KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 188903.61 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.68 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
116.60 km 100.00 km teren
08:35 h 13.58 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

Mazurskie Tropy - Gietrzwałd

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 5

Wstaję o szóstej, zaczyna się gwar, cisnę po świeże bułki na śniadanie. Start bardzo późno, o 9tej - oczekiwanie mnie dobija, a na niebie po porannym błękicie i słoneczku ślad już nie pozostał. Na szczęście nie pada. 

Odprawa, rozdanie map, rzut oka na nią i obieramy strategię na północ, a potem przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Okazuje się że nie tylko my taką wybraliśmy, chyba była ona po prostu oczywista.
"2" prostacka, "8" też, "9" schowana w drzewie w alei lipowej (ciekawy pomysł), jedziemy w sporej grupie, ale w zasadzie tylko do punktu. Brzegu jeziora na "4" żeśmy się trochę naszukali, za to na następne jezioro "25" trafiamy w zasadzie bez problemu. "24" także bez historii, w sumie punktów było tyle iż ciężko to teraz przywołać z pamięci. Przed "11" trochę pobłądziliśmy, tyle dróg że ciężko wybrać tą właściwą. Przecinamy DK 16 - 7 PK zaliczone, czyli wszystkie które były po drodze. "3" bez historii chyba, na śladzie nie widać żebyśmy błądzili, za to sporo czasu zeszło na "6", trafiliśmy po raz kolejny i nie ostatni na grupę Dareckiego. Na "7" docieramy przy jakimś gospodarstwie i ujadającym psie (dobrze że za płotem) zjeżdżając ze sporej skarpy nad jezioro, na azymut :) - a w dole przecież jest normalna droga. Jest to punkt żywieniowy, zjadam kilka wafelków i bananów, napełniamy bidony (w sumie na całej trasie wypiłem tylko jakieś 1,5 l - chyba deszcz przez skórę organizm przyswajał :)



Zaraz za punktem spoglądam na licznik, nie widzę go normalnie bo zasłania go mapnik. 44 km przejechane, średnia 14,7 :) czad - średnia z samej jazdy oczywiście, jadąc więcej niż 20 km/h mam już wrażenie że jadę szybko. Widzę że Gosi jest strasznie ciężko, cały czas jest zatkana, pod górki rower wpycha. Kilka razy padał deszcz, szczęśliwie niezbyt wielki, wiatr też z gatunku "morderców" w lesie jest dużo mniej odczuwalny. Ja też mam problem z górkami, łańcuch mi przeskakuje na korbie i te co bardziej strome lub piaszczyste pchamy rowery razem.





Punkt "26" trzeba było zaatakować od północy, tak jak początkowo myślałem, z tym że na mapie kusił przejazd przez rzekę, a w zasadzie strumyk "Młynówkę" bardzo blisko kolejnego punktu. Tutaj trafiamy na innego uczestnika i kawałek jedziemy razem. Przejazdu przez strumyk nie ma niestety, droga się kończy. Kolega daje z buta przez wodę, my zdejmujemy buciory i na spokojnie się przeprawiamy.



Po drugiej stronie kolega oznajmia "że nie ma drogi", ale nie słuchamy się go - i dobrze, bo po chwili przedzierania się po pokrzywach do drogi docieramy. Tylko gdzie ? wygląda na to że powinniśmy być w miejscu punktu mnie więcej... Gosia dała krok do przodu i lampion pojawił się pod naszymi stopami :) Przepust był zarośnięty, ale z brzegu drogi lampion było widać, uff mieliśmy szczęście bo punkt wyjątkowo dobrze ukryty. Powrót przez rzeczkę był zaznaczony na mapie - okazał się ledwie trzymającym się zlepkiem pokrytych mchem desek, ale dało się przejść suchą nogą.



"19" trochę się naszukaliśmy, ale korzystając z tego że jest nas dwoje i mamy telefony poszło sprawnie, PK znalazłem ja.



Kawałek prostej drogi przed nami okazał się brukiem, wiec zamiast odpoczynku była kolejna mordęga. "1" ciężka do znalezienia, sporo się nachodziliśmy, któryś raz z kolei trafiając na Białorusina który twierdzi że punktu nie ma :) Jest, jest - trzeba się tylko nałazić żeby go znaleźć.



Spory kawał do następnego punktu, większość zielonym szlakiem rowerowym, sam punkt "14" to szczyt góry - czad :) jakieś 50 metrów w górę, oczywiście pchamy. Na szczycie okazuje się że punktu nie ma, noszkur..., ale zaraz zaraz, przed nami następny szczyt. Punkt był ostatecznie na trzecim szczycie, wszystkich było pięć. Miejsce czadowe, jedzie się drogą po wierzchołkach, a po obu stronach drogi przepaść :) Znowu trafiamy na Białorusina, z tym że on atakuje punkt z drugiej strony, często zostawia rower i daje z buta dużo więcej niż my. 

Dojazd do "17" już nie w lesie, wieje ostro, dobrze że aktualnie nie pada. Sam staw odnaleźliśmy bez problemu, ale punkt schowany był fachowo. Spora odległość do "22", sam punkt prosty, zerkam na licznik - 75 km i średnia 13,6. Wiadomo już że nie da się wszystkiego zaliczyć. Gosia coraz bardziej zmęczona, a i mnie nie jest lekko, to zdecydowanie najtrudniejsza jazda w terenie do tej pory w życiu. Nie ma wcale gdzie odpocząć podczas jazdy, a na zatrzymanie się szkoda czasu, poza tym momentalnie robi się zimno. Dalej pierwszy raz zdarza się że drogi narysowanej na mapie nie ma, bez sensu pchać po lesie, kawałek wracamy i dajemy następną w lewo i jest OK. Jedziemy na "27", było z górki trochę się zagapiłem, dobrze że zerkam na kompas, kierunek nie pasuje i pod górkę mamy tylko jakieś 200 metrów (a tak fajnie się zjeżdżało i szutrówka taka szeroka była). Ostatecznie przepust znajdujemy, dalej wypatruję skrót we wsi Zezuty, niestety nie ma połączenia pomiędzy gospodarstwami, jedziemy dookoła. Wpadamy na "18", to drugi punkt z wodą, bananami i wafelkami. Wcinam kilka, kilka kolejnych upycham po kieszonkach i zostawiamy zziębnięte dziewczyny same w lesie :) (niestety ognia brak aby rozpalić małe ognisko - a by się bardzo przydało)

Na szczęście jest most na Pasłęce, bardzo urocza rzeczka, mieliśmy okazję się w niej kąpać kilkanaście kilometrów dalej na północ w zeszłym roku i 2 lata temu. Są tutaj ostoje bobrów, mnóstwo zwalonych drzew, niestety zdjęć nie zrobiłem. Następny punkt - "13" za kolejnym strumyczkiem, robię fotkę wąwozu, spotykamy jednego z zawodników z grupy Dareckiego.



Wspólnie szukamy "ambony", metodą "na telefon", tym razem Gosia dzwoni do mnie. Ostro z górki i pod górkę z buta. Kawałek wracamy, kolega pojechał szybciej, ale na "21" znów na niego trafiamy. Tutaj organizator przeszedł samego siebie umieszczając lampion na drzewie - pomysł pierwsza liga, widać go było z 300 metrów, tylko wdrapać się po śliskich od deszczu konarach nie było wcale tak łatwo.



Dojazd na "23" bez problemów nawigacyjnych, za to kolejny raz mieliśmy fuksa za znalezieniem lampionu. Tym razem był nie wysoko jak ostatni, a nisko pod choinką, Gosia znalazła go jak twierdzi - przypadkiem :) Tutaj newralgiczna decyzja - albo jedziemy zebrać 4 punkty w NE części mapy, albo "10", "5" i ewentualnie jeden z czwórki pozostałych. Ja mam się dobrze, natomiast Gosia umiera, widzę że jest rozdarta, czasu jeszcze jakieś 2,5 h, ale sił już brak. I tak jest nieźle, zważywszy na bolącą kostkę, naprawdę wymagający teren, padającą upierdliwą mżawkę i co najgorsze - od 4 dni jest na antybiotykach. Szacun żabciu :)

Odpuszczamy.

Drogą wzdłuż jeziora Sarąg, kawałek pchania, bo droga zarosła :), a obok była całkiem przyzwoita, tylko mnie coś wzięło na jazdę skrótami. Trochę po łące, trawa po pas, widać za mało mokry jeszcze byłem do tej pory, samego punktu nad brzegiem małego jeziorka też się żeśmy naszukali, znalazłem go bo zobaczyłem dziewczynę.



Uff, jeszcze jeden. Na mapie całkiem sensownie wyglądający dojazd do PK "5" okazał się koszmarem. Znowu łąka, droga zarosła głogiem z ostrymi kolcami, ale w trawie widać że ktoś tędy jechał. Wszystko się zgadza, są zabudowania i w końcu jest droga. Kolejny nieźle ukryty lampion, wystarczyłoby spojrzeć nie w tę stronę i nie byłoby go widać.



Dalej mamy już Gietrzwałd po drodze, zaczyna konkretnie padać, Gosia już na "20" nie pojedzie, a dla mnie samemu jest to też bez sensu, ja o miejsce nie walczę, bo gdyby tak było to od początku jechałbym zdecydowanie szybciej, ale przecież przyjechaliśmy tu razem, a chorej żony nie zostawię. Dziurawym asfaltem docieramy do bazy, jakieś 1h i 10 minut przed limitem czasu.









Ogólnie przejechaliśmy asfaltem może 7-8 km, jakieś 40 % trasy "po konwaliach i patyczkach". Mapy COMPASSu - świetne, w zasadzie bardzo aktualnie, praktycznie wszystkie drogi istnieją, ich stan mieliśmy okazję testować, często z buta :) ale tak to jest jak się wybiera najkrótszą trasę. Świetna organizacja, do niczego nie można się przyczepić. Dwudaniowy obiad, oklaski na mecie dla każdego uczestnika, pączki, drożdżówki, piwo, świetne nagrody od sponsorów, doskonała atmosfera i sporo nowopoznanych znajomych. Na 3ciej edycji Mazurskich Tropów po prostu trzeba być.


Gminy: Gietrzwałd, Stawiguda, Olsztynek, Ostróda - obszar wiejski


Kategoria >100, z Gosią, zawody



Komentarze
Kot
| 10:49 piątek, 20 czerwca 2014 | linkuj Widać, że soczyście było! Wielkie gratulacje, zwłaszcza dla Gosi, która mimo choroby i bolącej kostki zajęła pierwsze miejsce!! A punkt wysoko na drzewie nie do podrobienia :))
sierra
| 16:59 wtorek, 17 czerwca 2014 | linkuj Świetna relacja i fotki :)
Tak jak bym był z Wami podczas terenowo-leśnych "spacerów" :)
dodoelk
| 06:05 poniedziałek, 16 czerwca 2014 | linkuj od czegoś trzeba zacząć, wyciągnij do lasu na 15 czy 20, złapie bakcyla to będzie jeździć, nie - to trudno...
mxdanish
| 05:15 poniedziałek, 16 czerwca 2014 | linkuj :) Już sobie wyobrażam moją żonkę jak robi 100km po lasach :D:D nie mogę przestać się śmiać :D
Gratuluję - ciekawe zawody.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa cesam
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]