KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 189058.27 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.65 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
102.20 km 0.00 km teren
06:49 h 14.99 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

Abentojra

Sobota, 6 września 2014 · dodano: 08.09.2014 | Komentarze 0

Start późno, z jednej strony dobrze, bo można jeszcze rano dojechać, ale nam - którzy są na miejscu dłuży się niesamowicie.


Takie mieliśmy warunki lokalowe. Czad. Materace, skórzane kanapy, kominek (co prawda palić w nim nie można było)...


Wreszcie oprawa, rozdanie map i ruszamy spokojnie, jadąc na drugą stronę DK51 - do lasu miejskiego w dużej grupie. W samym lesie peleton się dzieli, w końcu jedziemy sami singlem wzdłuż Łyny. Jest uroczo, ale też niebezpiecznie, koło mi się osunęło na skarpie i tylko cudem w dół nie poleciałem.


Singiel nad Łyną. Jest trochę niebezpiecznie, Gosia daje z buta, ja po zjechaniu w przepaść też... :)

Punkt nr 15, był podobno zaznaczony w innym miejscu, ale ktoś przed nami już go znalazł, na szczycie górki wiec szukać nie musieliśmy, trzeba było tylko rowery na plecach na tą górkę wnieść. Do mostka (PK nr.6) blisko, odnajdujemy bez problemu, znów trafiamy tutaj na sporą grupkę. Z punktu ruszamy za miejscowymi, bo słyszę "wiemy gdzie jechać", a że jadą szybciej zaraz się zgubiliśmy. Zeszło pewnie ze 20-30 minut, pchania rowerów po pokrzywach i suchych gałęziach. Ręce i nogi pocięte, do tego potknąłem się o jakąś gałąź i przywaliłem kolanem w rower. Bomba, jakby z kolanami problemów nie miał...
Wracamy, odnajdujemy punkt "18" - stopa zeppelina, ciekawe, było tu kiedyś lądowisko tych podniebnych olbrzymów. Trafiamy na Dareckiego z synem i jedziemy wspólnie.  "11" znajdujemy wspólnymi siłami szukając "drzewa na ścieżce", dalej jest mostek, śliczny fragment przy Łynie, widać już jesień tutaj.






"19" też się naszukaliśmy, to brzeg jeziora, wlazłem jednym butem w wodę i trochę potem chlupało, całe szczęście jest super ciepło, momentami wręcz gorąco. Boję się trochę o wodę, mam tylko litr ze sobą, Gosia jakieś 1,75 i niewiele już zostało. Darecki od samego wyjazdu ma problem z rowerem - pęknięta rama. O ile na początku było jeszcze OK, dalej już jadąc za nim widać jak koło z tyłu się chybocze. Dosyć długi przelot na "12", sam punkt to przyczółek nieistniejącego mostu, do znalezienia banalnie prosty. Z "9" też chyba problemów nie było, dalej już blisko do "3", sam krzyż przejechalibyśmy gdyby nie Darecki. Wracamy do Bukwałdu, PK 1 wydaje się prosty, ale tutaj dróg w rzeczywistości zdecydowanie więcej niż na mapie. Najpierw przestrzelamy sporo na południe,  wracamy, wbijamy się na zachód, ale też nie to, kolejna droga parę metrów dalej już jest tą której potrzebujemy. Do "10" blisko, tam punkt żywieniowy więc piję to co mi zostało, Gosia też ma już sucho. Na punkcie bułeczki (chyba z 15 zjadłem bo smaczne były :P i z 5 w kieszeń powędrowało, woda, banan, spędziliśmy jakieś 10 minut pewnie. 








Przed PK nr 10 dosyć długi podjazd, podjechałem sobie szybciej i czekam. Najpierw Gosia...

...potem Łukasz...

... i Darecki

Ruszamy, na mapie widać łatwą drogę, przed samą "13" jest szeroki szutrowy zjazd - wszyscy przestrzelili z Gosią na przedzie :), to nie tam !!! wołam z tyłu !!!. Czeszemy okolicę w poszukiwaniu punktu, Darek coś tam próbuje kleić z rowerem, niewiele to daje bo jedzie coraz wolniej, wiem że to kwestia czasu aż mu się rama do końca rozwali. Szkoda chłopa. Żegnamy się i jedziemy dalej już sami. Pytam się małżonki czy da radę przyspieszyć, mówi że tak, ale po liczniku widać że jedziemy dalej tak samo. "2" prosta, "8" niedaleko, tylko znowu trochę po lesie trzeba było połazić. Wkraczamy na tereny znane z MazurskichTropów, pojawiają się przydrożne kapliczki, kolejny punkt na niezwykle uroczej Pasłęce, w opisie jest "most", ale punktu nie ma...Gosia wyczaiła go pod mostem :)






Zerkam na zegarek i ilość kilometrów, zostało niecałe 4 h, a na liczniku mamy jakieś 60 km i 5 PK do zdobycia. Powinno się udać, ale o dobrym wyniku raczej nie ma mowy, gdy wjeżdżamy na asfalt pytam się czy damy radę pociągnąć trochę. Gdy widzę że przy 25 km/h żaba odpada, odpuszczam i więcej do szybszej jazdy nie zachęcam. Kolejny punkt to ambona na szczycie wzniesienia, Gosię zostawiam na dole a sam cisnę się podstemplować (mam nadzieję że tak strasznie regulaminu nie złamaliśmy, była jakieś 100 metrów od punktu w linii prostej i ze 30 m niżej), niech dziewczyna odsapnie, bo widzę że jest już zmęczona, a sięgając po coś do plecaka wyczuwam że wszystko wewnątrz jest mokre.

Ambona na szczycie.

Dalej zaczyna się piaskownica. MASAKRA. Jakieś 10 km piachu, piachu, piachu. Mi jeszcze idzie całkiem nieźle, choć nigdy do tej pory tyle na malutkiej tarczy się jeszcze nie najeździłem. Gosia większość pcha, jest sporo podjazdów, pojawiają się skurcze...ehh. Patrzę po mapie i nie ma żadnej alternatywy, krajówką jechać nie możemy przecież.


Kapliczka w środku lasu.

Na środku drogi sobie rosły, pozbierałbym na zupę, ale są inne priorytety na dziś ....


Piaskownica.

PK 7.

PK 7 na  brzegu jeziorka znaleźliśmy, potem decyzja czy najpierw "4" czy "16". Ostatecznie jedziemy nad jezioro, alby nie jechać potem przez miasto. Fajny singiel przy brzegu, docieramy na cypel, wszystko gra, tylko punktu brak. Dociera jeszcze dwóch kolegów, czeszemy wspólnie brzeg jeziora... punktu nie ma. Żadnych konfetti także. Cykamy selfie z jeziorem w tle, koledzy już kończą i jadą do bazy przez miasto, a my po śladzie wracamy do wsi Łupstych. Został ostatni, sporo czasu i jakieś 20 km do setki, punkt łatwy.Gosia chyba czuje koniec bo jedzie coraz szybciej. Chwilę z dwójką miejscowych, jedziemy DW 527 do Gutkowa i tutaj zaczyna się problem. W mieście kompletnie nie wiem gdzie jesteśmy. Jest przejazd kolejowy, zawsze to jakiś punkt odniesienia, kupujemy zimną colę w sklepie (kompletnie sucho miałem w bidonie od godziny) i jedziemy na Redykajny.  Robimy sporą pętlę, częściowo tak samo jak jechaliśmy rano. Wreszcie wbijamy się znowu w las miejski, trochę na czuja, a gdy mijamy park linowy w końcu wiem gdzie jesteśmy (w sumie to Gosia wie gdzie jesteśmy), przecinamy krajówkę, a stąd już rzut beretem do bazy. Wyszło chyba 8h 28 min, 2 godziny postojów, choć odpoczynek był tylko na punkcie żywieniowym, reszta naleciała na szukaniu lampionów i zatrzymywaniu się nad zgłębianiem drogi. Wyszło całkiem nieźle, biorąc pod uwagę obecną kondycję małżonki, ja sam urwałbym może godzinę z tego, nie więcej. Gosia zajęła 3 miejsce, ja 10. Zrobienie trasy w 6h05min (tyle ile mieli zwycięzcy) daleko poza moim zasięgiem. Ogólnie trasa fajna, (poza piachem który był skumulowany praktycznie w jednym miejscu), dosyć łatwa, górek mało, a sztywna była tylko jedna. 


Po imprezie plenerowej kolejna impreza tym razem pod dachem, niewielu nas było, za to zabawa była przednia. Dawno się tak nie uśmiałem, kto nie był nich żałuje ;) To właśnie kwintesencja takich wyjazdów, wyrwać się od szarej codzienności, pojeździć w ciekawych miejscach, poznać ludzi. Taki reset daje siłę na zmaganie się z rzeczywistością, odliczam już dni do kolejnego wyjazdu - tym razem do Supraśla. Tam dopiero będzie można się umordować - TAK, TAK, tego mi się chce !!!!


Kategoria >100, z Gosią, zawody



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa wszyo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]