KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Wpisy archiwalne w kategorii

>200

Dystans całkowity:11208.25 km (w terenie 199.50 km; 1.78%)
Czas w ruchu:455:42
Średnia prędkość:24.60 km/h
Maksymalna prędkość:61.67 km/h
Suma podjazdów:20319 m
Maks. tętno maksymalne:174 (93 %)
Maks. tętno średnie:144 (77 %)
Suma kalorii:105706 kcal
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:233.51 km i 9h 29m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
203.55 km 0.00 km teren
08:31 h 23.90 km/h:
Maks. pr.:42.84 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:930 m
Kalorie: 5959 kcal

Po całym tygodniu bryndzy w końcu piękna pogoda. Spacerek z Małgosią

Niedziela, 18 kwietnia 2021 · dodano: 19.04.2021 | Komentarze 0

Mieliśmy jechać na zachód, zgodnie z kierunkiem wiatru, ale gdy wstałem rano zmieniły się prognozy. Pojawił się deszcz w docelowej okolicy, natomiast na miejscu i na wschodzie czyste niebo. Jedziemy więc tam i nazad, zwiedzania nie będzie, będzie trening, bo dystans mniej więcej taki sam. Jest chwila przed świtem, miasto puste, za miastem trochę mgieł, ale jest w miarę znośnie (4-5 stopni). Wita nas czerwone słonko, które zaraz chowa się za chmury i niestety nie grzeje. W lesie za Augustowem spora wilgoć, więc znów zimno po chwili cieplejszego powietrza. Stajemy na stacji, na niebie coraz więcej błękitu, ostatecznie słońce przebija się tuż przed granicą, więc trzeba się rozebrać. Stawiamy tylko stopę na obcej ziemi i jedziemy opłotkami do Sejn. Pięknie tutaj, warto tutaj pokręcić się więcej po zadupiach.
W Sejnach kawa w żabce, Obajtkowej kawę będę pijał tylko w ostateczności i z wiatrem wracamy po śladach. Kolejny przystanek pod Zygmuntem, całe miasto wyległo do parku, no ale nie ma się co dziwić. W kolejce po lody stać nam się nie chce, więc zadowalamy się wiezionymi na plecach smakołykami. Jeszcze jedna przerwa w Kalinowie na rozciąganie, bo Gosia ma problem z plecami. 
Małżonce udało się wykręcić pierwsze dwieście, dla mnie to trzecia dwuseta. Na samotną dokrętkę nie miałem już chęci, ruszę sam na coś dłuższego.




Kategoria z Gosią, >200


Dane wyjazdu:
200.20 km 0.00 km teren
07:39 h 26.17 km/h:
Maks. pr.:44.64 km/h
Temperatura:7.0
HR max:156 ( 83%)
HR avg:137 ( 73%)
Podjazdy:822 m
Kalorie: 3620 kcal
Rower:żwirek

poszukiwanie wiosy

Piątek, 26 marca 2021 · dodano: 29.03.2021 | Komentarze 0

Ruszam przed piątą, jest już praktycznie jasno, zaraz za miastem można gasić latarkę. Na dzień dobry prawie trzy godziny marznięcia, pomiędzy -1 a +3, oczywiście w pogodzie minimalnie miało być 4 na plusie. Przed Orzyszem przebija się słońce, ale jakieś takie przytłumione, a mgieł wokół brak. Super fragment przez Puszczę Piską, szkoda że taki krótki, na pewno jeszcze tam nie raz zawitam. Zaczyna mocno dmuchać, to dobry znak, bo trasa ułożona pod kierunek wiatru. Długi fragment gdzie natura odczuwalnie pomaga, niestety nawierzchnia mocno przeszkadza, tak jest prawie do Szczuczyna. W mieście pusto odkąd obok leci S-ka. Dziwnie jakoś. Stąd już znane tereny i dużo lepsze drogi, można dać odpocząć dłoniom. Dwa stopy nad jeziorami Borowym i Selmęt, krótkie, bo ciągnie od lodu niemiłosiernie. W końcówce na termometrze 15 stopni. WRESZCIE !!!
IMG-20210326-055613151
IMG-20210326-120541860-HDR
IMG-20210326-103227729
Kategoria >200


Dane wyjazdu:
281.98 km 0.00 km teren
11:58 h 23.56 km/h:
Maks. pr.:54.72 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1979 m
Kalorie: 8677 kcal

Niestety pogoda pokrzyżowała plany

Czwartek, 11 czerwca 2020 · dodano: 12.06.2020 | Komentarze 0

Pogoda za oknem strasznie niestabilna. W ostatni czwartek z powodu możliwych burz z wyjazdu zrezygnowałem, następne dni to siedzenie z nosem w prognozie pogody. Byłem już strasznie nabuzowany, ale wielokrotnie widziane okienko pogodowe, po kilku godzinach było już tylko wspomnieniem. Każde kolejne przeliczenie w prognozach zmieniało się diametralnie, do tego każdy portal pokazywał co innego. Od tego wszystkiego tylko głowa boli. Jeśli nie muszę to unikam burz, dwa razy będąc na rowerze o mały włos nie skończyło się tragicznie, więcej losu kusić nie będę.

Wypatrzyłem szansę na czwartek, co prawda z prawdopodobieństwem, ale po południu. Trasa ustalona, zrobiłem listę zadaszonych przystanków autobusowych i innych miejsc gdzie się można skryć, tak na wszelki wypadek. Ustalamy wyjazd pod powrotny pociąg dla Gosi, można się spokojnie wyspać, bo start dopiero koło siódmej. Noc niestety bardzo słaba, ledwie zasnąłem przyszła burza z porywistym wiatrem, nie spałem ze dwie godziny. Rano jest jeszcze bardzo mokro, w cieniu chlapie spod kół przez dobre dwie godziny od wyjazdu. Wieje lekko, początkowo ze zmiennych kierunków, czasami pomaga. Do Bakałarzewa w miarę sprawnie, choć spodziewałem się, że uda się jechać szybciej, no nic, trzeba brać to co jest aktualnie pod nogą małżonki. Do Suwałk już ciężko, zrobiło się gorąco, a wiatr się w końcu zdecydował i zaczął wiać ze wschodu. To dobrze, ale jeszcze nie teraz. Przystanek chciałem zrobić gdzieś za miastem, ale wyszło inaczej, stajemy pod sklepem gdzieś na jednym z osiedli.

Zimna cola, drożdżówka oraz chwila w cieniu i trzeba ruszyć tyłek. Bardzo lubię odcinek do Rutki, jest uroczy, ale dziś jest masakryczny ruch na drodze. Zjechała się cała Polska, jakiś dramat. Od Rutki Tartak zaczyna dmuchać w plecy, o tak, to jest dobre, ale niestety w ten sposób wiatr zupełnie nie chłodzi. Podjazd pod Rowelską Górę wchodzi super, głownie za sprawą wiatru, nie robię go na wynik, więc w połowie czekam na Małgosię. Za chwilę mamy Wiżajny, tu zaplanowaliśmy kolejny postój. Lody, zimny radler 0%, kolejna cola i woda do bidonu, ależ się nie chce z cienia wychodzić.

Na niebie sporo chmur, gdy słonko przykryją temperatura spada poniżej 30, da się żyć. Ogólnie nie lubię ciepła, zdecydowanie wolę jazdę przy 10 stopniach niż 25 lub więcej, a Gosia odczuwa to jeszcze bardziej. Widzę jak się kobieta męczy, a przed nami jeszcze szmat drogi. Trójstyk granic odpuszczamy, byliśmy tu kilka razy, kulminacja ruchu drogowego w okolicy mostów w Stańczykach. Masakra jakaś -więcej warszawiaków niż w Warszawie. Obiecuję postój w Gołdapi i jakoś się tam doturlaliśmy. Kolejna zimna cola, klimatyzowany sklep, ja się stąd nie ruszam...

Kawałek za rynkiem na drogowskazie widać "Ełk", Gosia chce tam jechać, stajemy na naradę.
- Którędy to?
- No, najkrótszą drogą to będzie - Kowale, Olecko, Gąski...
- Nie, tędy na pewno nie pojadę.

Turlamy się więc dalej, a mi w głowie kiełkuje plan. Mianowicie - wracamy do domu, prysznic, porządna szama i zrzucenie niepotrzebnie wiezionego bagażu. Jest mi wszystko jedno, czy pojadę trasę Kętrzyn-Bartoszyce-Biskupiec i szesnastką do domu, czy zrobię dwa razy Ełk-Augustów. Ważny jest wynik. Małgosi kilometrowo wyjdzie to samo, wrócić do domu, czy jechać do Kętrzyna i tłuc się stamtąd pociągiem. Po minie małżonki widzę że ziarno padło na podatny grunt, niestety mamy przed sobą dobre 15 kilometrów wrednej nawierzchni.
Jeśli chodzi o mnie to czuję się świetnie, nic mi nie dolega, lewe kolano w porządku. Obawiałem się pleców, bo znów mnie coś rąbnęło kilka dni wcześniej, ale jest super. Temperatura powoli zaczyna spadać, choć jest dopiero 18ta, także wiatr powoli gaśnie.

W Kruklankach jestem w tym roku chyba szósty czy siódmy raz, ale dotychczas tylko przelotem, tym razem stajemy na lody i kolejną colę. Stąd do domu już rzut beretem, nie wiem czy za sprawą niższej temperatury, czy zbliżającej się wizji domu Gosia jedzie szybciej :) Na ostatnim postoju zerkam w prognozy, żadnych burz nie zapowiadają, ale dla wszystkiego rzucam jeszcze okiem na radar. Dzień dobry... Od Białorusi nadciąga opad wieloskalowy, z burzami na czele zmierzającymi centralnie na Ełk. Pięknie, kuźwa, pięknie. Bokiem nie pójdzie, jeśli chmura sięga od Wilna po Katowice...

Jadę i myślę co dalej. Jeśli będzie szło wolno, to zjem, przebiorę się w czyste i wyskoczę jeszcze na dwie godzinki. Energia mnie rozpiera, czuję się świetnie, chęć do jazdy wielka, a zmęczenia prawie nie ma. Srali muchy, będzie wiosna... Burzowe chmury na horyzoncie widać już w Wydminach, za Juchami są sporo bliżej, a przed samym Ełkiem na niebie zaczyna pojawiać się granat. Postanawiam jednak odpuścić, nie będę ryzykował zdrowia i życia, gdy nie muszę. Na imprezie gdy trzeba dotrzeć do celu, gdy zegarek tyka jest inaczej,  jest motywacja. Teraz nic nie muszę.

Padać zaczęło jakieś pół godziny po dotarciu do domu, burza nie była tak gwałtowna jak dzień wcześniej, na szczęście .Gdyby zastała mnie w trasie nie byłoby (poza ulewnym deszczem), z nią większego problemu. Ale kto mógł to przewidzieć? Postanawiam dokręcić jutro brakujący dystans, nie będę się pałował po nocy jeżdżąc po kałużach, ruszę jutro rano po normalnie. Wiem że trzysta i dwieście to nie to samo co pięćset, ale niech się chociaż w statystykach dystans zgadza. Jak zawsze pozostaje  niedosyt, niestety podjęte po drodze decyzje (takie a nie inne), sprawiły że tak się skończył ten dzień. Nie zostawię tego tak, gdy tylko pojawi się okazja i będą możliwości ruszę w trasę przejechać pół tysiaka na raz.




Kategoria >200, z Gosią


Dane wyjazdu:
209.41 km 0.00 km teren
08:33 h 24.49 km/h:
Maks. pr.:48.96 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1455 m
Kalorie: 6573 kcal
Rower:żwirek

Kanał Mazurski. Śluzy Piaski i Bajory.

Środa, 20 maja 2020 · dodano: 21.05.2020 | Komentarze 0

Śluzę Leśniewo Górne odwiedzałem już kilka razy, nadszedł czas na pozostałe. Kreślę trasę, ostatnią na terenie Polski odpuszczam, żeby był powód jeszcze raz kiedyś tu przyjechać.

Wychodzę wcześniej z pracy, wiem że czeka mnie niezła przeprawa, głownie za zasługą mocnego i zimnego wiatru z północnego zachodu. Dodatkowo ostatnie trzy dni mocno padało, więc ciekawe jak będą wyglądały po deszczu odcinki w terenie. Zaraz za miastem zaczyna kropić, nad głową wielka czarna chmura, ale wokół sporo błękitu, więc chyba nie będzie źle. Tak też jest, popadało troszkę, ale nawet nie zmokłem, choć odcinkami na asfalcie widać że padało mocniej. Dobrze znaną drogą docieram do Pozezdrza i wjeżdżam w nieznane.

Kiepskim asfaltem przez Stęgielek docieram do eleganckiej, kilka lat temu wyremontowanej drogi z Jakunówka do Węgorzewa. Przed miastem skręcam na drogę prowadzącą po rozebranej linii kolejowej, w stronę Pozezdrza prowadzi szlak pieszy, wygląda obiecująco - do sprawdzenia następnym razem. "Torami" dojeżdżam w pobliże dworca kolejowego, jest tutaj muzeum kolejnictwa, kolejny punkt do zaliczenia w przyszłości. Następnie rowerówką do Przystani i znów wjeżdżam w nieznane dotąd tereny. Bardzo przyjemna dla oka miejscowość Węgielsztyn, niedawno obchodziła 600-lecie, założona w 1406 roku. Sporo typowo miejskich kamienic z 19 wieku, odnowiona poczta i ciekawy pomysł w postaci biblioteki na świeżym powietrzu. Zjeżdżam w końcu z asfaltów w stronę Śluzy Piaski, już na drodze było sporo błota, ale chodzenie po śliskiej glebie w karbonowych butach stanowi niezłe wyzwanie. To jedyna w całości ukończona śluza na Kanale Mazurskim, spora różnica poziomu wody po obu stronach, dobre 15 metrów. Dalej sporo błota na drogach, głownie za sprawą trwającej nieopodal wycinki. Jest kierunkowskaz do następnej śluzy, najpierw pod drutem przez prywatne pole, droga się kończy, a śluzy nie widać. Pokręciłem się trochę, ale było mokro, ślisko i pokrzywy do pasa, niby widziałem na ekranie że mam do niej nie więcej niż 50 metrów...ale niestety nie mam ze sobą gumiaków. Nicto, szkoda, będę wiedział na przyszłość, tutaj raczej nie rowerem.

Czas wracać. Wreszcie po pokonaniu prawie stu kilometrów przestanie dmuchać w pysk i będzie można chociaż trochę odpocząć. Droga do Srokowa zrobiona fragmentami, zostało trochę dziur, następnie odcinek którym jechałem niedawno. Piękny widok na jezioro Rydzówka, super szybki zjazd i staję na chwilę przy Śluzie Leśniewo Dolne. W stronę największej, majestatycznej śluzy Leśniewo Górne nie skręcam, za to docieram do położonej na kanale zapory. Jadę błotnistą drogą, a potem singlem wzdłuż kanału, przecinam tory i wreszcie kawałek równego.

Na plaży w Harszu staję na chwilę wyjąć z plecaka coś do jedzenia i porozciągać się, rozpoczęła się budowa jakiegoś pomostu. Szutrówką przez Nowy Harsz do Pieczarek, potem super asfalcik do Spytkowa, gdzie widzę otwarty sklep. Pół litra coli, część do gardła, pozostałą do bidonu i grzeję dalej kolejną szutrówką do Kożuchów Wielkich. Zaczyna mi być zimno, słońce już nisko, wiatr niby popycha ale nadal jest mocny, mus się ubrać trochę. Wraca komfort oprócz palców u nóg, trochę buty przemoczyłem łażąc po łące i teraz trzeba cierpieć. Ostatnie kilometry już po zachodzie słońca, mijają zadziwiająco szybko, nie tak jak zazwyczaj.

Udało się wykręcić kolejną dwusetkę, tym razem stalowym kowadłem. Odcinków terenowych nie było wiele, a te które były okazały się (pomijając błoto) całkiem przyjemne. Na pewno pojawię się jeszcze w rejonie Węgorzewa, bo zostało jeszcze sporo do zobaczenia. Zdrowotnie w porządku, choć znowu po zejściu z roweru czuję dyskomfort w lewym kolanie.



Kategoria >200


Dane wyjazdu:
201.00 km 0.00 km teren
07:16 h 27.66 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

w sumie może być...

Sobota, 9 maja 2020 · dodano: 09.05.2020 | Komentarze 1

W ten weekend planowałem wreszcie szarpnąć się na trzy stówki, niestety skończyło się na planach. Jak nie trzy, to chociaż dwie, na tyle mogę sobie dziś pozwolić, zdążę wrócić i odpocząć przed wieczorem.

Plan na szybko ułożony wieczorem, w sumie nic nowego, poza fragmentem Mrągowo-Kętrzyn którym jechałem kilkukrotnie tylko do skrętu na Świętą Lipkę. Przesadnie wcześnie się nie zrywam, bo ma być zimno, no i dobrze byłoby się choć trochę wyspać. Ruszam trochę po piątej, słonko wstało kilka minut wcześniej, jezioro paruje, a na niebie zachodzący księżyc w pełni. Za miastem klimatyczne mgiełki, temperatura spada do dwóch stopni, ale mam ochraniacze na butach i ciepłe rękawiczki więc jest dobrze. Spory ruch jak na tą porę, czyżby się większość spieszyła pomoczyć kijek w Śniardwach?

Słonko mgły szybko rozbija, temperatura miło rośnie, a wraz z nią z każdą minutą wzmaga się  wiatr. Do tej pory, przez całą drogę była cisza. Robię krótką pauzę na siku i rozciąganie w Okartowie i lecę dalej. Mikołajki bez zatrzymania, jakoś nie ciągnie mnie zupełnie do tego miasteczka, jest już dycha na termometrze, ale postanawiam dociągnąć do Mrągowa. Byłem tutaj wiele razy, ale zawsze przejazdem, tak aby jak najszybciej miasto minąć, bo zawsze panuje tutaj wielki ruch. Tym razem postanawiam obejrzeć centrum i zajechać nad Czos. Krótka przerwa na zmianę odzieży i kolejne rozciąganie, za miastem robię jeszcze szybki siku-stop.

Wiatr zaczyna pomagać, asfalcik elegancki, więc do Kętrzyna docieram zanim się spostrzegłem, tutaj już tylko przejeżdżam, nie zatrzymując się. Ostatnio jechałem DW592, z tym że w przeciwnym kierunku i wydawało mi się że droga jest taka sobie, ani przesadnie kiepska ani super gładka. Tym razem stwierdzam że jest słabo, ale o dziwo po przeciwnej stronie jest OK, podczas gdy po mojej są dziury. 150 w nogach, a zmęczenia nie ma wcale, czyżby to zasługa wiatru?

W Giżycku trafiam na zamknięty most, ogólnie już został oddany do użytku po remoncie, dobrze że obok w końcu wybudowano kładkę nad kanałem. Brakuje co prawda dojazdu do niej i trzeba się tłuc po wyszczerbionych płytkach chodnikowych, ale mam nadzieję że to kwestia czasu. Staję znów tylko na chwilkę, na rozciąganie, mijam kolejowy most i dojeżdżam nad Niegocin. Tutaj widać remont nabrzeża basenu portowego. W tył na lewo, kawałek DDRu, 5 km ruchliwej DK63 i skręcam w stronę domu. Zmęczenie dopada mnie za Wydminami, a już myślałem że uda się lajtowo te dwie setki pyknąć.

Ogólnie jest dobrze, oba kolana w porządku, tyłek co wyjazd daje o sobie znać kilka kilometrów później, mocy trochę w nogach jest. Czakami w końcu na możliwość dłuższej jazdy, chęć jest, zdrowie póki co też...

IMG-20200509-051256796

IMG-20200509-052137334

IMG-20200509-084214145

IMG-0054

IMG-20200509-104201923-HDR

IMG-20200509-104547672
Kategoria >200


Dane wyjazdu:
293.80 km 0.00 km teren
13:52 h 21.19 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:żwirek

Zażynek 2019 - Białowieża

Sobota, 21 września 2019 · dodano: 23.09.2019 | Komentarze 0

Chęć miałem wielką, ale prawie do końca nie wiedziałem czy uda mi się pojechać. Potem wyszedł problem z nadgarstkiem, a praktycznie przed samym wyjazdem powróciła rwa kulszowa. Nie wróżyło to nic dobrego. Jadę więc z nastawieniem że jak się uda to dobrze, ale nic na siłę. Namówiłem na start Tomka i wspólnie docieramy do bazy w piątkowy wieczór. Trochę rozmów na tematy różne przy piwku i przed 23cią idziemy spać.

Noc słaba, budziłem się tysiąc razy, praktycznie przy każdej zmianie pozycji, ale o dziwo rano nie jest z plecami już tak tragicznie jak wcześniej, a skłon do przodu nie powoduje elektrycznego bólu w lewej nodze. Za oknem mżawka, ale czasu mamy sporo więc idziemy na mały spacer i zakupy. Ostatnie szykowanie rowerów na drogę, porcja ćwiczeń na podłodze, coś na ząb i zaczyna się ruch w bazie. Zażynek zawsze był kameralną imprezą, dlatego tak ją lubię, ale w tym roku jest jeszcze kameralniej niż dotychczas. 9 osób na rowerze i 11 piechurów. 

Start tradycyjnie w samo południe, cztery trasy do przejechania. Zaczynamy w kolejności, od jedynki, która ma niecałe pięć dych. Deszczyk jest niewielki, ale upierdliwy, pada w kratkę, wiec jest trochę czasu na przeschnięcie. Wiem że tereny tutaj to asfalt i ubite drogi, dlatego też do jazdy wybrałem gravela.  Tak też jest, idzie szybko, trasa nawigacyjnie jest łatwa, wiec po niecałych dwóch godzinach meldujemy się z powrotem w bazie. Tankuję wodę, wrzucam banany, jakieś batoniki i można ruszać dalej, tym razem na ponad stówkę.

Dalej jest szybko, dalej trochę mży, ale dodatkowo rozdmuchało się solidnie. Jedziemy sporo szlakami znanymi z ubiegłego roku, kiedy to startowaliśmy z Hajnówki, ale w tym rejonie tak musi być. Są rezerwaty bez możliwości wstępu, kilka dróg jest w remoncie z zakazem ich używania. Na odkrytym terenie pojawia się pierwsze ukłucie w prawym kolanie. Acha, przedobrzyłem. Odpuszczam, a gdy nadarzyła się okazja do postoju pod sklepem porządnie się porozciągałem. Jest lepiej, choć kilka razy jeszcze kłucie złapało, jadę myśląc co dalej. Na szczęście powrót mamy już z wiatrem więc jest lżej, nie uspokaja się nawet po zachodzie słońca, bo od Hajnówki jedziemy już na latarkach. W bazie zabawiliśmy prawie godzinę. Makaron z sosem, kawa, pączki i chleb z dżemem. Do tego kolejna porcja podłogi, porządne rozciąganie i roler na butelce. Patrzę w prognozę, temperatura ma być w nocy taka jak w dzień, a że ubrany byłem optymalnie nic w ubiorze nie zmieniam.

Ruszamy dalej, na pętlę numer 3, także ponad stukilometrową. Dalej mocno dmucha, w lesie jeszcze jakotako, ale  na odkrytym wiatr jest już mocno odczuwalny. Planowałem tym razem się oszczędzać i jechać z tyłu, ale o dziwo kolano zupełnie zamilkło. To samo z plecami, jedynie dłonie i nadgarstki zbierają wszystkie nierówności. Nowe siodło to strzał w dychę, jest prawie jak na kanapie. Nocą trzeba się bardziej na nawigacji skupić, stąd dużo przystanków na rozdrożach. Dopada mnie znużenie, myślę już tylko o zimnym browarze, jedzonku, prysznicu i pozycji poziomej. Ostatnią pętlę sobie daruję, wstanę rano i zobaczę czy mi się będzie w ogóle chciało. Plan w bazie wykonany w 100 %, budzik na 7.00. Dobranoc.

Tomek start odpuszcza, bo w nocy strzeliła mu szprycha, jadę tylko z Jarkiem. Jest do pokonania trochę ponad 20 km, wiem że można to było zrobić z rozpędu w nocy i mieć z bani, ale formuła Zażynka jest taka że na pokonanie trasy jest 24h. Mnie się nigdzie nie spieszy, a i tak musiałbym pospać trochę przed drogą powrotną do domu. Wyszła spokojna przejażdżka wokół Białowieży, w całości przegadana, na świeżo, po odpoczynku i porządnym śniadanku, więc minęło momentalnie, 

Kolejny Żażynek zaliczony. Jeśli będę mógł to  zawsze będę tu przyjeżdżał, bo to kultowa impreza. Zdrowotnie bardzo dobrze, nie spodziewałem się że uda się machnąć trzy stówy w terenie (w sumie pół na pół) bez poważniejszych problemów. Przecież we środę nie mogłem praktycznie chodzić, a o choćby minimalnym skłonie nawet pomarzyć. Plecy plecami, z tym będę się bujał już pewnie zawsze i cyklicznie, ale odnośnie kolana to chyba muszę zacząć jeździć po prostu wolniej. Ewentualnie pomyśleć nad jakimś zimowym programem wzmocnienia nóg.

Kategoria >200, zawody


Dane wyjazdu:
214.10 km 0.00 km teren
07:41 h 27.87 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

wreszcie !!!

Sobota, 18 maja 2019 · dodano: 20.05.2019 | Komentarze 0

Przyznam się, że miałem sporą niechęć do dłuższych wypadów. Fakt, nie składało się też w życiu, coś tam zawsze wypadało, ale jakbym się uparł to pewnie dałoby się wcześniej wyjechać. Półtora miesiąca suszy, idealnej pogody na rower, a u mnie brak weny...zastanawiałem się nawet czy sobie całego sezonu nie odpuścić.
Muszę spróbować, choć czuję się ciągle jak przed pierwszym razem kilka lat temu. Czy dam radę? Co jak padnie kolano? A jak coś się zepsuje? Przed oczami sto scenariuszy na to że się nie uda. Plan dojazdu na zlot obmyślony dawno, ale przecież miałem mieć już w nogach jedną pięćsetkę. Trzysta trochę to kaszka z mleczkiem. Im bliżej wyjazdu tym obawy większe, do rezygnacji skłonił mnie fakt nieprzewidywalnych opadów i burz. Jechać w deszczu mogę, tym bardziej że miało być ciepło - ale jechać, siedzieć w bazie w deszczu i wracać w deszczu... Aż tak zdesperowany nie byłem. Trzeba było nakreślić plan awaryjny. Trójmiasto wariantem przez Olsztyn, Ostródę i dalej starą siódemką. 320 km.

Po pracy szybki obiad, pakowanie, kanapki na drogę, zakładam gacie, koszulkę i... za oknem grzmot. Odpalam kompa, zerkam na radar, a tam armageddon. Do Ełku burza pewnie nie dojdzie, ale od Orzysza aż po środkowe pomorze będzie się działo... Rozbieram się, idę na spacer, potem kawałek jakiegoś filmu i znowu zerkam w pogodę. Budzik na 2.30 i koło 22giej idę spać. Coś mnie obudziło, czuję się w miarę wyspany, tak że nie mogę zasnąć. O co chodzi? Zerkam na zegarek - 22.46. Czad. To się wyspałem. Nie ma sensu leżeć, wiec wstaję, ubieram się i wychodzę. Raz się żyje...

Jest 15 stopni, księżyc w pełni przyświeca, wiatru zero - super. Dobrze jedzie się mniej więcej do rejonu wczorajszych burz, tam pojawiają się mgły. Coraz gęstsze i gęstsze. Przynajmniej jest ciepło. W Mikołajkach pierwszy kryzys - a może by tak zawrócić? Wyjdzie 130, coś tam w mieście dokręcę, to może jeszcze do pracy dam radę iść. O mały włos tak bym nie zrobił, bo coś tam czuję w lewym kolanie. Jadę jednak dalej, zatrzymuję się na przystanku i zakładam na kolana zabrane z domu kawałki strech-folii. W Mrągowie kolejny kryzys, w nogach prawie setka, a ja jestem już zmęczony. Staję na rozciąganie i mus jechać dalej - aby do Olsztyna. Gdy zaczyna się eska, odbijam na serwisówki - całkiem przyjemnie się po nich jedzie, a gdy zaczyna robić się jasno wracają siły. Spać się nie chce wcale, po drodze nawet jeden raz nie ziewnąłem - takiej nocnej jazdy nie miałem nigdy. Zaczyna się robić zimno, jest też dużo bardziej mokro, tutaj musiało wczoraj wlać solidnie. Zakładam wiatrówkę, skarpetki przeciwdeszczowe i sprawdzam pogodę. Niestety idzie kolejna porcja burz. Do Gdańska raczej nie dociągnę aby w nie nie wpaść. Pozostaje Pasłęk - Elbląg lub Iława. Sprawdzam pociągi - do Iławy powinienem się wyrobić i będę miał niedługo pociąg, ale muszę przycisnąć .
To dodaje mi siły. Olsztyn pusty o tej porze więc przelatuję raz-dwa, potem fajna rowerówka, niestety nie dokończona, więc muszę wdrapać się na nasyp i przejść przez barierkę energochłonną. Wiatr zaczyna popychać wreszcie, więc i prędkość rośnie. Skręcam na Gietrzwałd, tutaj także pusto, robię tylko fotkę i kupuję w sklepie wodę. Końcówka jak zwykle nużąca, mozolne odliczanie kilometrów.
Wyrobiłem się z małym zapasem w sam raz aby kupić bilet, wypić kawę i zjeść kanapkę.

Wypruty jestem. Nie wiem jakbym się czuł jadąc nad morze, gdzie byłaby jeszcze jedna setka do przejechania. Może gdybym nie musiał gonić, jechać spokojnym tempem nie byłoby aż tak źle. Ogólnie plan wykonany, dwie stówki wpadły i co najważniejsze odzyskałem chęć jazdy i wiarę w siebie.
20190518073100

20190518051555

IMG-20190518-021404404

IMG-20190518-080536668

IMG-20190518-042310713
Kategoria >200


Dane wyjazdu:
260.70 km 0.00 km teren
11:33 h 22.57 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mrozy w mrozie, czyli gminy nocą.

Sobota, 23 marca 2019 · dodano: 25.03.2019 | Komentarze 0

Czekam już od jakiegoś czasu aby ruszyć w tą trasę. Aby było w miarę komfortowo dobrze byłoby gdyby: nie było wiatru, było przynajmniej 5-6 stopni oraz oczywiście aby nic z nieba nie kapało. Doczekałem się takiej nocy, uzgadniam wyjazd z Mariuszem, kupuję bilety i ...  prognoza się lekko zmienia. Zamiast kilku na plusie, ma być zero, a znając życie zero w prognozie oznaczać będzie jakieś dwa na minusie. Jazda za dnia oczywiście odpada, mieszkając na zadupiu nie mam możliwości ogarnąć dojazdu w ten sposób aby rano wyjechać i na wieczór wrócić. Jazda nocą po całym dniu w pracy i kilku godzinach podróży jest niezłą zaprawką, tym razem okraszoną także wielogodzinną jazdą na mrozie.

Wysiadam w Małkini o 20.25, Mariusz czeka zmarznięty, więc od razu ruszamy. Przyjemna droga do Poręby, większość lasem, ruch minimalny, a asfalt gładki. Czas mija szybko na rozmowach. Wpadamy na techniczną wzdłuż eski, tutaj jest zupełnie pusto. Komfort cieplny jeszcze jest, niestety zaczyna doskwierać kolano. Pięknie, 50 km dopiero na liczniku, do mety 4 razy tyle. Rozciągam, trochę lepiej, potem wrzucam na dużą tarczę z przodu, jest różnica. Mariusz narzeka na senność, ja staram się zminimalizować ból w kolanie różnymi sposobami. Stajemy kilka razy, ale po chwili bez ruchu zaczyna się delirka. Za Stanisławowem stajemy na kawę, sprzedaż przez okienko, w sumie dobrze, bo po kilku minutach w cieple byłoby jeszcze gorzej. Całe szczęście nocą na DK50 nie ma dużego ruchu, tylko ziąb okrutny. Wyciągam cieplejsze rękawiczki, od razu lepiej w dłonie. Kiedy palce przestają boleć kolano o sobie przypomina. Zaczyna się robić jasno,  dobrze że zimno jest ciągle tak samo, a zabiegi polegające na wciskaniu kciuka w dwa punkty na udzie pomagają na chwilę. Po drodze mamy miejscowość Mrozy, cóż za zbieg okoliczności... Ruchliwa DK2, uciekamy na kiepską rowerówkę tam gdzie się da, potem nadziewamy się na nieprzejezdną drogę (budowa A2) i musimy znów na dwójkę wrócić.  Końcówka to już miejska jazda, robi się w końcu ciepło, a mnie coraz bardziej chce się spać.

Powodem bólu kolana prawdopodobnie były zimowe buty, to samo działo się w zeszłym roku na dłuższych trasach, ale co dziwne przecież kilka dni temu przejechałem w nich 120 i 170 km i nie działo się nic. Pewnie także temperatura się do tego przyłożyła. Kondycyjnie nieźle, muszę wyeliminować przyczynę bolącego kolana, bo mam wielką chęć na więcej.







Zaliczone gminy - 21: Małkinia Górna, Brok, Sadowne, Brańszczyk, Zabrodzie, Dąbrówka, Stanisławów, Dobre, Strachówka, Korytnica, Węgrów, Wierzbno, Grębków, Kałuszyn, Mrozy, Cegłów, Jakubów, Mińsk Mazowiecki (teren miejski), Mińsk Mazowiecki (obszar wiejski), Dębe Wielkie, Sulejówek.

Kategoria >200


Dane wyjazdu:
272.00 km 0.00 km teren
11:58 h 22.73 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

Zażynek 2018 - Hajnówka

Sobota, 15 września 2018 · dodano: 17.09.2018 | Komentarze 6

Dojechaliśmy z Gosią trochę po 10tej, instalacja w bazie, ładowanie węgli w postaci makaronu i spokojne przygotowanie rowerów do startu. Okazuje się, że nie będzie Andrzeja, szkoda, bo praktycznie nie będzie znajomych. Przed startem dojeżdża Tomek, miał jechać "na dziko", ale wskakuje na puste miejsce. Ruszamy w piątkę i w ten sposób przejeżdżamy prawie całą pierwszą pętlę (127km). Piękne lasy, cudne wsie, ten spokój i cisza - tylko na Podlasiu. Praktycznie cała droga po asfaltach i szerokich gruntówkach, super dokładne mapy - nie idzie się zgubić. Po drodze koledzy mieli przygody z przebitymi kołami, na co zeszło trochę czasu.

W bazie dokończamy makaron, dokręcam uchwyt latarki (dobrze że zauważyłem podczas pierwszej pętli) i ruszamy w szarówce na drugą, jedynie czterdziestodwukilometrowe kółeczko. W lesie ciemno, trzeba palić światło i uważać na dziury w drodze. W jeździe przeszkadzał dzwoniący co i rusz telefon, więc zostaliśmy tylko we trójkę z Tomkiem. Pod koniec narada - co dalej. Tomek ma problemy z kolanem, zresztą od początku było wiadomo że całości trasy nie przejedzie. Gosię boli ręka, tego można było się spodziewać, dodatkowo zapomniała spakować nogawek. W bazie próbuję jeszcze namówić ich na krótkie, 57 kilometrów, ale nic z tego. Gosia twierdzi że rano pojedzie krótkie kółko...

Pozostaje więc prysznic, poszukiwania otwartego sklepu, browarek + gadka-szmatka i przed północą idziemy w kimę. Budzę się po 5tej i czekam na budzik. Gosia odpuszcza, Tomek także, więc szybko wskakuję w ciuszki i ruszam na samotne sto z ogonkiem. 

Tempo mam solidne, nie odpuszczam, trzeba się trochę sponiewierać. Wiem że całości trasy nie przejadę, ale wracać z Zażynka bez zmęczenia...nie...nie tak to miało wyglądać. Jest ciepło, zbyt mocno się ubrałem, mus się zatrzymać i zrzucić czapkę i wiatrówkę. Kolejne piękne fragmenty lasu, sielskie wsie i piękna pogoda. Jedynie wiatr się mocno rozkręcił, no ale nie można mieć wszystkiego na raz. Wracam już mocno umordowany, odliczając każdy kilometr na ostatniej prostej przed metą. 

Pierwszy raz jesteśmy do końca, odbieramy dyplomy i czas ruszać w drogę powrotną. Impreza świetnie zorganizowana, super miejsce na jazdę rowerem, niestety nie dopisała frekwencja. Zeszłoroczny przejazd po Puszczy Augustowskiej całą bandą był super, w tym liczyłem na to samo i się rozczarowałem. Nie mam ciśnienia na wynik, Zażynek to własnie miejsce gdzie można się spotkać, pogadać podczas jazdy, przy okazji się mocno upodlić, bo trzy stówki na rowerze MTB dają solidnie w kość.


fotki


Kategoria >200, z Gosią, zawody


Dane wyjazdu:
203.40 km 0.00 km teren
07:30 h 27.12 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

Puszcza Piska

Środa, 15 sierpnia 2018 · dodano: 16.08.2018 | Komentarze 0

Gosia jechać nie chciała, a na tę trasę od dłuższego czasu miałem chęć.

Ruszam o trzeciej, jeszcze ciemno, na drogach sporo błyszczących się w latarce kocich oczu i zero aut. Miejscami spore zamglenia, ale nie jest zimno ani nieprzyjemnie. Staję na siku i rozciąganie za Biała Piską, mijam pusty Pisz i wbijam się w puszczę. Nowiutki asfalcik, kawałek starego i dalej do Turośli super. Od Ciesiny robi się gorzej, fatalnych fragmentów nie ma, ale mając w nogach kilka setek komfortowo tu nie będzie. Kawałek krajówką, skręcam na Uktę, asfalt słaby przez jakiś 1 km, potem lepiej. W Wojnowie na płotach domów zrobione są różnotematyczne galerie fotografii, super pomysł. Lubię drogę z Ukty do Mikołajek, w tym roku tu nie byłem, szkoda tylko że zaczął się ruch na drogach. Mikołajki mijam czym prędzej, nie lubię takich miejscowości, szczególnie w środku lata. Postanawiam nie jechać bezpośrednio do domu, ale odwiedzić jeszcze kolegów startujących w Starych Juchach na maratonie MTB. Dzięki temu po raz kolejny widzę urocze j. Jagodne, dalej kiepską drogą do Rydzewa i Miłek. Tutaj mam otwarty sklep więc kupuję wodę i dwie bułki, stojąc w kolejce jest okazja porozciągać się. Do Wydmin przed Szczepanki, droga słaba, ciągle nie wiem jak można tędy puszczać wyścig szosowy...
Docieram do Juch, postałem kilka minut, wypiłem colę, zdjąłem nogawki i czas się zbierać.

Po drodze żadnych dolegliwości z kolanem, widać rolowanie pomaga i nie wolno go zaniedbywać. Drogi w puszczy w stanie różnym, dobrze że nie ma długich odcinków ze złym asfaltem.





Kategoria >200