KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Wpisy archiwalne w kategorii

z Gosią

Dystans całkowity:33009.82 km (w terenie 2079.60 km; 6.30%)
Czas w ruchu:1986:22
Średnia prędkość:17.36 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Suma podjazdów:53110 m
Maks. tętno maksymalne:196 (105 %)
Maks. tętno średnie:159 (85 %)
Suma kalorii:315060 kcal
Liczba aktywności:688
Średnio na aktywność:51.66 km i 2h 53m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
11.30 km 0.00 km teren
00:32 h 21.19 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy

Sobota, 2 sierpnia 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 0

Rano zawieźć manetkę od OLSH'a, po pracy odebrać w końcu rower. Nie jest do końca tak jak ma być, ale jest na chodzie.
Kategoria z Gosią, dom/praca


Dane wyjazdu:
193.42 km 0.00 km teren
08:16 h 23.40 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

nocą

Sobota, 2 sierpnia 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 0

Pierwszy dłuższy wyjazd po wypadku, pierwszy na szosie. Ruszamy przed 19tą, gorąco, spory wiaterek i duży ruch na szesnastce. Koło Żarnowa uwieczniam zachód słońca, powoli spada temperatura i cichnie wiatr. Postój na ORLENie w Augustowie, potem kostka w centrum dająca się Gosi mocno we znaki, ludzi nieprzebrane tłumy - wszak jest summer saturday night :) Zapalamy światła i długi, prosty, leśny fragment do Sejn (niedawno jechany na sześćsetce w przeciwnym kierunku). Mi jest przyzwoicie, ale Gosia cierpi z powodu temperatury, ciągle jest jakieś 25 stopni na termometrze. W Sejnach zatrzymujemy się pod Bazyliką, bramka była otwarta więc połaziliśmy trochę dookoła i ruszamy dalej. Na wylocie zonk, asfalt zwinęli...zawracamy, kręcimy się, w końcu znajdujemy znak objazdu przez Murowany Most do Krasnopola, fajnie - kiedyś tamtędy jechałem - jest świetny asfalt. W Krasnopolu krótki postój pod kościołem, kolejne 20 km do Suwałk to wahadła, jazda głównie po sfrezowanym asfalcie lub ubitej nawierzchni pod asfalt. Zjazd nad Wigry, do klasztoru odpuszczamy, dał się mocno we znaki ten fragment. W Suwałkach szukamy czynnej stacji, kawa, prince polo, niezwykle uroczy nocą Park Marii Konopnickiej i kolejne wykopki na wylocie w stronę Ełku. W maju tam się też przebijaliśmy, miałem nadzieję że może już skończyli...taa....nadzieja...Dalej już sprawnie, temperatura wreszcie komfortowa także i dla Gosi, momentami na łąkach nawet można poczuć się jak w klimatyzowanym miejscu, mgieł na szczęście minimalna ilość. Końcówka już prawie po jasności, choć do domu dotarliśmy jeszcze przed świtem.

Udało się przejechać zaplanowany dystans, z Gosią jest na szczęście wszystko OK. Kondycja jest w miarę w porządku, choć kilometrów w tym roku zdecydowanie brakuje. Jechała cały czas swoim tempem, w większości obok siebie rozmawiając przejechaliśmy trasę, problem tylko z temperaturą, oby za 3 tygodnie nie było już takich upałów. Zapomniałem zabrać aparatu, a szkoda...kilka kiepskich zdjęć mobilem tylko zrobiłem.









Kategoria >150, z Gosią


Dane wyjazdu:
17.50 km 0.00 km teren
00:53 h 19.81 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

z Gosią

Piątek, 1 sierpnia 2014 · dodano: 02.08.2014 | Komentarze 0

Po deszczu, późno, pochmurno, prawie ciemno na koniec. Niby chłodniej ale dalej duszno jakoś.
Kategoria z Gosią


Dane wyjazdu:
19.50 km 0.00 km teren
00:55 h 21.27 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

z Gosią

Środa, 30 lipca 2014 · dodano: 30.07.2014 | Komentarze 0

Dziś po jasności, sporo terenem, bo Gosiowy OLSH jeszcze nie jest na chodzie. Mocny wiatr, ale zupełnie nie przeszkadzał, może dlatego że dużo lasu po drodze było.
Kategoria <50, z Gosią


Dane wyjazdu:
10.00 km 0.00 km teren
00:38 h 15.79 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

z Gosią

Wtorek, 29 lipca 2014 · dodano: 30.07.2014 | Komentarze 3

Pierwszy wyjazd od wypadku. Już po zmroku, promenadą - oczywiście zły pomysł, ale na pierwszy raz nie chcieliśmy dalej wyjeżdżać. W czwartek do lekarza na kontrolę, dalej boli nadgarstek i bark, 3 tygodnie z haczykiem do startu...nie jest dobrze.
Kategoria <50, z Gosią


Dane wyjazdu:
46.50 km 0.00 km teren
01:44 h 26.83 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

z Gosią

Środa, 16 lipca 2014 · dodano: 18.07.2014 | Komentarze 0

Kolejny krótki popołudniowy wypadzik, tym razem razem. Gorąc straszny, każdy widok wody powodował chęć zejścia z roweru i wskoczenia doń. Skończyło się prysznicem, bo te 300 metrów na plażę z domu to stanwczo za daleko z buta :P


Kategoria <50, z Gosią


Dane wyjazdu:
17.50 km 0.00 km teren
00:41 h 25.61 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

na lekko

Wtorek, 8 lipca 2014 · dodano: 09.07.2014 | Komentarze 0

Krótki wypad wokół jeziora, dalej dmucha i gorąc z nieba bije. Gosia już dziś w porządku, doszła w końcu do siebie.
Kategoria <50, z Gosią


Dane wyjazdu:
611.80 km 0.00 km teren
24:57 h 24.52 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

pierścień tysiąca jezior

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 07.07.2014 | Komentarze 2


Trasę znaliśmy z poprzedniej edycji, bo ta z  2012 roku była zupełnie inna, wiedzieliśmy że będzie ciężko, że końcówka będzie po fatalnych asfaltach i sporych kopkach. Jechaliśmy pełni obaw - ja o swoje kolana, Gosia o kostkę i pogodę, bo w upale zawsze czuła się źle. Uzgodniliśmy że będziemy jechać raczej osobno, dobrze byłoby się przyjrzeć temu co nas czeka. Trasę od Wydmin do Świękitek pokonaliśmy samochodem, weryfikując stan nawierzchni, na miejscu jeszcze niewiele ludzi, można zająć dobrą miejscówkę. Wieczorem odprawa i integracja :) Spać jak zwykle nie mogłem, po czwartkowym wypadku oprócz tego że się poobdzierałem i na prawym boku leżeć nie szło, doszedł jeszcze ból szyi. Pobudka jak zawsze przed budzikiem, śniadanie, szykowanie przepaków, bidonów i ruszamy około 7.20 dojazdówką na start ostry do Lubomina. (oboje jesteśmy w 4-tej grupie).


TAM
Tempo nie było mocne, Gosia dała radę trzymać koło więc do Lidzbarka dojechaliśmy w komplecie, po drodze wyprzedzając bodajże dwie osoby. Jestem tu trzeci raz i trzeci raz tylko przelatuję - kiedyś na tą Warmię musimy w końcu przyjechać na spokojnie, Gosia twierdzi że w tamtym roku żadnego zamku nie widziała, choć jest przy samej drodze, ale tak to jest - to nie wycieczka turystyczna :). Miasto rozkopane, dochodzi nas dwóch chłopaków z kolejnej grupy i reszta naszej ekipy zabiera się z nimi więc zostaliśmy sami. Za chwilę dojeżdża Czarek z Jarkiem, Gosia mówi: - chcesz to jedź... więc zabrałem się z chłopakami. Tempo zdecydowanie wyższe, zastanawiam się czy długo dam radę tak jechać, a większość myśli i tak skupia się na zostawionej z tyłu żonie. Podejmuję decyzję że zostanę na punkcie. Gosia przyjeżdża zadziwiająco szybko, jakieś 15 minut po nas (byłem zdziwiony że tak szybko dojechała jadąc sama), kanapka, banan, bidony i jedziemy dalej sami. Po drodze Święta Lipka (tutaj też tylko zerkamy na piękne sanktuarium), za Kętrzynem wahadła, dojeżdża do nas Robert zmierzający na kolejny PK, chwilę rozmawiamy. Słońce smaży, wiatr już konkretnie zaczyna dmuchać, dzięki temu da się żyć - tylko czemu wieje w twarz ? Chwilę jedziemy z trzema Jarkami i Andrzejem (fragment ekipy z ubiegłorocznej 600), ale jest żabie za szybko więc odpuszczamy. Widzę że Gosia ledwo jedzie, a ja przecież wcale nie cisnę, więc w Sztynorcie robimy dłuższy pit-stop na ciepłe frytki i zimną colę. Jest trochę lepiej i jakoś do Kruklanek się doturlaliśmy. Tutaj moczymy nogi w jeziorze, uzupełnianie kieszonek i bidonów i z grupą zabieramy się dalej. Zaraz po wyjeździe Gosia ma skurcze za oba uda, w głowie się kręci i zbiera na wymioty. Chłopaki zwalniają, chowamy ją przed wiatrem. Parę kilometrów przed Gołdapią Gosia odpuszcza, siadamy na trawie przy drodze. Prawdopodobnie jest odwodniona - to koniec dla niej, bo nie ma sensu tego kontynuować. Lepiej byłoby jej jechać samej, wtedy pilnowałaby picia a nie koła przed nią. Turlamy się na punkt, buziak i zostawiam ją pod opieką Roberta, wlewam płyny i z pełną gębą wjeżdżam z punktu ledwie łapiąc oddech :) zabawiłem tu tylko chwilę i jadłem w locie. Od tej pory jedzie mi się świetnie, grupa w sam raz, zrobiło się lekko chłodniej i wiatr zelżał. Kilka fajnych podjazdów, świetny zjazd w Wiżajnach i kolejny punkt w Rutce-Tartak. Tutaj ciepła zupka, Gosia już się zbiera dalej i całe szczęście już nie wygląda jak zombie. Fajny sztywny podjazd i na jakiś czas mamy górki z głowy, do tego zaczynają się przyzwoite asfalty. Cały czas jedzie się świetnie, przed Sejnami trzeba już zapalić światło,pamiętam że  w ubiegłym roku byliśmy tu koło 20tej...ale warunki były zupełnie inne. Na dużym punkcie spędziliśmy trochę czasu, na obiad, a przede wszystkim w kolejce do prysznica, mi udało się nawet poleżeć z 10 minut.

POWRÓT.
Godzinę wyjazdu zapamiętałem. 23.18. Chwila po wyjeździe pit-stop w CPN-ie, trasa do Augustowa mija błyskawicznie. Znowu zeszło parę minut na puncie, dla mnie sporo za dużo przerw, ale cóż...jadę w grupie, więc muszę się dostosować. Dalej jedzie mi się świetnie, noga podaje jak nigdy. W Olecku robimy przerwę na Orlenie, jest już jasno. Hot-dog i kawa, trochę poleżałem na trawie czekając na chłopaków. Już od momentu wpięcia butów czułem się źle, nie wiem czy to kwestia ciepłego jedzenia, czy nawarstwiającego się zmęczenia. Spać !!!, spać !!! W Wydminach chłopaki siadają do stołu, a ja walę się pod ścianą, nie wiem czy zasnąłem, jeśli tak to na minutę, może dwie, w każdym razie jest lepiej. Wcinam zupkę, gorąca herbatka, kilka wafelków - mam apetyt jak nigdy. Znowu gdy jestem gotowy czekam na chłopaków, myślałem żeby zerknąć do Gosi, która tutaj śpi - ale darowałem sobie - niech dziewczyna odpocznie. Kolejny stop w Wilkasach - dzwonię do Gosi, znowu schodzi sporo czasu. Przed Rynem fragment fatalnej nawierzchni do tego zaczynają się znowu hopki. Od tej pory w zasadzie używam dwóch skrajnych koronek z tyłu, bo nie ma wcale płaskiego, cały czas góra-dół. Os startu do mety jechałem na małej tarczy - wg wcześniejszych założeń. Zaczyna pobolewać mnie kolano, więc lekko bastuję. Kawałek przed Mrągowem w rowie leży cysterna, obchodzimy to miejsce zbożem, za chwilę mamy jeden z najfajniejszych punktów na trasie - świetny bufet :) Wiedziałem że od tej pory czeka nas rzeźnia, wyjechaliśmy o 10tej, mam nadzieję żę w 6 godzin uda się przejechać... Dalej góra-dół, zjazdów z przyzwoitym asfaltem jak na lekarstwo, żaden to odpoczynek gdy trzeba zaciskać ręce na kierownicy i uważać na dziury. Dwa razy pokropił deszczyk, zrobiło się chłodniej, za to wiatr na który liczyliśmy cały czas kręcił, momentami całkiem nieźle wiejąc w twarz. Przystanków sporo, jeden na loda pod sklepem i jeden długi na przystanku już przed samym Dobrym Miastem gdzie przeczekaliśmy burzę. Stąd już rzut beretem, kiełbaska na mecie, zupka i kawał świni z rusztu w bazie w Świękitkach. Potem już autem na dekorację - chyba nikt rowerem nie pojechał :), integracji w bazie ciąg dalszy już w zdecydowanie mniej licznym gronie - padłem przed 22 bo już nie kontaktowałem co do mnie mówią.


Podsumowując. Kolejna świetna impreza, z dużo lepszą organizacją niż na poprzednich brevetach. Kolana wytrzymały, myślę że gdybym nie szalał nie bolałyby wcale, testowałem Vitargo Professional - prochy zdały egzamin, kolejne potwierdzenie że lemondka i lusterko to strzał w 10. Test Avatara także pomyślny, tyłek nie protestował, gdyby nie było tyle nierówności to wogóle nie czułbym go, Żelki pod owijką muszę przesunąć wyżej w łapach, nadgarstki zmasakrowane niestety, ale na mazurskie asfalty niestety nic nie pomoże.


kilka zdjęć

Kategoria >300, z Gosią, zawody


Dane wyjazdu:
37.80 km 0.00 km teren
01:39 h 22.91 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

na lekko

Piątek, 27 czerwca 2014 · dodano: 30.06.2014 | Komentarze 4

Krótka runda z Gosią. Nie jeździła 2 tygodnie, wyjechaliśmy sprawdzić jak będzie. Kostka boli nadal, zobaczymy co powie lekarz, bo trzeba podjąć decyzje odnośnie wyjazdu w przyszły weekend.



Kategoria <50, z Gosią


Dane wyjazdu:
116.60 km 100.00 km teren
08:35 h 13.58 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

Mazurskie Tropy - Gietrzwałd

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 5

Wstaję o szóstej, zaczyna się gwar, cisnę po świeże bułki na śniadanie. Start bardzo późno, o 9tej - oczekiwanie mnie dobija, a na niebie po porannym błękicie i słoneczku ślad już nie pozostał. Na szczęście nie pada. 

Odprawa, rozdanie map, rzut oka na nią i obieramy strategię na północ, a potem przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Okazuje się że nie tylko my taką wybraliśmy, chyba była ona po prostu oczywista.
"2" prostacka, "8" też, "9" schowana w drzewie w alei lipowej (ciekawy pomysł), jedziemy w sporej grupie, ale w zasadzie tylko do punktu. Brzegu jeziora na "4" żeśmy się trochę naszukali, za to na następne jezioro "25" trafiamy w zasadzie bez problemu. "24" także bez historii, w sumie punktów było tyle iż ciężko to teraz przywołać z pamięci. Przed "11" trochę pobłądziliśmy, tyle dróg że ciężko wybrać tą właściwą. Przecinamy DK 16 - 7 PK zaliczone, czyli wszystkie które były po drodze. "3" bez historii chyba, na śladzie nie widać żebyśmy błądzili, za to sporo czasu zeszło na "6", trafiliśmy po raz kolejny i nie ostatni na grupę Dareckiego. Na "7" docieramy przy jakimś gospodarstwie i ujadającym psie (dobrze że za płotem) zjeżdżając ze sporej skarpy nad jezioro, na azymut :) - a w dole przecież jest normalna droga. Jest to punkt żywieniowy, zjadam kilka wafelków i bananów, napełniamy bidony (w sumie na całej trasie wypiłem tylko jakieś 1,5 l - chyba deszcz przez skórę organizm przyswajał :)



Zaraz za punktem spoglądam na licznik, nie widzę go normalnie bo zasłania go mapnik. 44 km przejechane, średnia 14,7 :) czad - średnia z samej jazdy oczywiście, jadąc więcej niż 20 km/h mam już wrażenie że jadę szybko. Widzę że Gosi jest strasznie ciężko, cały czas jest zatkana, pod górki rower wpycha. Kilka razy padał deszcz, szczęśliwie niezbyt wielki, wiatr też z gatunku "morderców" w lesie jest dużo mniej odczuwalny. Ja też mam problem z górkami, łańcuch mi przeskakuje na korbie i te co bardziej strome lub piaszczyste pchamy rowery razem.





Punkt "26" trzeba było zaatakować od północy, tak jak początkowo myślałem, z tym że na mapie kusił przejazd przez rzekę, a w zasadzie strumyk "Młynówkę" bardzo blisko kolejnego punktu. Tutaj trafiamy na innego uczestnika i kawałek jedziemy razem. Przejazdu przez strumyk nie ma niestety, droga się kończy. Kolega daje z buta przez wodę, my zdejmujemy buciory i na spokojnie się przeprawiamy.



Po drugiej stronie kolega oznajmia "że nie ma drogi", ale nie słuchamy się go - i dobrze, bo po chwili przedzierania się po pokrzywach do drogi docieramy. Tylko gdzie ? wygląda na to że powinniśmy być w miejscu punktu mnie więcej... Gosia dała krok do przodu i lampion pojawił się pod naszymi stopami :) Przepust był zarośnięty, ale z brzegu drogi lampion było widać, uff mieliśmy szczęście bo punkt wyjątkowo dobrze ukryty. Powrót przez rzeczkę był zaznaczony na mapie - okazał się ledwie trzymającym się zlepkiem pokrytych mchem desek, ale dało się przejść suchą nogą.



"19" trochę się naszukaliśmy, ale korzystając z tego że jest nas dwoje i mamy telefony poszło sprawnie, PK znalazłem ja.



Kawałek prostej drogi przed nami okazał się brukiem, wiec zamiast odpoczynku była kolejna mordęga. "1" ciężka do znalezienia, sporo się nachodziliśmy, któryś raz z kolei trafiając na Białorusina który twierdzi że punktu nie ma :) Jest, jest - trzeba się tylko nałazić żeby go znaleźć.



Spory kawał do następnego punktu, większość zielonym szlakiem rowerowym, sam punkt "14" to szczyt góry - czad :) jakieś 50 metrów w górę, oczywiście pchamy. Na szczycie okazuje się że punktu nie ma, noszkur..., ale zaraz zaraz, przed nami następny szczyt. Punkt był ostatecznie na trzecim szczycie, wszystkich było pięć. Miejsce czadowe, jedzie się drogą po wierzchołkach, a po obu stronach drogi przepaść :) Znowu trafiamy na Białorusina, z tym że on atakuje punkt z drugiej strony, często zostawia rower i daje z buta dużo więcej niż my. 

Dojazd do "17" już nie w lesie, wieje ostro, dobrze że aktualnie nie pada. Sam staw odnaleźliśmy bez problemu, ale punkt schowany był fachowo. Spora odległość do "22", sam punkt prosty, zerkam na licznik - 75 km i średnia 13,6. Wiadomo już że nie da się wszystkiego zaliczyć. Gosia coraz bardziej zmęczona, a i mnie nie jest lekko, to zdecydowanie najtrudniejsza jazda w terenie do tej pory w życiu. Nie ma wcale gdzie odpocząć podczas jazdy, a na zatrzymanie się szkoda czasu, poza tym momentalnie robi się zimno. Dalej pierwszy raz zdarza się że drogi narysowanej na mapie nie ma, bez sensu pchać po lesie, kawałek wracamy i dajemy następną w lewo i jest OK. Jedziemy na "27", było z górki trochę się zagapiłem, dobrze że zerkam na kompas, kierunek nie pasuje i pod górkę mamy tylko jakieś 200 metrów (a tak fajnie się zjeżdżało i szutrówka taka szeroka była). Ostatecznie przepust znajdujemy, dalej wypatruję skrót we wsi Zezuty, niestety nie ma połączenia pomiędzy gospodarstwami, jedziemy dookoła. Wpadamy na "18", to drugi punkt z wodą, bananami i wafelkami. Wcinam kilka, kilka kolejnych upycham po kieszonkach i zostawiamy zziębnięte dziewczyny same w lesie :) (niestety ognia brak aby rozpalić małe ognisko - a by się bardzo przydało)

Na szczęście jest most na Pasłęce, bardzo urocza rzeczka, mieliśmy okazję się w niej kąpać kilkanaście kilometrów dalej na północ w zeszłym roku i 2 lata temu. Są tutaj ostoje bobrów, mnóstwo zwalonych drzew, niestety zdjęć nie zrobiłem. Następny punkt - "13" za kolejnym strumyczkiem, robię fotkę wąwozu, spotykamy jednego z zawodników z grupy Dareckiego.



Wspólnie szukamy "ambony", metodą "na telefon", tym razem Gosia dzwoni do mnie. Ostro z górki i pod górkę z buta. Kawałek wracamy, kolega pojechał szybciej, ale na "21" znów na niego trafiamy. Tutaj organizator przeszedł samego siebie umieszczając lampion na drzewie - pomysł pierwsza liga, widać go było z 300 metrów, tylko wdrapać się po śliskich od deszczu konarach nie było wcale tak łatwo.



Dojazd na "23" bez problemów nawigacyjnych, za to kolejny raz mieliśmy fuksa za znalezieniem lampionu. Tym razem był nie wysoko jak ostatni, a nisko pod choinką, Gosia znalazła go jak twierdzi - przypadkiem :) Tutaj newralgiczna decyzja - albo jedziemy zebrać 4 punkty w NE części mapy, albo "10", "5" i ewentualnie jeden z czwórki pozostałych. Ja mam się dobrze, natomiast Gosia umiera, widzę że jest rozdarta, czasu jeszcze jakieś 2,5 h, ale sił już brak. I tak jest nieźle, zważywszy na bolącą kostkę, naprawdę wymagający teren, padającą upierdliwą mżawkę i co najgorsze - od 4 dni jest na antybiotykach. Szacun żabciu :)

Odpuszczamy.

Drogą wzdłuż jeziora Sarąg, kawałek pchania, bo droga zarosła :), a obok była całkiem przyzwoita, tylko mnie coś wzięło na jazdę skrótami. Trochę po łące, trawa po pas, widać za mało mokry jeszcze byłem do tej pory, samego punktu nad brzegiem małego jeziorka też się żeśmy naszukali, znalazłem go bo zobaczyłem dziewczynę.



Uff, jeszcze jeden. Na mapie całkiem sensownie wyglądający dojazd do PK "5" okazał się koszmarem. Znowu łąka, droga zarosła głogiem z ostrymi kolcami, ale w trawie widać że ktoś tędy jechał. Wszystko się zgadza, są zabudowania i w końcu jest droga. Kolejny nieźle ukryty lampion, wystarczyłoby spojrzeć nie w tę stronę i nie byłoby go widać.



Dalej mamy już Gietrzwałd po drodze, zaczyna konkretnie padać, Gosia już na "20" nie pojedzie, a dla mnie samemu jest to też bez sensu, ja o miejsce nie walczę, bo gdyby tak było to od początku jechałbym zdecydowanie szybciej, ale przecież przyjechaliśmy tu razem, a chorej żony nie zostawię. Dziurawym asfaltem docieramy do bazy, jakieś 1h i 10 minut przed limitem czasu.









Ogólnie przejechaliśmy asfaltem może 7-8 km, jakieś 40 % trasy "po konwaliach i patyczkach". Mapy COMPASSu - świetne, w zasadzie bardzo aktualnie, praktycznie wszystkie drogi istnieją, ich stan mieliśmy okazję testować, często z buta :) ale tak to jest jak się wybiera najkrótszą trasę. Świetna organizacja, do niczego nie można się przyczepić. Dwudaniowy obiad, oklaski na mecie dla każdego uczestnika, pączki, drożdżówki, piwo, świetne nagrody od sponsorów, doskonała atmosfera i sporo nowopoznanych znajomych. Na 3ciej edycji Mazurskich Tropów po prostu trzeba być.


Gminy: Gietrzwałd, Stawiguda, Olsztynek, Ostróda - obszar wiejski


Kategoria >100, z Gosią, zawody