Info

Więcej o mnie. GG: 5934469


Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2024, Październik8 - 0
- 2024, Wrzesień17 - 0
- 2024, Sierpień6 - 0
- 2024, Lipiec9 - 0
- 2024, Czerwiec16 - 0
- 2024, Maj18 - 0
- 2024, Kwiecień25 - 0
- 2024, Marzec33 - 0
- 2024, Luty33 - 0
- 2024, Styczeń27 - 0
- 2023, Grudzień25 - 0
- 2023, Listopad25 - 0
- 2023, Październik22 - 0
- 2023, Wrzesień30 - 0
- 2023, Sierpień31 - 0
- 2023, Lipiec32 - 0
- 2023, Czerwiec32 - 0
- 2023, Maj37 - 0
- 2023, Kwiecień31 - 0
- 2023, Marzec30 - 0
- 2023, Luty30 - 0
- 2023, Styczeń29 - 0
- 2022, Grudzień27 - 0
- 2022, Listopad26 - 0
- 2022, Październik33 - 0
- 2022, Wrzesień27 - 0
- 2022, Sierpień33 - 0
- 2022, Lipiec35 - 4
- 2022, Czerwiec38 - 0
- 2022, Maj29 - 0
- 2022, Kwiecień31 - 0
- 2022, Marzec36 - 3
- 2022, Luty27 - 0
- 2022, Styczeń28 - 0
- 2021, Grudzień31 - 0
- 2021, Listopad23 - 0
- 2021, Październik33 - 0
- 2021, Wrzesień29 - 0
- 2021, Sierpień30 - 0
- 2021, Lipiec29 - 0
- 2021, Czerwiec34 - 4
- 2021, Maj35 - 2
- 2021, Kwiecień26 - 3
- 2021, Marzec37 - 0
- 2021, Luty34 - 1
- 2021, Styczeń38 - 0
- 2020, Grudzień32 - 1
- 2020, Listopad27 - 2
- 2020, Październik29 - 0
- 2020, Wrzesień25 - 0
- 2020, Sierpień23 - 4
- 2020, Lipiec35 - 2
- 2020, Czerwiec33 - 2
- 2020, Maj30 - 2
- 2020, Kwiecień32 - 10
- 2020, Marzec27 - 0
- 2020, Luty30 - 0
- 2020, Styczeń20 - 3
- 2019, Grudzień25 - 4
- 2019, Listopad36 - 4
- 2019, Październik32 - 0
- 2019, Wrzesień28 - 0
- 2019, Sierpień23 - 3
- 2019, Lipiec23 - 0
- 2019, Czerwiec24 - 3
- 2019, Maj29 - 2
- 2019, Kwiecień28 - 3
- 2019, Marzec23 - 0
- 2019, Luty34 - 0
- 2019, Styczeń34 - 5
- 2018, Grudzień29 - 2
- 2018, Listopad31 - 0
- 2018, Październik25 - 1
- 2018, Wrzesień24 - 7
- 2018, Sierpień26 - 3
- 2018, Lipiec27 - 0
- 2018, Czerwiec26 - 3
- 2018, Maj29 - 4
- 2018, Kwiecień27 - 0
- 2018, Marzec34 - 4
- 2018, Luty40 - 1
- 2018, Styczeń35 - 1
- 2017, Grudzień33 - 2
- 2017, Listopad35 - 1
- 2017, Październik26 - 0
- 2017, Wrzesień26 - 2
- 2017, Sierpień25 - 6
- 2017, Lipiec31 - 2
- 2017, Czerwiec23 - 0
- 2017, Maj28 - 4
- 2017, Kwiecień26 - 6
- 2017, Marzec30 - 1
- 2017, Luty21 - 9
- 2017, Styczeń24 - 13
- 2016, Grudzień34 - 3
- 2016, Listopad27 - 2
- 2016, Październik33 - 0
- 2016, Wrzesień23 - 11
- 2016, Sierpień25 - 4
- 2016, Lipiec37 - 3
- 2016, Czerwiec24 - 12
- 2016, Maj33 - 2
- 2016, Kwiecień30 - 19
- 2016, Marzec30 - 6
- 2016, Luty30 - 0
- 2016, Styczeń30 - 15
- 2015, Grudzień33 - 4
- 2015, Listopad16 - 0
- 2015, Październik30 - 3
- 2015, Wrzesień31 - 5
- 2015, Sierpień27 - 19
- 2015, Lipiec31 - 27
- 2015, Czerwiec36 - 7
- 2015, Maj34 - 10
- 2015, Kwiecień24 - 6
- 2015, Marzec30 - 11
- 2015, Luty25 - 7
- 2015, Styczeń28 - 13
- 2014, Grudzień29 - 10
- 2014, Listopad31 - 10
- 2014, Październik25 - 11
- 2014, Wrzesień29 - 6
- 2014, Sierpień28 - 23
- 2014, Lipiec38 - 21
- 2014, Czerwiec30 - 23
- 2014, Maj35 - 8
- 2014, Kwiecień31 - 16
- 2014, Marzec27 - 18
- 2014, Luty30 - 9
- 2014, Styczeń35 - 16
- 2013, Grudzień26 - 5
- 2013, Listopad34 - 7
- 2013, Październik32 - 11
- 2013, Wrzesień29 - 10
- 2013, Sierpień40 - 5
- 2013, Lipiec18 - 10
- 2013, Czerwiec26 - 12
- 2013, Maj25 - 17
- 2013, Kwiecień25 - 21
- 2013, Marzec24 - 10
- 2013, Luty30 - 4
- 2013, Styczeń38 - 1
- 2012, Grudzień25 - 4
- 2012, Listopad29 - 0
- 2012, Październik31 - 7
- 2012, Wrzesień29 - 7
- 2012, Sierpień31 - 8
- 2012, Lipiec34 - 33
- 2012, Czerwiec35 - 20
- 2012, Maj36 - 10
- 2012, Kwiecień30 - 13
- 2012, Marzec27 - 29
- 2012, Luty42 - 39
- 2012, Styczeń42 - 20
- 2011, Grudzień28 - 5
- 2011, Listopad30 - 3
- 2011, Październik34 - 4
- 2011, Wrzesień57 - 26
- 2011, Sierpień55 - 14
- 2011, Lipiec41 - 24
- 2011, Czerwiec55 - 18
- 2011, Maj57 - 36
- 2011, Kwiecień52 - 21
- 2011, Marzec50 - 3
- 2011, Luty29 - 5
- 2011, Styczeń3 - 0
- 2010, Listopad12 - 1
- 2010, Październik32 - 0
- 2010, Wrzesień43 - 1
- 2010, Sierpień3 - 0
it outsourcing
Wpisy archiwalne w kategorii
>100
Dystans całkowity: | 17462.22 km (w terenie 558.00 km; 3.20%) |
Czas w ruchu: | 734:23 |
Średnia prędkość: | 23.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.15 km/h |
Suma podjazdów: | 28512 m |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (91 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (81 %) |
Suma kalorii: | 156943 kcal |
Liczba aktywności: | 149 |
Średnio na aktywność: | 117.20 km i 4h 55m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
103.70 km
0.00 km teren
03:43 h
27.90 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
Selment raz, poligon raz.
Niedziela, 15 marca 2015 · dodano: 15.03.2015 | Komentarze 0
W sumie miałem wcale dziś nie wyjeżdżać...ale...Obudziłem się wcześnie, tak jak normalnie, codziennie. Chłopcy śpią, Gosia w pracy. Nicto, jadę na lekko, coś krótkiego - zobaczymy. Od razu mocny strzał w twarz, znaczy się jest tak jak wczoraj, a jeśli wieje to jakieś kółko i tak żeby końcówka była na luzie. Jeśli tak to - Selment. Pustym miastem, po wyjeździe kładę się na lemondkę i jakoś do Sypitek zleciało. Zimno trochę, choć na termometrze całe +4, wiater się daje we znaki. Potem jak ręką odjął. Wrzucam na duży blat i trzy dyszki z licznika nie schodzi. Może by tak jeszcze cuś?? Jest przed 9tą, może na zbiórkę?? Docieram kilka minut przed, pomagam Ance z przerzutką, w międzyczasie zjeżdżają się koledzy. Wszyscy na góralach - hehe jak wieje to do lasu :) Ostatecznie postanawiają kawałek ze mną podjechać.
Poligon, czyli opcja z ubiegłej niedzieli. Tylko wiatr tym razem pomaga w tę stronę, lecimy na spokojnie ocierając się o 4 dyszki (koledzy na MTB) Przed Bemowem Piskim odbijają w las, jadę dalej sam, po wyjeździe z lasu w Ruskiej Wsi kolejny strzał w twarz. Doturlałem się do domu, dobrze że to tylko 13 km.
Serce rwie się na rower, ale rozum je stopuje. I dobrze. Był na dziś pomysł na 250 km, to jednak stanowczo za dużo jak na takie warunki. Gdybym pojechał pewnie mocno bym się pokaleczył. Dopiero początek marca, jeszcze będzie kiedy się wybrać na zaliczanie białych plam na mapie.
Kategoria >100
Dane wyjazdu:
137.40 km
0.00 km teren
05:27 h
25.21 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
poligon dwa razy
Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 08.03.2015 | Komentarze 0
Plan był ciut inny, wyszło skromniej jeśli chodzi o Gosię, a mój plan kilometrowy udał się w pełni.Pobudka o szóstej, za oknem mokro, a po drzewach widać że wiatr harcuje. Zebraliśmy się w godzinkę, zimowe kurtki zastąpił zestaw bluza + wiatrówka, choć momentami było mi zimno, to trafiony zestaw.
Wiatr morderca nie ma serca. Gosia lekko przeziębiona zostaje w tyle mimo że na liczniku u mnie ledwie 20km/h, w pewnym momencie zawraca do domu, ale jakoś udało mi się ją przekonać na dalszą jazdę. Białą Piską odpuszczamy, skręcamy na poligon bo w lesie mniej wieje. Faktycznie jest dużo ciszej, tylko ten asfalt...ale nie można mieć wszystkiego. Od Wierzbin już dobrze popycha, pytam się Gosię o dalsze plany - do domu? czy dokręcamy? Jest chęć dalszej jazdy, ale ostatecznie zjeżdża do domu, z zatkanym nosem jechać jest faktycznie ciężko.
Cóż mi robić? 69 km na liczniku. Tak sobie kalkuluję trasy i kierunek wiatru i dochodzę do wniosku że powtórka to jedyny sensowny wybór. Ostatnia godzinka była na luzie, prawie bez kręcenia, więc teraz można się pomęczyć. Dmucha jeszcze mocniej, albo mi się tak wydaje bo jadę dużo szybciej niż rano. To tylko trochę ponad dwie dyszki w wiatrem w twarz, po zmianie kierunku, na równej setce robię dłuższy postój nad rzeczką Święcek. Porozciągałem się i dzida przez las. Mija mnie konwój rosomaków ale nie udało się przyfocić żadnego. Zaczyna boleć karczycho i tak się ciągnie już do końca, tak jak na pierwszej pętli od Wierzbin prędziutko i szybciutko.



Dane wyjazdu:
100.70 km
0.00 km teren
03:59 h
25.28 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
pierwsza szosa
Niedziela, 1 marca 2015 · dodano: 01.03.2015 | Komentarze 2
Na niedzielną zbiórkę nie jedziemy, chcę zrobić rundkę z żoną całkowicie jej tempem. Trochę po 9tej byliśmy gotowi, rowery odkurzone, wszak od września ubiegłego roku na szosie nie jeździłem. Zupełnie inna to jest bajka...gdy rower sam jedzie :)Zimno, plus 1, mgła spora w mieście, za miastem widoczność na 1 słupek, czyli jakieś 100m. Za Bajtkowem przebiło się w końcu słońce i zrobiło się fajnie, za to wiatr się obudził. Chwila w Białej piskiej na fotkę i wracamy tą samą trasą, Gosia zaczyna jechać sporo wolniej ale jej nie poganiam. Tak ma być, ma nogi oszczędzać. Planów dużo, wszystko od zdrowia zależeć będzie więc nie ma co przesadzać.



Odprowadzam małżonkę prawie pod dom i jadę dokręcić brakujące niecałe trzy dyszki do setki. Tempo już bardziej żwawe, wieje mocniej, coś zaczyna mi w rowerze trzeszczeć i nerw mnie szarpać zaczął. Korba - nie, stery - ?? - może, albo koła...w mordę. Staję na przystanku, poprawiam zaciski w kołach, bo to jedyne co mogę zrobić - i ustaje :) Choć do sterów trzeba zajrzeć będzie.
Gdy jest z wiatrem robi się gorąco, na słońcu jest pewnie jakaś dyszka nawet, pod wiatr już mocno chłodno - tu przydaje się lemonka :)
Super mi się jechało, żadnych dolegliwości w dolnych kończynach, co niestety w codziennym rowerze ma czasem miejsce. Za to przypomniałem sobie o lewym łokciu i bólu karku. Czekam już z niecierpliwością na kolejny tak wspaniały dzień i jakieś 120-130 km.
Dane wyjazdu:
100.20 km
15.00 km teren
04:19 h
23.21 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg
pierwsza setka
Niedziela, 18 stycznia 2015 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 2
Chodziła ta setka za mną od jakiegoś już czasu, ale nic na siłę, zobaczymy przede wszystkim jaka będzie pogoda. A prognozy nie były obiecujące niestety: chmury, mgła, mróz (wieczorem padał deszcz - więc ślisko) i jedyna optymistyczna zapowiedź, a mianowicie zero wiatru. Wstaję gdy jest jeszcze ciemno, pod blokiem szuram butem po asfalcie - trochę się ślizga ale tragedii nie ma. Cisnę więc za miasto sprawdzić warunki. Wiatru faktycznie nie ma, ale mgły także, a miała być widoczność na 50 m... Asfalt się skrzy w świetle latarki, dwa awaryjne hamowania, kontrolnie sprawdzam przyczepność - jest w miarę OK. Po drodze kalkuluję trasę, godziny (musiałem wrócić przed południem do domu), sam nie wiem co robić, może by pojechać na zbiórkę?? Zawracam. Jakoś fajnie mi się w lesie za Mrozami jechało, może by tak na Regiel odbić? Odbijam i...zawracam - nie...tędy to chyba na łyżwach tylko... Skręcam na obwodnicę, prawie godzina do zbiórki. W tym momencie mocniej odzywają się palce w butach, wiec postanawiam zajechać do domu na chwilę, zakładam drugie ochraniacze, a palce owijam dodatkowo folią aluminiową. Chwila w cieple i ciężko ruszyć...robię jeszcze rundkę, aby nie być za wcześnie (po co stać, gdy można jeździć), na miejscu mam 42 km w nogach. Pytam się jaki plan. - Szosa - pada odpowiedź, super, gdyby jechali w las to bym ruszył sam, ewentualnie werbując kogoś z grupy. Od razu dosyć mocne tempo, do Woszczel całkiem fajnie, potem zaczyna się robić niemiło. Dwa razy dupa mi uciekała, od tamtego czasu nie hamuję i trzymam się sam kawałek za wszystkimi. W Liskach grupa się dzieli, ja muszę już wracać, w sumie wracamy we czwórkę. Szuterek całkiem fajny, bo zmrożony. Za Grabnikiem spory kawał polną drogą, wychodzi słońce (a przecież miało być 100% zachmurzenie), ziemia zaczyna rozmarzać. Fajna leśna droga do Rożyńska - nigdy tędy nie jechałem, ale na pewno do powtórki. Mnóstwo podjazdów, ale takich które wjeżdża się z rozpędu, szybkie zakręty, zarówno rozmiękłe podłoże jak i lód, a nawet ŚNIEG !!!! Kawałek asfaltem, polna droga nie wygląda obiecująco, wracamy i szutrówką (już zaczyna rozmiękać) do Ruskiej Wsi. Tutaj już muszę jechać do domu, chłopaki cisną prosto, ja krajówką do Ełku. Słońce oślepia, bijąc po gałach zarówno z góry jak i asfaltu, kilometrowe braki uzupełniam już po mieście.Zadowolony jestem z dystansu jaki udało się pokonać, tego że na mrozie wytrzymałem tyle czasu, może trochę za mocno było na leśnym szlaku, bo planowałem jechać na 70-75% a tam było dużo, dużo więcej. No i kolana. Na szczęście w porządku, podczas domowej przerwy porozciągałem się, także w czasie jazdy kilka razy dwugłowe napinałem opuszczając piętę na pedale.
Kategoria >100
Dane wyjazdu:
102.20 km
0.00 km teren
06:49 h
14.99 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg
Abentojra
Sobota, 6 września 2014 · dodano: 08.09.2014 | Komentarze 0
Start późno, z jednej strony dobrze, bo można jeszcze rano dojechać, ale nam - którzy są na miejscu dłuży się niesamowicie.
Takie mieliśmy warunki lokalowe. Czad. Materace, skórzane kanapy, kominek (co prawda palić w nim nie można było)...

Wreszcie oprawa, rozdanie map i ruszamy spokojnie, jadąc na drugą stronę DK51 - do lasu miejskiego w dużej grupie. W samym lesie peleton się dzieli, w końcu jedziemy sami singlem wzdłuż Łyny. Jest uroczo, ale też niebezpiecznie, koło mi się osunęło na skarpie i tylko cudem w dół nie poleciałem.

Singiel nad Łyną. Jest trochę niebezpiecznie, Gosia daje z buta, ja po zjechaniu w przepaść też... :)
Punkt nr 15, był podobno zaznaczony w innym miejscu, ale ktoś przed nami już go znalazł, na szczycie górki wiec szukać nie musieliśmy, trzeba było tylko rowery na plecach na tą górkę wnieść. Do mostka (PK nr.6) blisko, odnajdujemy bez problemu, znów trafiamy tutaj na sporą grupkę. Z punktu ruszamy za miejscowymi, bo słyszę "wiemy gdzie jechać", a że jadą szybciej zaraz się zgubiliśmy. Zeszło pewnie ze 20-30 minut, pchania rowerów po pokrzywach i suchych gałęziach. Ręce i nogi pocięte, do tego potknąłem się o jakąś gałąź i przywaliłem kolanem w rower. Bomba, jakby z kolanami problemów nie miał...
Wracamy, odnajdujemy punkt "18" - stopa zeppelina, ciekawe, było tu kiedyś lądowisko tych podniebnych olbrzymów. Trafiamy na Dareckiego z synem i jedziemy wspólnie. "11" znajdujemy wspólnymi siłami szukając "drzewa na ścieżce", dalej jest mostek, śliczny fragment przy Łynie, widać już jesień tutaj.



"19" też się naszukaliśmy, to brzeg jeziora, wlazłem jednym butem w wodę i trochę potem chlupało, całe szczęście jest super ciepło, momentami wręcz gorąco. Boję się trochę o wodę, mam tylko litr ze sobą, Gosia jakieś 1,75 i niewiele już zostało. Darecki od samego wyjazdu ma problem z rowerem - pęknięta rama. O ile na początku było jeszcze OK, dalej już jadąc za nim widać jak koło z tyłu się chybocze. Dosyć długi przelot na "12", sam punkt to przyczółek nieistniejącego mostu, do znalezienia banalnie prosty. Z "9" też chyba problemów nie było, dalej już blisko do "3", sam krzyż przejechalibyśmy gdyby nie Darecki. Wracamy do Bukwałdu, PK 1 wydaje się prosty, ale tutaj dróg w rzeczywistości zdecydowanie więcej niż na mapie. Najpierw przestrzelamy sporo na południe, wracamy, wbijamy się na zachód, ale też nie to, kolejna droga parę metrów dalej już jest tą której potrzebujemy. Do "10" blisko, tam punkt żywieniowy więc piję to co mi zostało, Gosia też ma już sucho. Na punkcie bułeczki (chyba z 15 zjadłem bo smaczne były :P i z 5 w kieszeń powędrowało, woda, banan, spędziliśmy jakieś 10 minut pewnie.




Przed PK nr 10 dosyć długi podjazd, podjechałem sobie szybciej i czekam. Najpierw Gosia...

...potem Łukasz...

... i Darecki
Ruszamy, na mapie widać łatwą drogę, przed samą "13" jest szeroki szutrowy zjazd - wszyscy przestrzelili z Gosią na przedzie :), to nie tam !!! wołam z tyłu !!!. Czeszemy okolicę w poszukiwaniu punktu, Darek coś tam próbuje kleić z rowerem, niewiele to daje bo jedzie coraz wolniej, wiem że to kwestia czasu aż mu się rama do końca rozwali. Szkoda chłopa. Żegnamy się i jedziemy dalej już sami. Pytam się małżonki czy da radę przyspieszyć, mówi że tak, ale po liczniku widać że jedziemy dalej tak samo. "2" prosta, "8" niedaleko, tylko znowu trochę po lesie trzeba było połazić. Wkraczamy na tereny znane z MazurskichTropów, pojawiają się przydrożne kapliczki, kolejny punkt na niezwykle uroczej Pasłęce, w opisie jest "most", ale punktu nie ma...Gosia wyczaiła go pod mostem :)



Zerkam na zegarek i ilość kilometrów, zostało niecałe 4 h, a na liczniku mamy jakieś 60 km i 5 PK do zdobycia. Powinno się udać, ale o dobrym wyniku raczej nie ma mowy, gdy wjeżdżamy na asfalt pytam się czy damy radę pociągnąć trochę. Gdy widzę że przy 25 km/h żaba odpada, odpuszczam i więcej do szybszej jazdy nie zachęcam. Kolejny punkt to ambona na szczycie wzniesienia, Gosię zostawiam na dole a sam cisnę się podstemplować (mam nadzieję że tak strasznie regulaminu nie złamaliśmy, była jakieś 100 metrów od punktu w linii prostej i ze 30 m niżej), niech dziewczyna odsapnie, bo widzę że jest już zmęczona, a sięgając po coś do plecaka wyczuwam że wszystko wewnątrz jest mokre.

Ambona na szczycie.
Dalej zaczyna się piaskownica. MASAKRA. Jakieś 10 km piachu, piachu, piachu. Mi jeszcze idzie całkiem nieźle, choć nigdy do tej pory tyle na malutkiej tarczy się jeszcze nie najeździłem. Gosia większość pcha, jest sporo podjazdów, pojawiają się skurcze...ehh. Patrzę po mapie i nie ma żadnej alternatywy, krajówką jechać nie możemy przecież.

Kapliczka w środku lasu.

Na środku drogi sobie rosły, pozbierałbym na zupę, ale są inne priorytety na dziś ....

Piaskownica.

PK 7.
PK 7 na brzegu jeziorka znaleźliśmy, potem decyzja czy najpierw "4" czy "16". Ostatecznie jedziemy nad jezioro, alby nie jechać potem przez miasto. Fajny singiel przy brzegu, docieramy na cypel, wszystko gra, tylko punktu brak. Dociera jeszcze dwóch kolegów, czeszemy wspólnie brzeg jeziora... punktu nie ma. Żadnych konfetti także. Cykamy selfie z jeziorem w tle, koledzy już kończą i jadą do bazy przez miasto, a my po śladzie wracamy do wsi Łupstych. Został ostatni, sporo czasu i jakieś 20 km do setki, punkt łatwy.Gosia chyba czuje koniec bo jedzie coraz szybciej. Chwilę z dwójką miejscowych, jedziemy DW 527 do Gutkowa i tutaj zaczyna się problem. W mieście kompletnie nie wiem gdzie jesteśmy. Jest przejazd kolejowy, zawsze to jakiś punkt odniesienia, kupujemy zimną colę w sklepie (kompletnie sucho miałem w bidonie od godziny) i jedziemy na Redykajny. Robimy sporą pętlę, częściowo tak samo jak jechaliśmy rano. Wreszcie wbijamy się znowu w las miejski, trochę na czuja, a gdy mijamy park linowy w końcu wiem gdzie jesteśmy (w sumie to Gosia wie gdzie jesteśmy), przecinamy krajówkę, a stąd już rzut beretem do bazy. Wyszło chyba 8h 28 min, 2 godziny postojów, choć odpoczynek był tylko na punkcie żywieniowym, reszta naleciała na szukaniu lampionów i zatrzymywaniu się nad zgłębianiem drogi. Wyszło całkiem nieźle, biorąc pod uwagę obecną kondycję małżonki, ja sam urwałbym może godzinę z tego, nie więcej. Gosia zajęła 3 miejsce, ja 10. Zrobienie trasy w 6h05min (tyle ile mieli zwycięzcy) daleko poza moim zasięgiem. Ogólnie trasa fajna, (poza piachem który był skumulowany praktycznie w jednym miejscu), dosyć łatwa, górek mało, a sztywna była tylko jedna.

Po imprezie plenerowej kolejna impreza tym razem pod dachem, niewielu nas było, za to zabawa była przednia. Dawno się tak nie uśmiałem, kto nie był nich żałuje ;) To właśnie kwintesencja takich wyjazdów, wyrwać się od szarej codzienności, pojeździć w ciekawych miejscach, poznać ludzi. Taki reset daje siłę na zmaganie się z rzeczywistością, odliczam już dni do kolejnego wyjazdu - tym razem do Supraśla. Tam dopiero będzie można się umordować - TAK, TAK, tego mi się chce !!!!
Dane wyjazdu:
118.00 km
0.00 km teren
05:20 h
22.12 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
wokół cieśniny Peenestrom
Czwartek, 21 sierpnia 2014 · dodano: 29.08.2014 | Komentarze 0
Trzeba było się rozruszać po 16 godzinach w pociągach w dniu poprzednim. Zimno, gdy wyjeżdżałem założyłem nawet długie rękawice, potem było już w porządku, tylko wiało nielicho. Co ciekawe przy samym morzu cisza i spokój, a już 200 metrów w głąb lądu mocno wieje. Bardzo fajne miasteczka nad morzem, nie ma tam na szczęście tandety na straganach, czysto, schludnie. Przejazd wzdłuż morza po asfaltowej ścieżce, ruch rowerzystów bardzo duży. Bardzo ładne miasteczko Wolgast (Wołogoszcz), ciekawy most i zabudowa miejska. Potem już drogami w stronę "domu", dalej coś czuję w kolanie, szczególnie gdy jest pod wiatr i na podjazdach (były dwa krótkie 5-6%). Tuż przed wyjazdem dumając czemu ostatnio te kolano mi dokucza pomyślałem że skończyła mi się kuracja FLEXIT Liquid jakiś miesiąc półtora temu, zaszkodzić nie zaszkodzi a może to dlatego... Odebrałem paczkę z paczkomatu - zobaczymy. Potem odebrałem Jarka z pociągu, odwiedziliśmy serwis rowerowy (urwany nypel od szprychy w kole) i dentystę (awaria zęba). Kategoria >100
Dane wyjazdu:
101.40 km
0.00 km teren
04:04 h
24.93 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
w grupie
Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 17.08.2014 | Komentarze 2
Zgodnie z założeniami. Na lekko, z tyłu peletonu - przegadałem całą trasę. Mocny, zimny wiatr - wyjazd "na długo" okazał się strzałem w 10, nawet w słońcu nie było ciepło. Z kolanem w porządku, wg założeń oszczędzałem się. Dobrze też z Gosią, nic nie bolało, poza tym że formy brak.Dane wyjazdu:
140.30 km
0.00 km teren
04:42 h
29.85 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
gorąc
Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 27.07.2014 | Komentarze 3
Jako że Gosia nadal na rower nie wsiada, a mnie samemu się nie chce nigdzie dalej ruszać, jadę tylko na tradycyjną niedzielną zbiórkę. Na miejscu okazuje się że nie ma prawie nikogo...umówili się wcześniej ?? Miało by to sens, bo już przed 8mą było 30 stopni...Jedziemy we trójkę, a że Tomek miał dostać się do Bań Mazurskich, odprowadzamy go do Kruklanek. Jest z wiatrem, ale tempo jak dla mnie zawrotne, w zasadzie na kole jest gorzej niż na zmianach i wychodzi na to że odpoczywałem jedynie będąc z przodu :) Wizyta w sklepie, bo woda znika momentalnie, potem już walka z wiatrem (choć dobrze że wiało, bo chyba bym umarł gdyby była cisza). Młody też chyba zarżnął się w tamtą stronę, bo te 5 dych powrotu do domu głównie ja ciągnąłem. Nawet w tamtym tygodniu, gdy byłem bardziej zmęczony niż dziś nie wróciłem aż taki mokry. Chyba trzeba wogóle odpuścić jazdę w takich warunkach, jedynie moczenie dupy ma sens w taki dzień jak dziś.
Kategoria >100
Dane wyjazdu:
116.60 km
100.00 km teren
08:35 h
13.58 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg
Mazurskie Tropy - Gietrzwałd
Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 5
Wstaję o szóstej, zaczyna się gwar, cisnę po świeże bułki na śniadanie. Start bardzo późno, o 9tej - oczekiwanie mnie dobija, a na niebie po porannym błękicie i słoneczku ślad już nie pozostał. Na szczęście nie pada.Odprawa, rozdanie map, rzut oka na nią i obieramy strategię na północ, a potem przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Okazuje się że nie tylko my taką wybraliśmy, chyba była ona po prostu oczywista.
"2" prostacka, "8" też, "9" schowana w drzewie w alei lipowej (ciekawy pomysł), jedziemy w sporej grupie, ale w zasadzie tylko do punktu. Brzegu jeziora na "4" żeśmy się trochę naszukali, za to na następne jezioro "25" trafiamy w zasadzie bez problemu. "24" także bez historii, w sumie punktów było tyle iż ciężko to teraz przywołać z pamięci. Przed "11" trochę pobłądziliśmy, tyle dróg że ciężko wybrać tą właściwą. Przecinamy DK 16 - 7 PK zaliczone, czyli wszystkie które były po drodze. "3" bez historii chyba, na śladzie nie widać żebyśmy błądzili, za to sporo czasu zeszło na "6", trafiliśmy po raz kolejny i nie ostatni na grupę Dareckiego. Na "7" docieramy przy jakimś gospodarstwie i ujadającym psie (dobrze że za płotem) zjeżdżając ze sporej skarpy nad jezioro, na azymut :) - a w dole przecież jest normalna droga. Jest to punkt żywieniowy, zjadam kilka wafelków i bananów, napełniamy bidony (w sumie na całej trasie wypiłem tylko jakieś 1,5 l - chyba deszcz przez skórę organizm przyswajał :)

Zaraz za punktem spoglądam na licznik, nie widzę go normalnie bo zasłania go mapnik. 44 km przejechane, średnia 14,7 :) czad - średnia z samej jazdy oczywiście, jadąc więcej niż 20 km/h mam już wrażenie że jadę szybko. Widzę że Gosi jest strasznie ciężko, cały czas jest zatkana, pod górki rower wpycha. Kilka razy padał deszcz, szczęśliwie niezbyt wielki, wiatr też z gatunku "morderców" w lesie jest dużo mniej odczuwalny. Ja też mam problem z górkami, łańcuch mi przeskakuje na korbie i te co bardziej strome lub piaszczyste pchamy rowery razem.


Punkt "26" trzeba było zaatakować od północy, tak jak początkowo myślałem, z tym że na mapie kusił przejazd przez rzekę, a w zasadzie strumyk "Młynówkę" bardzo blisko kolejnego punktu. Tutaj trafiamy na innego uczestnika i kawałek jedziemy razem. Przejazdu przez strumyk nie ma niestety, droga się kończy. Kolega daje z buta przez wodę, my zdejmujemy buciory i na spokojnie się przeprawiamy.

Po drugiej stronie kolega oznajmia "że nie ma drogi", ale nie słuchamy się go - i dobrze, bo po chwili przedzierania się po pokrzywach do drogi docieramy. Tylko gdzie ? wygląda na to że powinniśmy być w miejscu punktu mnie więcej... Gosia dała krok do przodu i lampion pojawił się pod naszymi stopami :) Przepust był zarośnięty, ale z brzegu drogi lampion było widać, uff mieliśmy szczęście bo punkt wyjątkowo dobrze ukryty. Powrót przez rzeczkę był zaznaczony na mapie - okazał się ledwie trzymającym się zlepkiem pokrytych mchem desek, ale dało się przejść suchą nogą.

"19" trochę się naszukaliśmy, ale korzystając z tego że jest nas dwoje i mamy telefony poszło sprawnie, PK znalazłem ja.

Kawałek prostej drogi przed nami okazał się brukiem, wiec zamiast odpoczynku była kolejna mordęga. "1" ciężka do znalezienia, sporo się nachodziliśmy, któryś raz z kolei trafiając na Białorusina który twierdzi że punktu nie ma :) Jest, jest - trzeba się tylko nałazić żeby go znaleźć.

Spory kawał do następnego punktu, większość zielonym szlakiem rowerowym, sam punkt "14" to szczyt góry - czad :) jakieś 50 metrów w górę, oczywiście pchamy. Na szczycie okazuje się że punktu nie ma, noszkur..., ale zaraz zaraz, przed nami następny szczyt. Punkt był ostatecznie na trzecim szczycie, wszystkich było pięć. Miejsce czadowe, jedzie się drogą po wierzchołkach, a po obu stronach drogi przepaść :) Znowu trafiamy na Białorusina, z tym że on atakuje punkt z drugiej strony, często zostawia rower i daje z buta dużo więcej niż my.
Dojazd do "17" już nie w lesie, wieje ostro, dobrze że aktualnie nie pada. Sam staw odnaleźliśmy bez problemu, ale punkt schowany był fachowo. Spora odległość do "22", sam punkt prosty, zerkam na licznik - 75 km i średnia 13,6. Wiadomo już że nie da się wszystkiego zaliczyć. Gosia coraz bardziej zmęczona, a i mnie nie jest lekko, to zdecydowanie najtrudniejsza jazda w terenie do tej pory w życiu. Nie ma wcale gdzie odpocząć podczas jazdy, a na zatrzymanie się szkoda czasu, poza tym momentalnie robi się zimno. Dalej pierwszy raz zdarza się że drogi narysowanej na mapie nie ma, bez sensu pchać po lesie, kawałek wracamy i dajemy następną w lewo i jest OK. Jedziemy na "27", było z górki trochę się zagapiłem, dobrze że zerkam na kompas, kierunek nie pasuje i pod górkę mamy tylko jakieś 200 metrów (a tak fajnie się zjeżdżało i szutrówka taka szeroka była). Ostatecznie przepust znajdujemy, dalej wypatruję skrót we wsi Zezuty, niestety nie ma połączenia pomiędzy gospodarstwami, jedziemy dookoła. Wpadamy na "18", to drugi punkt z wodą, bananami i wafelkami. Wcinam kilka, kilka kolejnych upycham po kieszonkach i zostawiamy zziębnięte dziewczyny same w lesie :) (niestety ognia brak aby rozpalić małe ognisko - a by się bardzo przydało)
Na szczęście jest most na Pasłęce, bardzo urocza rzeczka, mieliśmy okazję się w niej kąpać kilkanaście kilometrów dalej na północ w zeszłym roku i 2 lata temu. Są tutaj ostoje bobrów, mnóstwo zwalonych drzew, niestety zdjęć nie zrobiłem. Następny punkt - "13" za kolejnym strumyczkiem, robię fotkę wąwozu, spotykamy jednego z zawodników z grupy Dareckiego.

Wspólnie szukamy "ambony", metodą "na telefon", tym razem Gosia dzwoni do mnie. Ostro z górki i pod górkę z buta. Kawałek wracamy, kolega pojechał szybciej, ale na "21" znów na niego trafiamy. Tutaj organizator przeszedł samego siebie umieszczając lampion na drzewie - pomysł pierwsza liga, widać go było z 300 metrów, tylko wdrapać się po śliskich od deszczu konarach nie było wcale tak łatwo.

Dojazd na "23" bez problemów nawigacyjnych, za to kolejny raz mieliśmy fuksa za znalezieniem lampionu. Tym razem był nie wysoko jak ostatni, a nisko pod choinką, Gosia znalazła go jak twierdzi - przypadkiem :) Tutaj newralgiczna decyzja - albo jedziemy zebrać 4 punkty w NE części mapy, albo "10", "5" i ewentualnie jeden z czwórki pozostałych. Ja mam się dobrze, natomiast Gosia umiera, widzę że jest rozdarta, czasu jeszcze jakieś 2,5 h, ale sił już brak. I tak jest nieźle, zważywszy na bolącą kostkę, naprawdę wymagający teren, padającą upierdliwą mżawkę i co najgorsze - od 4 dni jest na antybiotykach. Szacun żabciu :)
Odpuszczamy.
Drogą wzdłuż jeziora Sarąg, kawałek pchania, bo droga zarosła :), a obok była całkiem przyzwoita, tylko mnie coś wzięło na jazdę skrótami. Trochę po łące, trawa po pas, widać za mało mokry jeszcze byłem do tej pory, samego punktu nad brzegiem małego jeziorka też się żeśmy naszukali, znalazłem go bo zobaczyłem dziewczynę.

Uff, jeszcze jeden. Na mapie całkiem sensownie wyglądający dojazd do PK "5" okazał się koszmarem. Znowu łąka, droga zarosła głogiem z ostrymi kolcami, ale w trawie widać że ktoś tędy jechał. Wszystko się zgadza, są zabudowania i w końcu jest droga. Kolejny nieźle ukryty lampion, wystarczyłoby spojrzeć nie w tę stronę i nie byłoby go widać.

Dalej mamy już Gietrzwałd po drodze, zaczyna konkretnie padać, Gosia już na "20" nie pojedzie, a dla mnie samemu jest to też bez sensu, ja o miejsce nie walczę, bo gdyby tak było to od początku jechałbym zdecydowanie szybciej, ale przecież przyjechaliśmy tu razem, a chorej żony nie zostawię. Dziurawym asfaltem docieramy do bazy, jakieś 1h i 10 minut przed limitem czasu.
Ogólnie przejechaliśmy asfaltem może 7-8 km, jakieś 40 % trasy "po konwaliach i patyczkach". Mapy COMPASSu - świetne, w zasadzie bardzo aktualnie, praktycznie wszystkie drogi istnieją, ich stan mieliśmy okazję testować, często z buta :) ale tak to jest jak się wybiera najkrótszą trasę. Świetna organizacja, do niczego nie można się przyczepić. Dwudaniowy obiad, oklaski na mecie dla każdego uczestnika, pączki, drożdżówki, piwo, świetne nagrody od sponsorów, doskonała atmosfera i sporo nowopoznanych znajomych. Na 3ciej edycji Mazurskich Tropów po prostu trzeba być.
Gminy: Gietrzwałd, Stawiguda, Olsztynek, Ostróda - obszar wiejski
Dane wyjazdu:
131.30 km
0.00 km teren
05:39 h
23.24 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Focus Cayo 4.0
spontan, czyli: to nie tak miało być...
Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 01.06.2014 | Komentarze 1
Planów było kilka. Pierwszy - start o 22, poszliśmy spać po 20tej, niestety nie udało się zmrużyć oka i nastawiam budzik na 2.00. Drugi - gdy wstaliśmy za oknem wichura, kładziemy się spowrotem. O 6tej obudziłem się już normalnie, full lampa, budzę Gosię i zbieramy się - gdzie? bez celu, bo na plany wyjazdów nie starczy po prostu czasu. Wyszło tak:Dmuchało naprawdę mocno, w sumie dobrze że nie pojechaliśmy dalej, mielibyśmy cały czas boczny wiatr, a ten podmuchami nieźle rzucał rowerem. Szkoda że nie wyszedł żaden porządny trening, w tygodniu też się nigdzie nie wybiorę, pozostaje liczyć na pogodę w następny weekend. Chciałbym w czerwcu jakąś trzysetkę przejechać, mam nadzieję że się uda. Planów w "szufladzie" nie ubywa, za to czasu na ich wykonanie coraz mniej.