to pierwszy dziurawy odcinek po drodze, sam Sępopol przejechałem bez zatrzymania, widziałem drogowskaz do portu na rzece, ale trzeba byłoby jechać po betonowych płytach.

Dalej droga w kratkę, przed samymi Bartoszycami kawałek nowego asfaltu. Żeby nie było tak że tylko asfalt przed sobą widziałem...po prostu nie ma nic ciekawego po drodze, od Kętrzyna jedyne co widziałem wartego uwagi to połamane drzewa po ubiegłotygodniowych nawałnicach jakie przeszły przez Warmię i Mazury. Rolnicy zbierają plony, na drogach trochę kombajnów i ciągników, a co do krajobrazu to jest po prostu nudno. W Bartoszycach robię drugi przystanek, potem kawałek pokręciłem się po centrum i ruszam dalej.




Jest równie nudno, nieustająca walka z dziurami daje się we znaki i na dodatek robi się gorąco. Przed Górowem Iławeckim zaczynają się w końcu jakieś górki, tak się zastanawiałem po drodze skąd ta nazwa miejscowości skoro stąd do Iławy jest ponad 100 km... Ciężki fragment do Pieniężna, mam tutaj kryzys. Po drodze sprawdzam czy można się dostać do Lelkowa, GPS wyszukuje drogę, ale...od razu po skręcie stoi znak "GŁĘBOKIE WYBOJE" - nie dziękuję...tydzień temu jechaliśmy z 15 km po drodze gdzie były tylko "WYBOJE". Tak więc przed samym Pieniężnem skręcam na Lelkowo i o dziwo droga w końcu przyzwoita. Dojechałem do tablicy tylko i zawróciłem, po drodze zachaczając o stary kościół w miejscowości Łajsy, co ciekawe obok był "użytkowany" cmentarz - rzadki to obrazek.




W Pieniężnie pokręciłem się po mieście widząc z oddali kościół pw. św. Piotra i Pawła, ale nie mogłem do niego trafić, więc zrezygnowałem kierując się w stronę Braniewa. Zaczęło się trochę chmurzyć, w związku z tym od razu kilka stopni chłodniej, ale mnie dopadł tutaj ból kolana, z tym że z zewnątrz a nie od wewnątrz jak do tej pory. Odpocząłem chwilę na przystanku, a gdy ruszyłem na trasę załapałem się na ciągnik z przyczepą wiozący zboże z pola. Na liczniku równiutkie cztery dyszki, więcej na hamulcach niż trzeba było dokręcać. Przemknąłem szybciutko nad S22, po chwili byłem już w Braniewie, ciągle jadąc za ciągnikiem. Krótki postój przy czołgu, runda po mieście, zakupy i już blisko celu - Zalewu Wiślanego.




Jedzie się cały czas ciężko, niby jadłem i piłem tyle co trzeba, ale jakoś brak sił, to tego tyłek zaczął już protestować. Dotarłem w końcu do Fromborka, sporo turystów, spotkałem też "sakwowców" jadących w przeciwnym kierunku, z Gdyni do Suwałk.






Powinienem był tutaj odpocząć dłużej, ale ruszyłem dalej, bo po drodze kołatał mi się po drodze plan dotarcia jeszcze do Gdańska i nocne zwiedzanie. Ostatecznie żona jednak telefonicznie mnie od tego planu odwiodła. Co do drogi to zaczął się fajny podjazd a potem długi zjazd aż nad samą wodę w Tolkmicku, szkoda tylko że asfalt dziurawy bo byłoby jeszcze przyjemniej.




Za Tolkmickiem kolejny długi podjazd, z serpentynami (na osłodę z nowym asfaltem), super widoki na otaczający gęsty las. Potem oczywiście szybki zjazd, trochę dziurawych dróg gdzie tyłek znowu dostał w kość i w końcu dotarłem do kresu wycieczki, Elbląga. Przejechałem przez starówkę, zrobiłem zakupy na podróż i w końcu miałem chwilę czasu odpocząć i zjeść przed odjazdem pociągu.












W domu byłem chwilę po północy.

To chyba ostatnia długa wycieczka w tym roku, zmęczony jestem, do tego cały czas problem z lewym kolanem się ciągnie. Plan i tak na ten rok zrealizowany z nawiązką, trzeba będzie chyba powoli zacząć odpoczywać...

Zaliczone gminy: Barciany, Korsze, Sępopol, Bartoszyce, Górowo Iławieckie, Pieniężno, Lelkowo, Braniewo, Frombork, Tolkmicko
Kategoria >300


Dane wyjazdu:
613.00 km 0.00 km teren
22:15 h 27.55 km/h:
Maks. pr.:51.58 km/h
Temperatura:37.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

brevet 600 km

Niedziela, 29 lipca 2012 · dodano: 30.07.2012 | Komentarze 12



Na start zdecydowałem się z tydzień przed, miałem sześćsetki w tym roku nie jechać. Wybrałem się z żoną, co prawda z kontuzjowaną nogą, więc pojeździć sobie za dużo nie mogła. Na miejsce dotarliśmy wieczorem, rozbiliśmy namiot i poszliśmy się wykąpać w rzece, niezwykle urocze miejsce w lesie. Potem ognisko, kiełbaski, rozmowy i spać - wszak rano trzeba wstać. Nie wyspałem się wcale, nie ma się co dziwić, pod namiotem nie spałem z 15 lat, zresztą wszyscy powstawali wcześniej. Śniadanie, szykowanie do drogi i o 8.00 ruszamy pilotowani przez strażacki wóz bojowy OSP Lubomino. Po drodze mam standardowo problem z sensorem od licznika, więc musiałem grupę gonić, dzięki temu miałem dobrą rozgrzewkę. Parę słów pod remizą w Lubominie i ruszamy - ja w pierwszej piętnastoosobowej grupie.

Od początku dosyć mocne tempo, jadę z Jarkiem z postanowieniem że będziemy się trzymać razem w miarę możliwości. Grupa rozrywa się na coraz mniejsze kawałki, Jarek został trochę w tyle, zwolniłem nieco aby na niego poczekać, ale po chwili podjąłem decyzję że jednak dociągnę do mocniejszej grupy i powiozę się z nimi. Jechało mi się świetnie, jednak na dużej tarczy od razu zaczynał mnie łapać ból nogi. Po drodze niewiele widziałem dookoła, jedyne co zapamiętałem to fajne krajobrazy w okolicy Reszla, pozakrywane dachy domów bo nawałnicy jaka przeszła nad Bisztynkiem kilkanaście dni wcześniej i przepiękne sanktuarium s Świętej Lipce. Na stację w Kętrzynie wjechaliśmy o 11.30 w grupie bodajże sześcioosobowej.

Dalej również tempo podobne, cały czas sporo górek, takich jakich na Mazurach wiele, z nimi nie mam żadnych problemów, za to pojawia się problem z nogą, która coraz bardziej zaczyna mnie boleć do tego łapią mnie skurcze za łydkę, na szczęście krótkie. Koło Srokowa mam dość, fakt że jadę cały czas na końcu, ale wiatr tam też mnie dosięga (całą trasę mamy wiatr w twarz), do tego temperatura 37 stopni i mocne tempo. W głowie rodzi mi się plan, że dociągnę do Węgorzewa, zwolnię i poczekam na Grzegorza lub Jarka. Za Węgorzewem zostało nas już tylko trzech, z tyłu został Marcin, (Paweł i Piotrek zostali jeszcze wcześniej), a moje postanowienie zostania w tyle przesunęło się o kilka kilometrów, miałem dociągnąć z Czarkiem i Maćkiem do Pozezdrza. Poinformowałem chłopaków, że nie dam rady jechać 35 km/h pod wiejący w twarz wiatr, a on postanowili zwolnić. Zatrzymaliśmy się w sklepie w Pozezdrzu, gdzie minął nas Marcin jadący kawałek za nami. Potem już znanymi mi ścieżkami, zacząłem także wychodzić na zmiany bo tempo było dla mnie odpowiednie. Na drugim PK w Starych Juchach byliśmy o 15.12. Posiedzieliśmy parę minut, gdy zbieraliśmy się do wyjazdu dojechał Marcin i Piotrek, Marcin zrobił tylko zakupy i dalej jechaliśmy już we czwórkę, Paweł z Piotrkiem zostali na stacji.

W Ełku zajechaliśmy nad jezioro (ze 300 metrów od miejsca gdzie mieszkam), po drodze myślałem gdzie by tu zajechać się wykąpać, aby nie zbaczać za bardzo z drogi i nie musieć się po szutrach przebijać. Kąpiel, a w zasadzie obmycie się się bardzo nam pomogły, żar był straszny.

Kolejny przystanek w Boguszach, niedaleko od PK, ale woda szybko się kończy, poz tym Czarek miał problemy żołądkowe. Za Grajewem robi się płasko, a ja dostaję porządnego kopa i sporą część trasy jadę z przodu, wiatr trochę osłabł, zrobiło się chłodniej i do tego było kilka leśnych fragmentów. Następny przystanek przed Mońkami, dużo żeśmy nie ujechali ale postój był potrzebny. W końcu zjadłem coś nie słodkiego, bo widok batoników przyprawiał mnie już o mdłości. Po drodze kilkakrotnie Marcin zostawał w tyle, a my na niego czekaliśmy, wtedy wiedziałem już że za dnia do Białegostoku nie dojedziemy. Na punkt w Klepaczach dotarliśmy o 21.23. Wykąpałem się, przebrałem, zjadłem ale o spaniu nie było mowy, poleżałem w sumie może z godzinę. W międzyczasie dojechało sporo osób, chyba około połowy wszystkich uczestników. Po przygotowaniach do jazdy nocnej wyruszyliśmy o 23.45

To była moja pierwsza nocna jazda. Przeważnie jechaliśmy dwójkami, trzymałem się raczej z tyłu, nie na kole. Przyjemny chłodek po całym dniu w upale, wypoczynek się przydał, jechało się miło. Znowu Marcin miał mnóstwo kryzysów, zaczął zasypiać po drodze, mnie i Maćka kryzys dopadło gdzieś koło Łomży, było już jasno. W Myszyńcu gdzie byliśmy o 6.56 zaczęły mnie nachodzić myśli o zostaniu na ławce pod stacją na chociaż 5 minut snu. Skończyło się na wizycie w sklepie, zjedzeniu w zasadzie na siłę bo głodny wcale nie byłem i zamknięciu oczu na jakieś 2 minutki. Gdzieś przed Szczytnem zatrzymaliśmy się pod wiejskim sklepem, chłopcy poszli na zakupy a ja walnąłem się na trawę, chyba udało mi się na chwilę zasnąć, chociaż tego nie pamiętam, bo gdy ruszyliśmy znowu odżyłem. Dalej przyjemna droga, trochę górek i pełno zakrętów, wiatr w plecy - ciśniemy. Miałem problem z taką jazdą. Na dużej tarczy jechać nie mogłem, bo momentalnie zaczynała mnie boleć noga, na małej z kolei musiałbym mieć kadencję dobrze ponad 100 obr/min aby utrzymać tempo. Tym razem to ja zostaję, z tym że nie na górkach, bo tutaj jest cały czas dobrze, a na prostej lub na zjazdach, na szczęście siłę do jazdy mam, a senność odpuściła. Gdy wyjeżdżaliśmy z Olsztyna zadzwoniłem do żony, miała po nas wyjechać z dwoma innymi Panami. Faktycznie spotkaliśmy się w Dobrym Mieście, trochę zwolniliśmy bo to już wszak koniec trasy, zostało jakieś 15 km do celu. Najlepsze rozegrało się na ostatnich kilometrach...znienacka zerwał się wiatr, zaczęło strasznie lać. Zwolniłem, bo bałem się że będzie ślisko ale jechałem dalej, bo i tak byłem przemoczony. Po jakiejś minucie dmuchnęło tak ze niemal spadłem z roweru, zatrzymałem się a ze 2 metry przede mną z drzewa spadła spora gałąź, miałem szczęście... Do deszczu doszedł też grad, więc odwróciłem się tyłem mając ze 2 minuty masażu pleców, gdy troszkę przestało wiać ruszyłem dalej i po jakimś kilometrze, o godzinie 12.50 byłem na miejscu.

Udało się!!! Przejechałem 600 km i to wcale nie wlokąc się, a w pierwszej grupie ze "starymi wyjadaczami", uczestnikami Bałtyk-Bieszczady i Paris-Brest-Paris. Ogólnie dobrze jechało mi się w grupie, była pełna współpraca, brak zgrzytów, żadnych defektów i wypadków. Miałem po drodze kilka kryzysów, ale udało się je pokonać, zresztą wszyscy je mieli...Generalnie jest tak jak Jarek kiedyś mówił: po dwusetnym kilometrze zmęczenie jest cały czas takie samo, wystarczy jeść, pić, zdrzemnąć się na chwilę i kręcić swoje - dystans nie gra roli. Część trasy przebiegała w moich okolicach i dobrze ją znałem, na część nie zwracałem uwagi, bo jadąc w grupie nie ma takiej możliwości lub była noc. Jadąc samemu, tak jak zawsze zobaczyłbym więcej - ale na Warmię warto się wybrać. Będzie okazja pojechać jeszcze raz w tamte okolice, na spokojnie, z aparatem. Zostało też trochę gmin do zaliczenia jeszcze, a co do tych zaliczonych to doszły:

Lubomino, Lidzbark Warmiński, Kiwity, Bisztynek, Reszel, Srokowo, Grajewo, Goniądz, Mońki, Choroszcz, Turośl Kościelna, Łapy, Sokoły, Kulesze Kościelne, Rutki, Nowogród, Zbójna, Łyse, Myszyniec (pierwszy raz w w. Mazowieckim), Rozogi, Świętajno, Szczytno, Pasym, Purda, Dywity, Dobre Miasto,

Kilka zdjęć zrobionych przez żabcię:

CAD AVG = 82
Kategoria >300, zawody


Dane wyjazdu:
305.38 km 0.00 km teren
10:25 h 29.32 km/h:
Maks. pr.:46.66 km/h
Temperatura:41.7
HR max:172 ( 92%)
HR avg:147 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

a może nad morze...

Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 07.07.2012 | Komentarze 12

...no prawie, bo samego morza nie widziałem.
Plan narodził się już dawno, czekałem tylko na odpowiednie warunki. Docelowo miał to być dojazd na Hel i wykręcenie życiówki, ale żona nie zgodziła się na dwudniową wycieczkę i musiałem plany zweryfikować.
Wyszło tak:


Wstałem przed trzecią, oporządziłem się i o 3.30 byłem już na trasie. Bardzo przyjemnie, bezwietrznie, gdzieniegdzie na łąkach mgły, a co najważniejsze super temperatura, w okolicach 18 stopni. Przed Orzyszem ujrzałem pierwsze promyki słońca.
wschód słońca nad jeziorem Wierzbińskim © dodoelk

Dalej zaczyna już wiać i tak jak było zaplanowane czyli w plecy. Rzadki to przypadek, bo z reguły wiatry są albo zachodnie albo południowe, co w moim położeniu zawsze oznacza drogę pod wiatr. W Mikołajkach postój na fotkę, miasto budzi się ze snu i ruszyłem dalej już w nieznane...
Mikołajki przed szóstą rano © dodoelk

Zaczynają się górki, nie wysokie, ale jest ich dużo, fajne widoki na położone w dole jeziora, nawierzchnia przyzwoita a ruch niewielki.
Gdzieś za Mikołajkami © dodoelk

siku stop © dodoelk

Fajne widoczki przed Mrągowem © dodoelk

... to samo miejsce z zooooomem © dodoelk

W Mrągowie zatankowałem bidony i zacząłem przebijać się już bardzo zatłoczoną od tego miejsca szesnastką. Kawałek dalej zaczyna się budowa nowej szesnastki, wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt że drogowcy polewają asfalt wodą...ubabrałem się jak mały kazio, o rowerze nie wspominając. Przed Barczewem w końcu zaczyna się porządna droga z szerokim poboczem, ruch już nie jest tak uciążliwy, można zakładać słuchawki na uszy i połykać spokojnie kilometry.
taką drogą to do samego Berlina możnaby jechać....:) © dodoelk

Tablicę "Olsztyn" mijam o 8.28 z czasem jazdy 4.40 i średnią 30,85, robi się gorąco, sigma pokazuje już 29 stopni. Skierowałem się w stronę starówki gdzie robię kilka minut przerwy, wszak to półmetek.
brama górna na olsztyńskiej starówce © dodoelk

olsztyńska starówka © dodoelk

przy fontannie, w taki upał dobrze sobie choć trochę ulżyć mocząc głowę... © dodoelk

i Kopernik wziął mnie na kolana :) © dodoelk

Amfiteatr. Może w końcu się uda na Spotkania Zamkowe „Śpiewajmy Poezję” kiedyś wybrać... © dodoelk

Olsztyn opuściłem jakąś godzinę po przybyciu, sporo czasu zeszło na starówce, zakupach i przebijaniu się przez zatłoczone miasto. Wyjeżdżam w stronę Morąga, tak jak doradzali mi dobrzy ludzie na tym portalu (robert1973 i krzychs4) - dzięki wam panowie - droga fajna, ze znikomym ruchem, a co najważniejsze wiedzie albo przez las albo cień dają rosnące tuż przy skraju drzewa. Krótki postój w Morągu, musiałem się ogarnąć z dzwoniącym non stop telefonem i trochę dłuższy pod Lidlem w Pasłęku. W mieście się już nie zatrzymywałem, ale jest sporo ciekawych zabytków, może kiedyś przystanę na dłużej, dotarłem do starej siódemki. Fajna droga, ruch niewielki asfalt gładziutki, a obok biegnie równoległa nowa S7. Podczas jazdy obserwowałem termometr, zastanawiając się czy dobije do czterdziestu czy nie...dobiło...w Elblągu w centrum miasta pokazało 41,7 stopni !!!!Nie miałem ochoty krążyć po mieście, obserwując je z ulicy, podobno jest ładnie tutaj, będzie kiedyś okazja to jeszcze sprawdzić. Przed wjazdem spowrotem na DK7 kolejny raz tankuję bidony, bo przez następne 60 km może być problem ze znalezieniem sklepu przy tej drodze. Pomimo zakazu zacząłem jechać asfaltem, ale że mnie otrąbiono zjechałem na kiepskiej jakości DDR z frezowanej kostki, a kiedy się skończył wróciłem już na jezdnię. Ruch wielki, strasznie głośno, pomimo słuchawek w uszach, do tego zrobiło się całkowicie płasko, a co za tym idzie nudno...jedyne pocieszenie że zaczęło się trochę chmurzyć. Po schowaniu się słońca temperatura momentalnie spadała do "komfortowych" trzech dyszek. Jechało się ciężko, czułem się juz zmęczony jazdą i tą temperaturą, do tego wiatr zmienił się na północny (tak miało być wg. prognozy). Kiedy minąłem tablicę "Gdańsk" nie zauważyłem, jechałem po prostu przed siebie odliczając kilometry do mety.
mijam Wisłę © dodoelk

LOTOS © dodoelk

LOTOS, koniec komina © dodoelk

Do celu czyli Mostu Zielonego na Motławie dotarłem o 15.25, z czasem jazdy 10.25 i średnią 29,32. Miałem jakieś 1,5 h do odjazdu pociągu, pokręciłem się po starówce, zjadłem, umyłem się trochę i ruszyłem w stronę powrotną do domu. Co ciekawe podróż pociągiem zajęła mi 6.13 a rowerem tylko 11.55.
Zielona brama - Muzeum Narodowe © dodoelk

z Neptunem w tle © dodoelk

Muzeum Narodowe z drugiej strony © dodoelk

w tle Kościół Mariacki © dodoelk

Gdańsk Główny © dodoelk


Podsumowując.
Nie wyszło tak jak chciałem, myślę że spokojnie zrobiłbym trasę 400+, w założeniach miałem odpocząć jakieś dwie godzinki w trójmieście, dobrze zjeść i ruszyć na Hel. Nie udało się...no cóż...inną razą. Pogoda była okrutna, niby wiatr pomagał, ale słońce wykańczało, wypiłem 5 litrów po drodze. Kolejny raz miałem problem z jedzeniem, bo wogóle mi się jeść nie chciało, choć dobrze wiem że to jest główny powód odcięcia prądu. W drodze powrotnej była duża burza pomiędzy Elblągiem a Olsztynem, Olsztyn nieźle podtopiło, co widziałem z okna pociągu. W domu byłem przed północą, żona wyjechała po mnie na stację.
No i kolejna kluczowa sprawa której się obawiałem. Lewa noga. Kilka razy mnie lekki ból łapał, wszystkie górki odpuszczałem, wjeżdżając z siodełka na lekkim przełożeniu. Całe szczęście jest OK, ale będę się jeszcze przez jakiś czas oszczędzał. Trzecia wycieczka z dynapackiem - super wynalazek - polecam, i pierwsza w nowym teamowym stroju, też jestem zadowolony, szczególnie ze spodenek, bo mają super wkładkę.
AVG CAD = 80

Zaliczone gminy: Mrągowo - miasto, Mrągowo - obszar wiejski, Sorkwity, Biskupiec, Barczewo, Olsztyn, Jonkowo, Łukta, Morąg, Pasłęk, Elbląg, Elbląg - obszar wiejski, Nowy Dwór Gdański, Stegna/Ostaszewo, Cedry Wielkie, Pruszcz Gdański - obszar wiejski, Gdańsk.
Kategoria >300


Dane wyjazdu:
321.87 km 0.00 km teren
11:27 h 28.11 km/h:
Maks. pr.:56.76 km/h
Temperatura:28.0
HR max:160 ( 86%)
HR avg:132 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Brevet 300 km plus

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 17.06.2012 | Komentarze 1

Już po dwusetce wiedziałem że pojadę przynajmniej jeszcze jeden raz w brevecie organizowanym przez fundację Randonneurs Polska . Wstałem o czwartej, przed piątą byłem już w drodze samochodem do Białegostoku. Dotarłem jakieś pół godziny przed startem, w sam raz żeby przebrać się, zejść, złożyć rower i dokonać formalności przed startem. Frekwencja niska - tylko 7 osób - bardzo mało jak na taką świetną pogodę.

Ruszamy równo o siódmej w stronę Krynek, zaraz po starcie formuje się czteroosobowa grupa złożona z Grzegorza, Irka, Sylwka i mnie. Super - w końcu będę miał z kim jechać, bo zarówno na dwusetce jak i większości dłuższych wypadów jeździłem do tej pory sam. Jaka droga do Krynek jest już wiedziałem, kawałek za Supraślem jazda na kole po dziurach skończyła się niestety kraksą. Jadąc jako czwarty i ostatni w grupie najechałem na Sylwka który nieoczekiwanie zahamował. Szczęściem w nieszczęściu było to że upadł on na trawę i stoczył się w dół w stronę lasu. Ja miałem zbitą prawą kostkę i kolano jemu nic się nie stało (przynajmniej nic nie mówił o jakichś bólach). Podnieśliśmy się szybko, straty w sprzęcie niestety były, Sylwek wygiął hak lub wózek tylnej przerzutki i miał przesuniętą prawą klamkomanetkę, a u mnie lekko wygięła się kierownica i zdarła owijka. Ładny początek - nie ma co. Bólu kostki nie czułem wogóle na rowerze, całe szczęście, bo głupio byłoby zakończyć wycieczkę po dwudziestym kilometrze.

Dalej już sprawnie, przed Krynkami doszedł nas Jarek, który wystartował kilka minut później. Podbijamy karty w sklepie, chwilka na zjedzenie batonika i ruszamy dalej. Tutaj o sobie zaczął dawać znać wiatr, na szczęście było gorąco, w takie dni mniej przeszkadza. Jedziemy szybko, zmiany co 4-6 kilometrów, tempo cały czas w okolicach trzech dych i więcej. Do Kuźnicy, gdzie jest drugi punkt poszło bardzo sprawnie, choć po drodze został Irek, który wolał jechać sam swoim tempem. Równie sprawnie (po drodze odpadł kolejny uczestnik brevetu - Sylwek) do Dąbrowy Białostockiej, gdzie na stacji benzynowej zlokalizowany był kolejny punkt kontrolny. Po kilku minutach postoju dojechał Irek, który jak się okazało jechał równie szybko jak my, tylko parę kilometrów dalej. Ruszamy więc we czwórkę, wiatr mamy teraz w plecy, jedzie się lekko, po chwili docieramy do Lipska i kierujemy się w stronę Puszczy Augustowskiej. Tempo wycieczki cały czas mocne, miałem sporo siły bo można było odpocząć na końcu peletonu, więc moje zmiany wychodziły w okolicach 32-35 km/h. Droga przez puszczę super, zarówno od strony jakościowej podłoża jak i wizualnej. Razem z Grześkiem gubimy pozostałą dwójkę i do końca jedziemy mocno, choć chwilę przed półmetkiem trochę pobłądziliśmy i na punkt wjeżdżamy razem z Irkiem któremu zdecydowanie lepiej jedzie się w pojedynkę. Średnia 29,6 czas jazdy 5h, czas brutto 6h - świetny wynik. Miejsce zlokalizowane w pobliżu śluzy Mikaszówka (obecnie w remoncie, dzięki czemu można zobaczyć jak wygląda ona "od środka" bez wody. Fajne miejsce do odwiedzenia - na spokojnie, podczas jakiejś rekreacyjnej wycieczki.

Przerwa trwała jakieś 20 minut, może pół godziny, bo na zegarek nie patrzyłem, zjedliśmy, pogadaliśmy, uzupełniliśmy bidony i z zamiarem jazdy o godzinę dłużej ruszyliśmy na szlak. Irek wyjechał z 5 minut wcześniej, potem ja z Grzegorzem i chwilę po nas Jarek. Reszta uczestników miała niewielkie w sumie straty, Sylwek dojechał na półmetek gdy myśmy ruszali, a dwóch pozostałych mijaliśmy z 10 kilometrów od Rygola. Tempo dalej mocne, tym bardziej że po wyjechaniu z lasu od Lipska do Dąbrowy mamy wiatr prosto w twarz. Na stacji benzynowej spotykamy Irka, za chwilę on rusza a dojeżdża Jarek, mocno narzekając na wiatr. Czekamy chwilę jeszcze na niego i ruszmy we trójkę, ale Jarek zostaje już na pierwszej górce, więc jedziemy z Grześkiem sami. Jechało się super, ale zmyliliśmy drogę, skręcając zbyt wcześnie w prawo. Gdy dojechaliśmy do pierwszej wioski zorientowałem się że tej miejscowości na trasie w tamtą stronę nie było, odpaliłem GPS-a a ten pokazał że mamy przejazd do Kuźnicy nadrabiając około 15 km. Podjęliśmy decyzję że jedziemy. Do Sidry droga OK, ale dalej zrobiła się koszmarna, asfalt z obydwu stron "ponadgryzany" szerokość może z 1,5m no i dziury...w jedną z nich wpadłem tylnym kołem, co skończyło się gumiakiem. Jakieś 10 minut zajęła mi zmiana (pierwszy raz na szosie złapałem gumę), w międzyczasie spotkaliśmy kobietę z dziećmi która dala nam znać że asfalt jest tylko do najbliższej wsi, dalej mamy szutrówkę. Nicto, jedziemy. Wytrzęsło nas konkretnie, na szczęście droga ubita, wiec dało się jechać choć prędkość to w porywach 15-20 km/h. Za Litwinkami widzimy asfalt w poprzek naszej drogi, mamy do wyboru prosto 7 km szutrówki, albo 16 po asfalcie - wybieramy asfalt. Z perspektywy czasu wybór był chyba nietrafiony, po drodze trzy wioski z brukowaną nawierzchnią, dzięki czemu miałem okazję poczuć się jak uczestnik francuskiego klasyka Paryż - Roubaix. W końcu dotarliśmy do DK 19, przez 8 kilometrów jadąc obok kolumny ciężarówek stających w kolejce do odprawy celnej, nie zazdroszczę takiego życia kierowców... W końcu docieramy do Kuźnicy, sklep w którym jest punkt kontrolny jest już zamknięty, więc stajemy na chwilę pod innym.

Dalej już bez przygód, choć w nogach miałem już 230 km, czyli przekroczyłem swoją życiówkę jedzie mi się nadspodziewanie dobrze, ciągnę Grześka który ma lekki kryzys...dobrze ale do czasu, bo za Drahlami odcina mi prąd, tak momentalnie - w jednej chwili (odcięcie prądu to idealne określenie). Na podjeździe pod górkę dostaję zadyszki, tętno 142 - jestem wypompowany. Zatrzymujemy się na chwilę, jemy czekoladę, a że Grzesiek napił się jakiegoś Tigera i wstąpiły w niego nowe siły ciągnie mnie dalej. W Krynkach punkt otwarty, stemplujemy karty, tym razem ja kupuję energetyka i ruszamy z postanowieniem spokojnego tempa na ostatnie 42 kilometry. Tempo miało być spokojne...ale nie wiem co w kolegę wstąpiło, bo z kilometra na kilometr tempo rosło, 30...33...35, momentami na prostej było nawet 40 km/h. Chyba tylko dzięki dopalaczowi zdołałem utrzymać się na kole, średnia prędkość wzrosła o 0,3 km/h na ostatnim odcinku, a w nogach gdy na niego startowaliśmy było już przecież 280 km. W Supraślu poddaję się, zjeżdżam na asfaltowy DDR i już spokojnie dojeżdżam do Białegostoku, obserwując zachód słońca. Na koniec zauważyłem Jarka przede mną (był w Krynkach pół godziny przed nami), ale już nie udało mi się go dogonić, zabrakło jakieś 50 metrów.

Trasa wyszła tak:

Nadrobiliśmy prawie 20 km, średnia 28,1 czas jazdy 11 godzin i 27 minut, czas brutto 13 godzin 26 minut. Wynik świetny jak na mnie, głównie za sprawą jazdy w grupie, która jak widać potrafi być też niebezpieczna.
Kategoria >300