KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:2418.40 km (w terenie 44.00 km; 1.82%)
Czas w ruchu:99:07
Średnia prędkość:24.40 km/h
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:78.01 km i 3h 11m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
20.00 km 3.00 km teren
00:58 h 20.69 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy

Poniedziałek, 13 lipca 2015 · dodano: 13.07.2015 | Komentarze 0

Poranek bezwietrzny, mży, ale jakoś mnie nie rusza fakt że moknę. Lekko czuję ścięgno z tyłu kolana (ze 3 lata czułem wszystko tylko nie z tyłu), ale nie ma bólu, nawet z tyłkiem w porządku, a jadę w spodniach w których byłem na gminnym wypadzie. Powrót już całkiem przyjemny, słoneczko i niecałe 20 stopni - idealnie na rower. Zahaczam o Szeligi, na plaży pusto, a w wiosce spotykam Mariusza, trochę wrażeń z weekendowych wypadów, wstępnie umawiamy się na conieco wieczorem. Jako że zeszło na rozmowie trochę czasu, nie wydłużam już nic, tylko promenadą wracam do domu.

72,0 (2+2) 71,2
Kategoria dom/praca


Dane wyjazdu:
446.20 km 0.00 km teren
18:34 h 24.03 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Tak. O to chodziło. Żeby nie było lekko. Żeby bolało. Żebym miał dość

Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 13.07.2015 | Komentarze 4

Wyjazd prawie bezpośrednio po pracy, wracam tylko zmienić rower, spakować kanapki i jedzenie na drogę.

Jadąc pociągiem wciągam wiadro paszy, przez okno widzę stalowe niebo i wyginające się od wiatru drzewa. Rozum podpowiada - po co ci to chłopie???  Wiem że będzie ciężko, zimno, być może deszczowo i na pewno wietrznie, ale muszę się z tym zmierzyć. W Górach nie będzie lekko...Plan dawno nakreślony, jeden z wyjazdów po gminy. Rzucam w eter hasło, odzywają się co prawda, z tym że z odpowiedzią przeczącą...oprócz...Janka :) Na niego zawsze można liczyć. Umawiamy się na dworcu w Białymstoku i od razu ruszamy w trasę.

Sprawny przejazd przez miasto, jedziemy głównie asfaltowymi rowerówkami (u mnie takich nigdy nie będzie...szkoda), potem krajówką. Obawiałem się dużego ruchu i taki jest, ale droga do Zabłudowa mija szybko, duże zasługi ma w tym wiatr wiejący w plecy. Po zjeździe na wojewódzką do Hajnówki wreszcie jest spokój, można pogadać. Dowiaduję się że w Czeremsze będziemy mieli pit-stop u kolegi Janka, droga mija szybko, a na niebie pojawia się coraz więcej błękitu w miejsce ciemnych chmur. Chwilę po 20-tej wiatr wyraźnie słabnie, pojawia się nawet słonko na chwilę - zapowiada się fajna nocna jazda, ale te chmury mogłyby się trzymać nie niebie, zawsze to cieplej. W Kleszczelach odbijamy po gminę Dubicze Cerkiewne (ze śladu wynika że tam nie dojechaliśmy, ale tabliczkę żeśmy minęli)  i ciśniemy do Czeremchy, super bo właśnie zrobiłem się głodny (ale i tak wafelka i snickersa po drodze spożyłem). 

Wita nas Sławek, kolega Janka jeszcze z czasów pracy w straży granicznej. Wcinamy jajecznicę (nie wiem z ilu jajek, ale było tego duuuuużo) z boczkiem, swojska wędlinka i na koniec herbatka. W międzyczasie ubieram się na noc (zakładam nawet ochraniacze na buty) i z ciężkim brzuchem wyjeżdżamy. Czasu zeszło sporo, ale było warto. Nic nas nie goni, jest mała presja czasu, bo o 17tej mam ostatni pociąg, ale powinniśmy wyrobić się na spokojnie. Droga do Siemiatycz w remoncie, ale jest dużo odcinków ze świeżo wylanym asfaltem, na niebie chmury sprawiają wrażenie jakbyśmy w górach byli. W Siemiatyczach widzimy stację, wody dużo zeszło po słonej kolacji ale jedziemy jeszcze po gminę Mielnik (ta sama sytuacja - tablica stoi wcześniej niż to z mapy wynika), zawracamy za wiaduktem kolejowym i wracamy na mijaną wcześniej stację. 

PRZERWA TECHNICZNA. Jeszcze 8 minut. Czekamy. Jest dostęp do toalety więc można skorzystać, wreszcie Pan otwiera drzwi, kupujemy wodę i ruszamy dalej, krajówką do Sokołowa. Ten fragment był chyba najprzyjemniejszy z całej wycieczki. Trochę hopek, zerowy ruch aut, świetny asfalt, jest chłodno, ale nie zimno. Z Sokołowa Podlaskiego zbaczamy z głównych dróg po gminę Jabłonna Lacka, pierwszy fragment przyzwoity, potem niestety dziury, pod koniec zaczyna być już jasno, wracamy na chwilę na krajówkę i odbijamy po Kosów Lacki. Jest zimno, niecałe 7 stopni, ale jestem odpowiednio ubrany, za to mam problem z tyłkiem. Może to przez inne spodenki, może przez zmianę smarowidła. Krótka wizyta w toalecie na stacji paliw, mijamy Bug i jedziemy w stronę Ciechanowca. W mieście wykopki, objazdem więc zwiedzamy miasteczko, całkiem ładne, jest tutaj pałac i skansen. Zbaczamy po gminę Klukowo, widziana po drodze stacja paliw w Ciechanowcu okazuje się jeszcze zamknięta, nicto jeszcze parę łyków zostało, jedziemy dalej. 

Słonko miło przyświeca, dzięki temu znika chęć snu, ale nie trwa to długo i tak jak na niebo zasnuły chmury, tak moje powieki zaczęły się zamykać. Stajemy na stacji Pronar, rozbieram się trochę (zostaje tylko wiatrówka), kupuję wodę i 4 wafelki, z których od razu zjadam 2. Mam dziś spory apetyt, chyba jest to związane z niskim tempem jazdy, bo często jest tak na wyjazdach z Gosią. Opłotkami przebijamy się do krajówki, nie mogę znaleźć sobie miejsca w siodełku, do tego muli okropnie. W Boćkach opuszczamy dobrą drogę, zostaje ostatnia setka...

Przypomina ona tę z pierścienia. Tempem jazdy i stanem dróg, no ale jest zupełnie płasko, krajobraz typowy dla Mazowsza. Piję Jankowego shoota, jest lepiej przez chwilę, tak samo jest gdy rozmawiamy, gdy jest cisza - masakra, całości dopełnia wiatr wiejący w pysk, który z każdą chwilą się wzmaga. Na niebie coraz więcej błękitu, wreszcie wychodzi słonko, niestety tym razem nie odmuliło tak jak to było zaraz po świcie. Porażka jakaś. Postanawiam zmienić taktykę. Opieram głowę na kierownicy, zamykam oczy na minutkę, a potem gonię kolegę i tak kilka razy. Gówno to daje. Spaaaaaaać !!!! Szorstkie drogi masakrują nadgarstki, kilometry stoją w miejscu, oczy się zamykają, tyłek piecze. Po drodze jeszcze dwa stopy, w Brańsku pod Biedronką i Juchnowcu po wodę (kupiłem na drogę żeby w Białymstoku już nie szukać)

Tak. O to chodziło. Żeby nie było lekko. Żeby bolało. Żebym miał dość. Bo zawsze może być jeszcze gorzej...

Końcówka, jak to końcówka. Skądś się raptem biorą siły...Janek odprowadza mnie kawałek, do miejsca skąd już wiem jak dotrzeć na dworzec bez patrzenia w mapę. Żegnamy się, ale mam nadzieję że nie na długo, bo podczas tej długiej nocy snuliśmy plany na przyszłość :) Choć tempo jazdy nie do końca mi odpowiadało, jazda z nim to czysta przyjemność. Na stacji jestem godzinę przed pociągiem, dalej jestem głodny, wrzucam w siebie wszystko co mam i dalej walczę ze snem. Nie pamiętam żebym tak długo cierpiał z tego powodu, oczy na chwilę zamykam już podczas jazdy w pociągu.

Podsumowując.
Ciężko było, nawet bardzo. Nie tylko mnie, Janek miał identyczne odczucia. Ani słońce, ani górki, ani przesadnie kiepskie drogi, a wypruty byłem gorzej niż po pierścieniu, gdybym musiał jeszcze 150 km zrobić...pewnie bym zrobił.
Smarowidło i spodnie. Xenofit to porażka jak dla mnie, wracam do sudokremu, przetestuję jeszcze gacie z BBT po poluzowaniu ściągaczy w nogawkach, ale jak do tej pory jedyne słuszne są te z DMTEX.
Lemondkę na pewno zabiorę w góry, z nadgarstkami w tym roku jest duży problem (a może się po prostu nawarstwia i już lepiej nie będzie), a na niewielkich podjazdach da się jechać na leżaku.
Po drodze nie bolało mnie nic prócz tyłka i nadgarstków, za to po odpoczynku w pociągu zacząłem czuć kolano. Pewnie za sprawą jazdy na stojąco, gdy dawałem ukojenie tyłkowi.
Wiele nauki przyniosła ta wycieczka.

Zdjęć moich tylko kilka, reszta z ręki Janka - tutaj


Gmin - 36
Zabłudów, Narew, Czyżew, Bielsk Podlaski (obszar wiejski), Bielsk Podlaski (teren miejski), Orla, Kleszczele, Dubicze Cerkiewne, Czeremcha, Milejczyce, Nurzec Stacja, Siemiatycze (obszar wiejski), Siemiatycze (teren miejski), Drohiczyn, Repki, Sokołów Podlaski (obszar wiejski), Sokołów Podlaski (teren miejski), Sabnie, Jabłonna Lacka, Sterdyń, Kosów Lacki, Nur, Boguty-Pianki, Ciechanowiec, Klukowo, Perlejewo, Grodzisk, Dziadkowice, Boćki, Brańsk(obszar wiejski), Brańsk (teren miejski), Rudka, Wyszki, Poświętne, Suraż, Juchnowiec Kościelny.

Kategoria >300


Dane wyjazdu:
19.50 km 0.00 km teren
00:50 h 23.40 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy

Sobota, 11 lipca 2015 · dodano: 13.07.2015 | Komentarze 0

Przepakowałem dynapacka do rafałówki, na zakupy już nie poszedłem (synek załatwił w międzyczasie). Pokręciłem się tylko po mieście, dmucha, zimno...ale to też pogoda i z nią trzeba się zmierzyć. Nie ma co narzekać, mógłby dojść jeszcze deszcz, a wtedy byłoby już ciekawie...
Po pracy szybko do domu, żeby zdążyć na pociąg.

70,6 (0+2)
Kategoria dom/praca


Dane wyjazdu:
64.00 km 10.00 km teren
02:36 h 24.62 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy plus

Piątek, 10 lipca 2015 · dodano: 10.07.2015 | Komentarze 0

Wstałem jak wczoraj, ale trochę dłużej się do jazdy zbierałem. Dziś pogodynka się nie pomyliła, choć niebo miało kolor taki, że w każdej chwili może zacząć się ulewa. Wieje mocno, więc do lasu, a jak do lasu to w Bór Ełcki, potem Prostki i Kopijki, a stamtąd już walka z żywiołem. W Okolicach Mrozów zaczęło kropić, więc zajechałem do Marka, chwilę pogadaliśmy, w międzyczasie przestało padać. Za to po tych kilku minutach w cieple dopadła mnie telepa po wyjeździe - trzeba było jeszcze kilka kaemów dokręcić. Ehh lato...12 stopni. Nie ma to jak skrajności.

Popadało trochę, nie chcę się chlapać więc chodnikiem wzdłuż obwodnicy, potem promenada. Plaża zamknięta, udało się przemknąć jeszcze rowerem, dziś wieczorem pokaz sztucznych ogni. Ale chyba sobie odpuszczę, bo o 23ciej z reguły już śpię, poza tym na 99% będzie padać deszcz.


72,4 (3+3) 70,2

Kategoria >50, dom/praca


Dane wyjazdu:
66.50 km 0.00 km teren
02:42 h 24.63 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy plus

Czwartek, 9 lipca 2015 · dodano: 09.07.2015 | Komentarze 0

We wczorajszych prognozach zapowiadali deszcz od mniej więcej 7-mej rano. Olewam to wróżbiarstwo, nastawiam budzik na 5.45 i w pełnym słońcu o 6.10 jestem już na rowerze. Smalec sam się nie wytopi...trzeba dupę ruszyć.

Spory wiaterek, lekko chłodnawo, ale jadę na długi rękaw więc jest OK. Wiśniowo, Sypitki, w Pisanicy remont mostu, ale jest obok kładka więc da się przejechać, potem daję na Wysokie. Jako że jest dopiero ciut po 7-mej wydłużam na Golubie, a potem na Legę. Po drodze sadził się do mnie wiejski burek, kiedyś podpatrzyłem u Tomka pewien sposób na psy więc go teraz przetestowałem. Mianowicie: daję ostro w pedał i ustalam kierunek prosto na psa. Efekt: Burek z podkulonym ogonem zmienia swój kierunek o 180 stopni, ja za nim :) dobre 500-600 metrów zasuwał około 35km/h - takiego treningu kardio w swoim pieskim życiu pewnie nigdy nie miał... Może więcej rowerzystów nie będzie atakował. Jeszcze na chwilę do domu, rozebrałem się trochę, wziąłem plecak i już najkrótszą drogą do pracy.

Po robocie miałem jeszcze ochotę na jakieś dwie dyszki, ale dosłownie 5 minut przed dzwonkiem rozpadało się (7-ma rano...dobry żart...rozbieżność 10 godzin), a aż takiego ciśnienia nie miałem żeby w deszczu i mocnym wietrze jeździć, więc tylko się do domu zwinąłem.


72,0 (3+3) 70,9
Kategoria >50, dom/praca


Dane wyjazdu:
39.70 km 0.00 km teren
01:40 h 23.82 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy plus

Środa, 8 lipca 2015 · dodano: 09.07.2015 | Komentarze 1

Budzik nastawiłem na później bo od rana miało padać...eh ci wróżbici...
Obudziłem się przed dzwonkiem, sucho, niebo co prawda ciemne, ale nicto - jadę. Ełckie wokół a potem w teren przy górce tatarskiej, Regiel, Mrozy i spowrotem do miasta. Chmury się rozpływają i wychodzi słonko...wróżbici jego mać...a ja na długo się ubrałem.

Powrót krótki.


Tutaj się nie skusiłem, trasa tylko na porządne treningi MTB © dodoelk

Taki tam malutki grzybek :) © dodoelk
Kategoria <50, dom/praca


Dane wyjazdu:
29.70 km 0.00 km teren
01:28 h 20.25 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

Podwieczorek z Gosią

Wtorek, 7 lipca 2015 · dodano: 08.07.2015 | Komentarze 0

Gdy wróciłem z młodym znad jeziora (nie ma to jak 300 metrów od domu mieć plażę) zadzwonił Tomek z zapytaniem czy mam klucz do kaset i bacik pożyczyć i czy mógłbym jutro do pracy zabrać. Odpowiedziałem że mam i że do pracy nie przywiozę tylko dostaniesz za dwadzieścia minut osobiście. Ubraliśmy się, cel na początek jest, więc ruszamy na MTB, bo miałem ochotę na las. Gosię bolał trochę poobijany tyłek i przeszlifowane na pierścieniu kolano, więc z lasu nic nie będzie, tylko asfalty. Wspólnie (Tomek na szosówce) jedziemy do Zded, czyli do końca asfaltu i wracamy do domu. Tempo emeryckie, temperatura w końcu przyjemna, wiatr zdechł, ruch zerowy więc możemy jechać we trójkę obok siebie gadając.
Kategoria z Gosią


Dane wyjazdu:
21.70 km 3.00 km teren
00:53 h 24.57 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy

Wtorek, 7 lipca 2015 · dodano: 08.07.2015 | Komentarze 1

Rano krótko, przynajmniej się w końcu porządnie wyspałem. Po pracy Szeligi, Mrozy i zatłoczona promenada. Chłodniej, przyjemniej, nawet dość mocny wiatr zupełnie nie denerwował.
Kategoria dom/praca


Dane wyjazdu:
607.90 km 0.00 km teren
23:21 h 26.03 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Pierścień Tysiąca Jezior

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 07.07.2015 | Komentarze 7

Do bazy w Świękitach docieramy w piątek po południu wspólnie z Darkiem i Mariuszem, rozbiajmy obóz i idziemy tradycyjnie do rzeki. Każdej edycji towarzyszy upał, tak jest i tym razem więc chwila w chłodnej wodzie daje przyjemne orzeźwienie. Wieczorne rozmowy ze znajomymi, nauczony doświadczeniem z Maratonu Podróżnika piwa nie piję wcale, za to oprócz wody osuszam jeszcze literek soku pomidorowego. Względnie wcześnie idziemy spać, w nocy budziłem się bardzo często, było wręcz zimno, ale pomimo pobudki przed szóstą jestem w miarę wypoczęty. Na niebie oczywiście lampa już świeci...

Przygotowania do wyjazdu lecą bardzo szybko i na odjazd za wozem strażackim nie zdążamy, ale nie ma co się spieszyć, bo nasz start zaplanowany jest dopiero na 8.30. Plan jest prosty - jadę spokojnie tempem Gosi, czekam na Mariusza (startuje 5 minut po mnie) i Darka (10 minut po mnie) i jedziemy dalej razem. Chcę, o ole to możliwe dojechać rano, po cichu liczę na złamanie 24h, ale bez jakiejkolwiek presji, najważniejsze żeby nie trafić drugiego dnia na palące słońce.

Od czasu wyjazdu z bazy do startu wypijam jeszcze litra izotonika, dobrze że jest gdzie bidon uzupełnić, 8.30 wybiła, więc lecimy, od początku sami, tak jak w założeniach. Tradycyjny bruk po kilku kilometrach, my go doskonale znamy, ale sporo osób miało tam ciekawe przygody wpadając nań z czterema dyszkami na liczniku. Do Lidzbarka droga kiepska, ale nie ma co narzekać, bo wiem że będzie gorzej, spokojny przejazd przez miasto, Gosia jedzie tu trzeci raz ale dopiero teraz widziała zamek :) Kawałek za miastem dochodzi nas Mariusz z jeszcze jednym gościem. Tempo trochę wzrasta, patrzę na Gosię, jeszcze się trzyma, ale ma mówić jak tylko będzie za ciężko. Ta chwila nadchodzi na którejś z kolei górce, zatrzymujemy się, oddaję jej swoją wiatrówkę (zapomniała dać na przepak), buziak na drogę i jedziemy dalej we trójkę aż do Reszla. Parę minut na punkcie zeszło, bo dojechał Darek więc czekamy aż się oporządzi i ruszamy we trójkę, tu ostatni raz widzę Gosię, która własnie dojechała. Pilnuję się z piciem bardzo, mam założenie takie że dobrze jest wtedy kiedy chce mi się sikać.

Za Reszlem robię sikustop po raz trzeci !!!, a to dopiero 90-ty kilometr. Tempo wzrasta, chciałem dogonić tych którzy z punktu przed nami ruszyli, ale żadnego z tego pożytku nie było, bo ci których doszliśmy okazali się dużo wolniej jadący od nas. Mijamy Kętrzyn, zaczyna już mocno smażyć, a że wiatr pomaga i droga jest idealna moje zmiany są szybkie. Darkowi też tempo pasuje, ale Mariusz niestety odstaje, czekamy, ale w końcu podejmujemy decyzję o rozstaniu. Dalej we dwójkę bardzo sprawnie do drugiego PK, na plaży w Harszu. Zjadam chyba z 6 czy 7 kawałków arbuza, na chwilę do jeziora się opłukać i zamoczyć głowę, pakuję prowiant. Dojeżdża spora grupa, Mariusza w niej nie ma, a od Piotrka dowiaduję się że z Gosią chwile jechali, ale za Kętrzynem odpadła (oby tylko na Silec skręciła modlę się po cichu bo jedzie bez jakiejkolwiek nawigacji)

Ruszamy jakieś 2 minuty po Wojtku, którego doganiamy przed Jakunówkiem. Kolejny fragment kiepskiej drogi, Wojtek gubi bidon, a potem lotnisko aż do Gołdapi, fajnie jedziemy po zmianach. W międzyczasie dzwoni żaba z zapytaniem o drogę - jest przed Kruklankami, czyli nie tak wcale daleko. Na PK w Gołdapi spotykam sporą grupę znajomych, chciałbym z nimi jechać dalej, ale oni ruszają a my dopiero przyjechaliśmy. Znowu kilka kawałków arbuza, dwa pomidory (świetny pomysł !!!), gdy powoli zbieramy się do drogi dojeżdżają WilkKot. Zanim ruszyłem dupę z cienia Marzena już była w drodze...

Zawsze po tym jak ruszam sprawdzam dla pewności czy wszystko gra. Obmacałem kieszonki, patrzę na rower, a tam brak bidonów...dobrze że to tylko jakieś 100 metrów :) Gonię kolegów i jedziemy dalej. Pora coraz późniejsza, powinno być chłodniej, ale jest wręcz przeciwnie. Wiatr umilkł, las daleko od drogi więc zero cienia, zaczynam polewać głowę wodą i chwilowo dale to ulgę, z tym że trwa ona może minutę. Turlamy się do Rutki-Tartak już sporo wolniej, Wojtek ma też kryzys, ja też specjalnie dobrze się tam nie czułem. Już przed Gołdapią zaczynały mnie parzyć stopy, ale teraz jest już tragedia. Zjazd spod wiatraków w Wiżajnach z kapitalnym widokiem na okolicę, jeszcze kilka obrotów korbą i jesteśmy w Rutce. Koledzy właśnie zaczynają jeść, byli tutaj tylko kilka minut przed nami. Zdejmuję buty, zimna podłoga przyjemnie chłodzi, pyszny żurek i bułka, poprawiam zimnym pomidorowym, na tyłek maść chłodząca (cóż za cudowny wynalazek !!!!) i przeżywam reset.

Rutka Climb. Podjeżdżałem ją kilka razy, chyba najsztywniejszy szosowy podjazd w okolicy 100 km od domu jaki znam. Dziś wchodzi jak w masło. Robi się chłodniej, jest nas 9 lub 10 osób, asfalt może nie idealny, ale dobrze się po nim jedzie. Prędkość zdecydowanie wyższa niż ostatnio i można w peletonie trochę odpocząć. Droga do Sejn nie była długa, a rozmowa z kolegami tak ją uprzyjemniła, że "po chwili" usłyszałem z czyichś ust "- oooo. Już Sejny". PK za Bazyliką, posiedzieliśmy chwilę tocząc rozmowy w miłym towarzystwie dziewczyn i zachwycając się cudownym działaniem chłodzącej maści :)

Droga do Augustowa to bajka, lecimy dwójkami, porządne zmiany, znienawidzone słońce potrafi jednak zachwycić czerwienią zachodu. Na punkt wjeżdżamy już w sporej szarówce. Jest dobrze, choć po zejściu z roweru bolą kolana. Zabawiliśmy długo, prawie godzinę, ale było warto. Dwa razy rosołek z makaronem i kotlet, cieszę się że tak dobrze dziś jedzenie wchodzi. Przygotowania do nocnej jazdy rękawki, nogawki (zapowiada się chłodna noc, będzie z 15 stopni chłodniej niż w dzień), o światło się nie martwię , bo jedyne co zrobić mam to nacisnąć włącznik na "pilocie".

Przez miasto jedziemy inaczej niż pokazuje ślad, w ten sposób unikamy bruku i pijanych imprezowiczów (ktoś z jadących miał jakieś zatargi z ludźmi tamże). Odległość do Wydmin dzielimy na pół odliczając drogę do stacji Orlen w Olecku. Kawa i koleje naście minut przystanku zamiast pobudzić przymuliły towarzystwo i jedziemy sporo wolniej. Postanawiam jechać z chłopakami do końca, jest miła atmosfera, czas szybciej płynie, a jazda poniżej swoich możliwości już na BBT spowodowała brak dolegliwości kolanowych. Przed Wydminami widać już zalążek rozpoczynającego się nowego dnia, wiem już że z mojego planu dojazdu jeszcze w porannym chłodku nic nie będzie, będę się smażył po raz drugi. PK w Wydminach wzorowo zorganizowany, szkoda tylko że pan serwisant nie miał pedałków, Tomek jechał większość trasy z połamanym jednym pedałkiem. Po zupce, kawce i kolejnej porcji chłodziwa ruszamy dalej.

Oj ciężko ten kawałek szedł...na liczniku marne dwadzieściakilka...może by tak jechać jednak szybciej?? Zaraz zasnę !!! Ziewam, w myślach śpiewam, gówno to daje, na niebie coraz jaśniej, a muli okropnie, taka pora...Obudziła nas dopiero droga do Rynu, chyba każdy się nieźle naklął na nią, bo to jeden z dwóch najgorszych fragmentów na trasie. Fajne górki na krajówce do Rynu, w końcu postanawiam się odmulić i końcówkę przed Mrągowem pojechałem mocniej łapiąc na koło jedynie Grześka. Jest chwila po 6-tej, w zeszłym roku byłem tu o 10-tej. Zeszło kolejne pół godziny o ile nie więcej. Rozbieram się, dwa gorące kubki dobrze mi zrobiły, jem kilka bułeczek i biorę spore zapasy na drogę bo jestem głodny, na koniec poczułem zew natury i tym razem chłopaki musieli na mnie czekać.

Tempo dalej marne, większość jest już wypompowana, po 7-mej jest już naprawdę ciepło, całe szczęście sen odpuścił. Stan asfaltów znałem i wiedziałem że im bliżej Dobrego Miasta tym będzie gorzej, parę łat położono od zeszłego roku ale to kropla w morzu...Dopada mnie mega ssanie, zjadłem 2 banany, ciastka, żelki i 3 batoniki, czyli wszystko co miałem, do następnego punktu niedaleko, a mi się przeraźliwie jakiejś mąki chce...bułki, ciatska, cokolwiek... Były banany i arbuzy...Ehh. Korzystam z pobliskiego jeziora, daję ulgę stopom, bo po nocnej przerwie zaczynają znowu parzyć, moczę głowę i koszulkę i ruszamy na ostatnie pięć dych.

Coraz więcej górek, coraz gorsze drogi, coraz cieplej, choć całe szczęście słonko lekko białymi chmurkami rozproszone. Kwintesencja ostatniej części to 10-centymetrowa wstążka asfaltu na środku drogi, z zeżartymi poboczami. Łapię doła, zaczyna mi się kręcić w głowie i jadę momentami zupełnie nieświadomie na autopilocie, próbuję odmulić się na podjeździe z serpentyną, ale nie pomaga. Tak jak na każdym wyjeździe powolne znikanie kilometrów w końcówce, w końcu osiągamy Dobre Miasto, a stąd już tylko rzut beretem. Na mecie jesteśmy o 11.25.

Po cichu liczyłem na lepszy wynik, gdybym startował w innej grupie to kto wie...choć z drugiej strony często gdy jest mocna jazda płacę za to bólem kolan. Teraz było pod tym względem super. Cały czas odczuwałem coś w lewym kolanie, ale nie bolało, a co ciekawe intensywniejsze było nie podczas kręcenia, a po zejściu z roweru. Pewnie za sprawą dużo lżejszego kasku nie miałem najmniejszych problemów z karkiem - jak nigdy. Najbardziej obawiałem się bólu w krzyżu, całe szczęście ćmiło trochę, ale spokojnie dało się jechać prostując się przy każdej nadarzającej się okazji. Test Luxos'a pozytywnie zakończony, jestem pod wrażeniem i wiem że zakup prądnicy to strzał w przysłowiową dychę. Najgorzej ucierpiały stopy (od temperatury) i nadgarstki (od dziur), ale następnego dnia już po problemach nie ma śladów.

Zdjęć po drodze nie robiłem, trasę znam na pamięć, w niektórych miejscach byłem kilka razy rowerem. Kilka swoich i nie swoich wrzucam tu

Odnośnie Gosi to trzymała się dzielnie i w 100% założenia spełniła. Dużo odpoczynków, mnóstwo wody i jazda swoim tempem. Na metę dotarła po 20-tej, 9 godzin po mnie, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Najważniejsze że dokonała tego sama, ciągnąc po drodze na kole chłopaków i zaliczając szlifa na asfalcie. Szacun wielki żabciu :)



Kategoria >300, z Gosią


Dane wyjazdu:
34.20 km 0.00 km teren
01:28 h 23.32 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

do/z pracy plus

Czwartek, 2 lipca 2015 · dodano: 02.07.2015 | Komentarze 0

Rano Regielskie objechałem, w cieniu zimno (krótki rękaw), na słoneczku przyjemnie. Łydkę przestałem czuć, może za sprawą wczorajszej krioterapii, plecy też jakby mniej. Za to sprawy kolanowe powróciły. Jak nie urok - to sraka.

Po pracy po głowie chodziło coś więcej, ale jest trochę obowiązków na dziś, więc tylko nad jeziorem.
Kategoria dom/praca