KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
302.80 km 0.00 km teren
13:01 h 23.26 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Maraton Podróżnika

Sobota, 13 czerwca 2015 · dodano: 16.06.2015 | Komentarze 4

Startuję w drugiej grupie, o 8.05. Na początek przejazd przez Kraków, sporo świateł, na każdym postoju czuć palące słońce. Jedzie mi się świetnie, przed startem ostrym zjadłem wafelka, porozciągałem się i po kilku minutach ruszmy. Grupa się porwała, cały czas hopki po 7-8%, ale krótkie. Kończą mi się płyny, krzyczę na chłopaków że staniemy na minutkę, ale koledzy pomknęli dalej. Została ze mną Monika i kilka dobrych km jedziemy razem. Gdy na zjeździe w Łapanowie przestrzeliliśmy skręt, nawróciliśmy, trafiamy na grupę gdzie jedzie Wigor. Można trochę w peletonie odpocząć. Pierwszy konkretniejszy podjazd za Tarnawą mnie niestety zabił. Żar z nieba okrutny, w pewnym momencie pulsometr pokazał 185, a moje max jak do tej pory tętno to 182. Wystraszyłem się strasznie, odpocząłem trochę, dysząc jak parowóz, skończyłem podjazd, dogoniłem grupę. Na zjeździe tętno nie spada poniżej 140, tak źle jeszcze nigdy nie było. Robimy kolejny pit stop, w Limanowej. Obok sklepu jest apteka, kupuję magnez, bo zaczynają się skurcze, wciągam od razu trzydniową dawkę. Do tego zimny lodzik. Jest ciut lepiej, ale kolejna góra jest jeszcze gorsza, nie jest wcale stroma, nie brakuje mi siły, ale skurcze coraz częściej, non stop zadyszka. Tutaj już pilnuję bardzo pulsometru, gdy dobija do stu siedemdziesięciu kilku zatrzymuje się i odpoczywam, grupa mi ucieka, lepiej na chwilę zejść z roweru niż na zawsze z tego świata. Podjazd zaliczam z trzema czy czterema odpoczynkami. Czy to wogóle ma sens??

Muszę odpocząć, na liczniku ciut ponad 100 km, a ja mam straszne skurcze, zawroty głowy, jakieś mroczki przed oczami, a na jedzenie nie mogę patrzeć. Wiem już, że dziś nic z tego nie będzie, myślę czy nie zawrócić póki jeszcze blisko. Ostatecznie położyłem się na przystanku na kilka minut, przemysłem sytuację i postanawiam jechać na pierwszy PK. Kolejne uzupełnienie bidonów, wciskam w siebie drożdżówkę powstrzymując się cudem przed wymiotami. Gdy idę siknąć widzę ze mocz jest pomarańczowy. Czad. Wypiłem coś koło 5 litrów, a jestem skrajnie odwodniony, żar z nieba jest tak okrutny, że nie jestem w stanie ubytków uzupełnić. Skurcze łapią cały czas, cale szczęście nie mocno i krótko. Magnez łykam co chwilę, blister połykam tak jak małe dziecko paczkę żelków :). Wzdłuż Dunajca niezły wmordewind, cale szczęście po płaskim, doganiam dwójkę ludzi aby powieźć się im trochę na kole, ale za chwilę pękają - czyżby ktoś czuł się jeszcze gorzej ode mnie?. W Krościenku spotykam kolegów z Lublina, z których jeden też ma dość. Miałem jechać już DW969 prosto do Nowego Targu, ale ostatecznie skręcam z kolegami na południe, kolejne podjazdy, kolejne skurcze, kolejne zgony i odpoczynki aby uspokoić serducho. Po co mi to było?? Mogłem jechać prosto, byłoby zdecydowanie lżej...

Wspólnie turlamy się, zaliczając jeszcze jedna wizytę w sklepie, kupuję też krem do opalania, choć przydałby się taki na oparzenia słoneczne, spalone przedramiona mam bardzo. Tutaj też pierwsze pchanie roweru pod górkę, było już za ostro a na stojaka jechać nie chciałem. Docieramy na punkt, chwila w przyjemnym chłodku pozwala wcisnąć w siebie obiad, głodu dalej nie odczuwam. Posiedziałem prawie godzinę, o 17 w końcu zaczęło się robić chłodniej. Siłę do jazdy mam, nawodniłem się tyle ile mogłem, w głowie już się nie kręci, ale perspektywa dalszej jazdy mnie przeraża, co będzie jak na Słowacji zasłabnę?? - chyba lepiej losu nie kusić.

Ruszam sam, walcząc ze skurczami na każdym podjeździe, cale szczęście nie było sztywnych. Tatry widzę, co prawda nie z bliska - innym razem... Dobijam do Krajowki, w Nowym Targu wkładam głowę w fontannę na rynku, cudowne uczucie orzeźwienia i słony smak potu w ustach. Na drodze ruch duży, za miastem spory podjazd a potem świetny zjazd, prędkość dobiła do 68 km/h, więcej już się bałem jechać. Jest lepiej, bo nie kręcąc wcale tętno spada już do 120 (normalnie powinno być około 90, więc potwierdza się to co myślałem - od samej temperatury i niewystarczającego nawodnienia jest +30 uderzeń). W Rabce obserwuję pierwsze pioruny na niebie, słońce chowa się za chmurkę, co za ulga, w końcu jest mniej niż 30 stopni. Kilka minut na Orlenie, bo znowu pusto w bidonach, wciskam w siebie drożdżówkę, ale dalej mam odruch wymiotny. Zastanawiam się jak jechać, czy łatwo krajówką do Krakowa czy odbić w lewo i skończyć maraton po przewidzianej trasie. Jako że jest mi już dużo lepiej decyduję się na trudniejszy wariant. Podjazd na Makowską Górę to mordęga, stawałem kilka razy, kilka razy wpychałem, stromizna taka ze buty ślizgały się po asfalcie prowadząc rower. Zjazd jeszcze bardziej stromy, serpentyny, wąsko, puścisz hamulce na chwilę i od razu 5 dych na liczniku. Obręcze się zagotowały, musiałem chwilę poczekać aż przestygną . Czy ja na pewno dobrze wybrałem?? Po co mi to było??

Patrzę w ekran Garmina czy nie da się pojechać jakoś inaczej, ale droga wydaje się w miarę optymalna. Męczę wiec się dalej, kolejne podjazdy, kolejne skurcze, w międzyczasie robi się ciemnawo, wiec czas się przygotować do nocnej jazdy. W Kalwarii Zebrzydowskiej fajny widok na Zakon na górce, krajówka tylko chwilę i dalej lokalne wąskie dróżki. Do tej pory asfalty były dobre, w końcu się zepsuły, ciężko jechać na latarce po dziurach, tym bardziej na zjazdach. Ustawiam Dakotę na ciągłe podświetlenie, przynajmniej wiem kiedy i w którą stronę będzie skręt. W bidonach znowu sucho, miałem nadzieję że przy DK44 znajdę coś otwartego (było już po 22giej) ale niestety nic, zero. Przy drodze rodzinna nasiadówka, grillik, muzyczka... (ehh czasem się zastanawiam czy nie lepiej byłoby tak czas spędzać :P), wjeżdżam więc na imprezę prosząc o wodę :) Musiałem fajnie wyglądać, jak jakieś egzotyczne zwierzę, bo furorę tam zrobiłem, a na pytanie - "skąd Pan jedzie" - odpowiadam - "z Mazur :), jestem chłop z Mazur". Kilometrów do celu coraz mniej, nawet dosyć szybko znikają, może dlatego że trzeba cały czas trzeba być skupionym. Drogi wąskie, kręte, ciemne - zupełnie inaczej gdy się nocą jedzie Wojewódzką czy Krajową, na której są słupki i pasy na jezdni namalowane - tutaj jedna wielka ciemność poprzecinana wioskami. Ostatnie trzy dyszki przed bazą z bólem lewego kolana, skurcze przeszły (jedynie przy mocniejszym depnięciu coś czułem), niebo co chwila przecinają błyskawice - czy zdążę przed burzą?? może pójdzie bokiem??

Docieram do Bazy o 0.40, wcale nie będąc styrany, tylko to kolano trochę pobolewa, noc do jazdy WYŚMIENITA, ponad dwadzieścia stopni. Na punkcie jest offensive_tomato, którego też upał rozłożył. Wykąpałem się, wypiłem jeszcze litra izotonika, coś tam chyba nawet zjadłem i poszedłem w kimę, choć powracający całą noc uczestnicy pospać nie dali.

kilka zdjęć

Podsumowując. Trasa bardzo ciężka, w normalnych warunkach pewnie podprowadziłbym w kilku miejscach i byłoby OK. Kompletny brak siłowego przygotowania, ale nie ma co się dziwić, zbając o kolana nie mogę mocno deptać w pedały. Wiedziałem że tak niektóre podjazdy mogą się skończyć i nie jest to dla mnie żadną ujmą. Początek był faktycznie dosyć mocny, ale nie wydaje mi się żebym przeszarżował. Piłem cały czas, ale widać że jeszcze za mało, następnym razem  w takich warunkach trzeba się dobrze nawodnić dzień przed i z samego rana. Zdarzało mi się już jeździć w takich upałach kilkukrotnie, ale zawsze były to zdecydowanie mniej górzyste trasy... i nie wiem...chyba żeby ta taka była, to by mnie tak nie odcięło. Będzie z czego wyciągać lekcje w przyszłości.

Acha. Podczas jazdy powiedziałem sobie - "żadnego GMRDP nie jadę", dziś już inaczej myślę - wszak cały rok pod tą jedną imprezę zaplanowałem, ale ostateczna decyzja jeszcze nie jest podjęta.

Zaliczone gminy: Wieliczka, Biskupice, Gdów, Łapanów, Limanowa (obszar wiejski), Limanowa (teren miejski), Łukowica, Kamienica, Łącko, Ochotnica Dolna, Krościenko nad Dunajcem, Czorsztyn, Łapsze Niżne, Bukowina Tatrzańska, Nowy Targ (obszar wiejski), Nowy Targ (teren miejski), Rabka-Zdrój, Lubień, Jordanów (obszar wiejski), Jordanów (teren miejski), Bystra-Sidzina, Maków Podhalański, Budzów, Lanckorona, Stryszów, Kalwaria Zebrzydowska, Wadowice, Brzeźnica, Czernichów, Krzeszowice.
Kategoria >300, zawody



Komentarze
dodoelk
| 05:06 środa, 15 lipca 2015 | linkuj Wszystko jest opisane. Nie ukończyłem całej trasy, skróciłem o jakieś 200 km.
Gość | 19:26 wtorek, 14 lipca 2015 | linkuj Ty ukończyłeś ten maraton? http://maraton.podrozerowerowe.info/
GoralNizinny
| 21:36 środa, 17 czerwca 2015 | linkuj Gratulacje.Nic nie odpuszczaj.Zbieraj doświadczenie i z każdym km będzie lepiej.
wilk
| 18:54 wtorek, 16 czerwca 2015 | linkuj To podobne problemy mieliśmy na trasie, zresztą wysoki puls to prawie wszyscy mieli, najpewniej przez upał; ja cały podjazd na Ostrą (który rzeczywiście na ostro podjechałem ;)) robiłem z tętnem 200, ale ja się nigdy tym pulsometrem nie przejmuję za bardzo ;). A później od 100-130km trasy ta sama zabawa ze skurczami, przez które praktycznie już do końca trasy nie mogłem jechać tak jakbym chciał. Tylko w moim przypadku myślę, że to jednak była kwestia ustawienia roweru, którym dotąd szybkiego maratonu nie jechałem, pod koniec znalazłem ustawienie w którym było lepiej - ale wtedy to już za dużo mięśnie oberwały by skurcze tak szybko puściły.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa sasie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]