KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
1128.80 km 0.00 km teren
50:33 h 22.33 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Góry MRDP

Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 28.08.2015 | Komentarze 10

Szum na sali zaczął się wcześnie, jak zwykle. Do sklepu po zakupy na drogę, śniadanie, pakowanie, rozmowy, wszystko to w leniwym tempie, godzinę przed startem wciągamy z Krzyśkiem pizzę, montuję nadajnik i pozostaje tylko dojechać na rynek. Tam odprawa, odliczanie i startujemy, za wozem policji, spokojnym tempem. Jest przyjemnie, świeci słonko, dwadzieścia kilka stopni.

Przemyśl - PK1 Ustrzyki Górne (106,9) - godz. 16.00

Jadę w środku stawki, gdy zaczęła się rozciągać szukam Krzyśka (początkowe założenia mówiły że będziemy jechać razem), zwalniam, zwalniam, jest na końcu, za nim może ze 3 osoby. Nie. Tak to ja nie jadę. Przyspieszam. Na pierwszym podjeździe jeszcze bardziej się towarzystwo rozciąga, doganiam Jacka (Turystę) i chwilę jedziemy razem. Kiedy ze sporą prędkością wyprzedził mnie wilk, siadam mu na koło i kilkanaście kilometrów jedziemy razem łykając pojedyncze osoby. Wreszcie docieramy do większej grupki z Hipkami, tutaj też wiozę się głównie z tyłu korzystając z możliwości odpoczynku. Kończy mi się woda, rozglądam się po bidonach innych uczestników i wiem że szybko stawać nie będą, na czym oni jadą??? Mijamy stację paliw, zjeżdżam, tankuję, wcinam wafelka, a po powrocie na asfalt mija mnie Stasiej. Kawałek z nim, ale jakoś się współpraca nie układała, jadę więc za nim kilkadziesiąt metrów w zasięgu wzroku. Robię jeszcze krótkiego stopa na siku nad Wołosatym, potok wyschnięty prawie na wiór, tak samo zresztą większość - susza wszędzie. Łapię się znowu na koło Adama i Marcina, mijamy Ustrzyki Górne (kilka rowerów stoi pod sklepem), ale nie zatrzymujemy się.

Ustrzyki Górne - PK2 Nowy Żmigród (234,7) - godz. 21.25

Zaczyna kropić, zaczynają się pierwsze poważniejsze podjazdy, chłopaki mi odjeżdżają (to nie moja liga), a ja przecież nie mam zamiaru z nikim się ścigać. Na przełęcz Wyżną wjeżdżam sam, na szczycie staję na chwilę na rozciąganie (kolana się odezwały) i wyjąć coś do jedzenia, bo to co miałem pod ręką się skończyło. Dojeżdża grupka 5 ludzi i zabieram się z nimi, chwilę dalej stajemy na przystanku ubrać się na deszcz. Grupka się dzieli, spory kawałek jadę z Bronisławem z Głuszycy, potem grupka się zjeżdża (w sumie we czwórkę jechaliśmy do połowy trasy - Robert1973, Ricardo, Gavek i ja). Przystanek za Komańczą na stacji paliw na kolejne tankowanie, rozciąganie, siku i kanapkę. Szukamy jakiejś knajpy, ale dopiero w Nowym Żmigrodzie jest pizzeria, siadamy. Ja głodny nie jestem, piję tylko herbatę, zmieniam baterie w Dakocie i próbuję (bezskutecznie) zasnąć choć na chwilę. Zeszło jakaś godzina i 15 minut, ale z nowymi zapasami sił można mierzyć się z pierwszą nocą na trasie i kolejną porcją górek.

Nowy Żmigród - PK3 Banica (292,8) - godz. 1.01

Pogoda jest łaskawa, deszcz już od jakiegoś czasu nie pada, jest w miarę ciepło, a najważniejsze że mamy przyjemny wschodni wiatr w plecy. Kolejne tankowanie przed podjazdem za Ropą, idzie ciężko ale jakoś się tam wdrapuję. W Banicy wysyłamy SMS i dojeżdża do nas Kurier, ma już sporo dodatkowych kilometrów, ale tak to jest jak się jedzie bez nawigacji.

Banica - PK4 Muszyna (320,7) - godz. 2.18

Ciężko, dwa z najtrudniejszych podjazdów na trasie Banica i Piorun, znowu kolana się odzywają, tym razem łykam pigułę i 10 minut później mam spokój. DW 971 do Muszyny już na luzie, wieje w plecy, kolana nie bolą - super. Podczas pisania SMS w Muszynie do naszej grupy dojeżdża Daniel i Rafał i ruszamy wspólnie razem.

Muszyna - PK5 Stary Sącz (366,1) - godz. 3.55

Droga wzdłuż Popradu to najprzyjemniejsza część całej trasy. Rafał na przedzie narzucił niezłe tempo, no ale warunki były wyśmienite, płasko i wiatr w plecy. Tak to można jechać, kilometry szybko uciekają, a jadąc z tyłu nie trzeba się wcale męczyć. Mam świadomość tego że dużo korzystam z koła, ale plan spania drugiej nocy może skutkować tym że drugą część trasy będę jechał sam, chcę więc jak najwięcej skorzystać teraz, póki są na to warunki. W Starym Sączu pusto, wysyłamy tylko SMS i szukamy otwartej stacji.

Stary Sącz - PK6 Zazadnia Polana (453,8) - godz. 9.45

W mieście było ich kilka, ale takiej z kawą nie było żadnej. Dopiero przed samym Łąckiem trafiamy na Orlen i robimy długą sjestę. Udało się spędzić kilka minut na podłodze w cieple, za oknem widać rozpoczynający się dzień, a przez otwierane co jakiś czas drzwi wdziera się zimne powietrze. Nicto. Na zimno też się nastawiałem. Faktycznie wierzchołki górek pod czapką mgieł, jedziemy wzdłuż Dunajca. Zimno. To najzimniejszy moment na całej trasie. Trasą tą już jechałem, w czerwcu na  Maratonie Podróżnika w zgoła odmiennych warunkach. Podjazd na przełęcz Osice tym razem bez problemów, na młynku, kaseta 36 zębów to doskonałe rozwiązanie. Zjazd nad jezioro Sromowieckie niestety do kitu, we mgle, musiałem zdjąć okulary bo nic nie było widać. Podjazd pod Łapszankę na raty, stajemy na chwilę coś przekąsić i odpocząć. Długa i męcząca góra, za to w nagrodę ze szczytu piękny widok na Tatry. Sesja zdjęciowa i ruszamy dalej. Przed Głodówką rozbieramy się bo robi się ciepło, sam podjazd jakoś szczególnie nie zapadł mi w pamięć, więc albo był stosunkowo lekki albo świadomość tego nie zarejestrowała. Wszak to najgorsza pora dnia na rowerze dla mnie, ze dwie godziny po świcie, gdy już słonko jest całkiem wysoko na niebie. Zdjęcie nogawek to nie był dobry pomysł. O ile w korpus nie zmarzłem wcale na zjeździe o tyle kolana zaczęły łupać konkretnie. Wysyłamy tylko SMS i ruszamy dalej - do Zakopca, stąd już tylko rzut beretem.

Zazadnia Polana - PK7 Stryszawa (547,7) - godz. 14.34

W Zakopanem stajemy na drożdżówki, łykam kolejną biało-niebieską pigułkę (całe szczęście mam spory zapas), zakładam spowrotem nogawki i ruszamy przez zatłoczone już o tej porze miasto. Na wylocie jeszcze jeden krótki stop na wizytę w WC. Nogawki i pigułka pomogły, nie czuję kolan wcale, za to tyłek zaczyna o sobie przypominać. W Czarnym Dunajcu mija pierwsza doba na trasie - 494 km. Jest dobrze, nawet za dobrze, bo na nocleg będę sporo przed czasem. Odstawiam od tej pory wszelką kofeinę i inne wspomagacze. Krowiarki weszły bez większych zgrzytów, za to a zjeździe coś dziwnie zaczął mi się rower zachowywać. Oglądam go i widzę jakąś rysę na tylnych widełkach. Złamałem ramę ??? Koniec marzeń. A może to tylko jakiś paproch się przykleił ??? Krzyczę że muszę stanąć na chwilę, a że przypadkowo po prawej był sklep - skręcamy. Macam palcem, spadło...uff...ze mnie też ciśnienie spadło. Mały popas i ruszamy. Sporo szosowców po drodze, kawałek drogi jedziemy wspólnie razem miejscowym uczestnikiem BBTour'u, (niestety nie pamiętam nazwiska tego Pana).

Stryszawa - PK8 Istebna (612,8) - godz. 1.40

Dostajemy wskazówki co do dalszej trasy, dla mnie jest to końcówka, wszak zaraz będę miał odpoczynek. Jestem już zmęczony, ziewam cały czas, marzę o kąpieli, jedzonku, zimnym browarku i miękkim łóżeczku. Lekko nie jest, podjazd  za Pewelą dała się we znaki, ale potem jest już w dół. W Węgierskiej Górce robimy zakupy, chłopaki zostają pod sklepem a ja jadę na kwaterę. Plan zrealizowany w całości, po dotknięciu poduszki głową odlatuję pomimo tego że jest dopiero około 17tej. Chwilę potem dzwoni budzik - 23.30 :) Trochę czasu zajęło zebranie się, ruszam kilka minut po północy, pusto, cicho, ciepło i pod wiatr. To dobry znak, bo tylko kawałek w tym kierunku a potem będzie już pomagał. Czuję się świetnie, regeneracja pełna, udało się nawet spodenki wyprać, nie muszę zakładać nowych - będą na później. Podjazd do Koniakowa będę długo pamiętał, raz że ostro było, dwa - sławne płyty po których ciężko iść (choć niektórzy podjechali), trzy - świetna otoczka - cykanie świerszczy, gwiaździste niebo i tysiące światełek w
dole. Po drodze jedyna podczas całej imprezy przygoda z psem, pewnie byłby KOM na STRAVie :) W Istebnej staję na
chwilę, piszę SMS przekładam jedzenie do kieszonek, łykam kolejną pigułkę - kolana łupią na przemian, raz lewe raz prawe.

Istebna - PK9 Kietrz (726,3) - godz. 6.49

Piękny zjazd na dzień dobry, środek nocy więc można ciąć lewą, prawą, środkiem... wedle uznania - super. Droga bez historii, to odpoczynkowy fragment trasy - 200 km mniej więcej po płaskim. Wiaterek niewielki, ale zamiast z południa zawiewa bardziej z zachodu. Mijam Wisłę, Ustroń, Cieszyn i dopiero w Jastrzębiu zajeżdżam na stację. Leję wodę, zmieniam baterie i ruszam przed siebie. Spory ruch jak na tak młodą godzinę (przed 5tą). Po drodze rozmawiałem z chłopakami że mają w planie dojechać do jakichś 700 km i szukać noclegu na 5-6 godzin, trzeba się za nimi rozejrzeć, może znów się zjedziemy. Piękny jak zawsze świt, odpalam relację w telefonie, widzę tylko że Kurier śpi gdzieś w Wodzisławiu w beli słomy :) Dalej Racibórz i Kietrz, czyli finał tego odcinka. Zatrzymuję się tylko na napisanie SMS.

Kietrz - PK10 Głuchołazy (794,0) godz. 10.01

Widzę w relacji na stronie, że Gavek i Ricardo byli na puncie 21 min. przede mną. Jest szansa. Jest szansa. Gonię więc, bez przesady oczywiście. W Głubczycach staję na dłużej pod biedronką. Jest kilka rzeczy do zrobienia, między innymi trzeba nasmarować łańcuch. Okazuje się jednak że buteleczka była źle zamknięta i wszystko się wylało, ehh do tego w suporcie coś zaczyna strzelać...Wcinam 3 drożdżówki, 2 chowam w torbę na plecach i rozebrany do jazdy dziennej ruszam dalej w pościg. Gdzieś po drodze spotykam Gabriela i od tej chwili jedziemy razem aż do końca. Rysiek ma nad nami minimalną przewagę, ale w Głuchołazach stajemy na dłużej. Zakupy, smarowanie łańcucha, a że była obok apteka kupuję polarny lód.

Głuchołazy - PK11 Złoty Stok (846,4) - godz. 13.52

Z relacji dowiedzieliśmy się że kawałek za miasteczkiem przy drodze są jeżyny, zatrzymujemy się w tym samym miejscu co Ricardo, mnie bardziej niż owoce interesuje stan siedzenia. Aplikuję więc porcję chłodzącej maści i ruszamy dalej. Wiatr zmienia biegi coraz szybciej, w nocy był minimalny, teraz dmucha jak szalony. Było kilka fajnych odcinków gdzie dało się wręcz lecieć. W miejscowości Łąka mam z przodu kapcia, coś się musiało wbić i wypaść, bo opona czysta, a w dętce powietrze do końca nie uszło. W przydrożnej knajpce wcinamy obiadek, szkoda że nie było ogórkowej, bo marzyła mi się już od dobrych kilku godzin. Spory ruch na krajówce, silny boczny wiatr to najniebezpieczniejsza sprawa gdy jeździ stado ciężarówek, momentami kierownicę z rąk wyrywa. Przed Złotym stokiem zjeżdżamy się na chwilę z Kurierem, wiatr taki że ciężko 20 km/h wycisnąć. Zaraz będzie pod górę i w lesie, nie wiem co wolę z tego dwojga... chyba jednak pod górę jest lepiej niż pod wiatr...

Złoty Stok - PK12 Stronie śląskie (871,5) - godz. 15.39

Przed podjazdem wysyłamy potwierdzenie i turlamy się pod górę. Przełęcz Jaworowa na wykresie nie wygląda imponująco, ale w moim odczuciu był to jeden z trudniejszych podjazdów, za to przyjemny zjazd okraszony odpoczynkiem na uroczym rynku w Lądku-Zdrój. Do Stroni Śląskich niedaleko, tylko z wiatrem trzeba walczyć.

Stronie śląskie - PK13 Międzylesie (902,3) - godz. 17.53

Robi się gorąco, na Puchaczówce robimy chwilę przerwy, jest kapitalny widok na okolicę, można też trochę ochłonąć, bo jestem cały mokry, słońce nieźle pali. Tu na wykresie podjazd wygląda "grubo" ale wcale ciężko go nie wspominam. Dalej walka z wiatrem na krajówce, dopadł mnie głód i chciałbym znowu coś zjeść, ale jak na złość nic nie ma. Wracamy na Orlen minięty chwilę temu, korzystam z toalety aby się umyć i w końcu założyć nowe, świeże spodenki. Coś tam zjadłem z zapasów które wiozę i ruszamy dalej.

Międzylesie - PK14 Kudowa-Zdrój (959,1) - godz. 21.18

Najpierw trochę górek, między innymi Jedlnik, potem super droga wzdłuż czeskiej granicy i Dzikiej Orlicy, szkoda że Gabriel trochę zamulał bo dałoby się tam jechać zdecydowanie szybciej. Cóż, albo trzeba się dostosować, albo jechać samemu - ja wybrałem to pierwsze rozwiązanie. Nowe spodenki przynoszą sporą ulgę obitemu tyłkowi, fajnie że można o nim choć na dwie godziny zapomnieć. Robimy przerwę pod sklepem, z szyldu wynikało że można coś zjeść, ale Pani twierdzi że o tej porze to już nic dla nas nie ma. Wyciągam awaryjne (już ostatnie) wafelki które konsumujemy, przy okazji jeśli i tak stoimy warto ubrać się na nadchodzącą noc. Zaraz po odjeździe jednak zdejmuję wiatrówkę - jest zdecydowanie za ciepło. Super zjazd do Kudowy, asfalt jak marzenie, nachylenie też - miło jechać 4 dyszki bez kręcenia :) W samej Kudowie stajemy tylko na napisanie SMS, wafelkami się najadłem i na jakieś grubsze jedzenie nie mam już ochoty.

Kudowa-Zdrój - PK15 Głuszyca (1013,4) - godz. 1.31

Oczywiście jak za każdym większym miastem droga wiedzie pod górę, tym razem to droga Stu Zakrętów z przełęczą Lisią. Nie ma szans podziwiać bo jest ciemno, wiatr dmucha niesamowicie, szum liści na otwartym terenie straszny a na asfalcie mnóstwo połamanych gałązek i kilka grubszych gałęzi. Przed nami widać migające światełko - to Marcin, spał gdzieś przy drodze. Ja też powili odczuwam zmęczenie, warto by się gdzieś na chwilę połozyć, z drogi widać wieżę ratusza w Radkowie - skręcamy (Marcin pojechał prosto) i lokujemy się na rynku na ławkach. Gdy zaczęło mi być dobrze wybiła 23.00, jedenaście razy dzwon dzwonił !!!...ehh poleżeliśmy jeszcze chwilę, sen nie nadchodzi, szkoda czasu. Wciągam tylko liquid shock'a i dalej w drogę. Za chwilę znowu Marcin się znalazł - spał w tym czasie na przystanku.  Na dziurawym zjeździe Gavkowi wypadł telefon rozpadając się na kilka części, pozbieraliśmy, złożyliśmy - działa :) Przed Głuszycą Marcin miał wypadek, zasnął, uderzył w krawężnik i przeleciał przez kierownicę, szczęśliwie nic się nie stało ani jemu ani rowerowi. Zjeżdżamy kawałek z trasy na stację paliw, niestety Pani sprzedaje przez okienko i nie ma szans wejść do środka.

Głuszyca - PK16 Lubawka 1049,9 - godz. 4.46

Ruszamy posileni, ale żebym coś odpoczął to nie powiem, zeszło jedynie ciśnienie z dużej potrzeby zrobionej pod krzakiem podczas postoju na stacji. Dalej to już walka ze snem. Co chwilka krótkie stopy, oczywiście zasnąć nie zasnąłem nawet na sekundę. Dojeżdżamy do Lubawki, tutaj też zjeżdżamy z trasy na otwartą na szczęście stację paliw.

Lubawka - META Świeradów – Zdrój 1121,8 - godz. 9.44

Wciągnąłem 2 hot dogi, tyłek nasmarowany (choć i tak niewiele to daje), zmrużyć oka dalej się nie dało. Szkoda czasu, trzeba jechać. Prognozy zapowiadały deszcz w godzinach 5-11, właśnie w ten okres czasu wjechaliśmy, całe szczęście na razie nie pada, ale lepiej jechać w deszczu krócej niż dłużej. Zaczyna się nowy dzień, a nas cały czas muli, kolejna przerwa w Miszkowicach, Marcin nawet przysnął bo słychać było chrapanie. Potem długi i na szczęście niezbyt stromy podjazd pod przełęcz Kowarską. Na zjeździe w Kowarach trochę przestrzeliliśmy zjazd, bo tak miło było jechać w dół...W Ściegnach ostatnie zakupy, butla coli i wody, chwilka na ławce i można się mierzyć z finałowym podjazdem na Zakręt Śmierci. Końcówka pokonywana już w deszczu, całe szczęście niewielkim. Na szczycie stajemy się ubrać, zostało jakieś 16 km...Najpierw po płaskim, wiatr przeciwny, jedziemy nie więcej niż 20 km/h, chyba każdy ma już dość, a wiadomo że w 3 dobach bez problemu się zmieścimy. Gdy zaczęła się stroma część zjazdu
do Świeradowa jadę bardzo ostrożnie, jest mokro, kontroluję prędkość i gdy jest tylko powyżej 35 km/h zwalniam. W taki sposób dopieramy na metę, gdy stajemy zaczyna świecić słonko.

Udało się !!! Na trasie nie miałem ani jednej chwili słabości, no może w momencie gdy myślałem że rower ma pękniętą ramę. Doskonała pogoda to na pewno najważniejszy czynnik uzyskania tak dobrego czasu. Liczyłem na jakieś 4 dni, a 3 i pół brałbym w ciemno jako doskonały czas, wyszło mniej niż 3 doby. Wszystkie podjazdy (oprócz płyt) pokonane, kolana dostały w kość, ale nie skończyło się żadną kontuzją na szczęście. Kręgosłup OK, troszkę szyjny odcinek pobolewał, za to jestem zdziwiony zupełnym brakiem bólu nadgarstków, ostatnio bolały zawsze, gdybym wiedział to nie brałbym wcale lemondki, praktycznie wcale z niej nie korzystałem. Planowany postój to doskonała strategia, spanie w łóżku to zupełnie co innego niż na przystanku, co prawda schodzi na to więcej czasu. Był to doskonały trening, można przesuwać poprzeczkę wyżej, bogatszy w doświadczenia wiem jak jeździć coraz dłuższe i cięższe trasy. Za 2 lata pełne MRDP, niby dużo czasu, ale czas już o tym powoli myśleć...

fotki



Kategoria >300, zawody



Komentarze
dodoelk
| 12:50 środa, 2 września 2015 | linkuj coś tam faktycznie miał ukryte w telefonie...zbieraliśmy z asfaltu gdy mu z kieszeni telefon wyfrunął na dziurawym zjeździe

pełne peletony to raczej nie, to zupełnie inna impreza niż BBT, myślę że na stracie będzie mniej odważnych niż teraz na GMRDP
Hipek
| 12:02 wtorek, 1 września 2015 | linkuj Gratulacje! Kolejny, który myśli o MRDP - dwa lata temu jechało ledwie kilkanaście osób, za dwa lata będą jechały pełne peletony.

Nie wspomniałeś, że Gavek w telefonie wiózł łatki do dętek. Jego minimalizm jest naprawdę zdumiewający.
yurek55
| 21:08 piątek, 28 sierpnia 2015 | linkuj Wielkie, wielkie i jeszcze raz wielkie gratulacje. Podziw i szacunek. Super wynik i relacja.
elizium
| 20:31 piątek, 28 sierpnia 2015 | linkuj fajnie się czytało - szkoda, że nie miałem namiarów, bym jakoś tak wymiernie dopingował :D

Gratuluję!
Darecki
| 19:09 piątek, 28 sierpnia 2015 | linkuj Wielkie GRATULACJE :-)))
kosma | 18:55 piątek, 28 sierpnia 2015 | linkuj Super opis ! Milo się wspomina te piękna trase. Gratuluje pamięci, ja nigdy w życiu nie odtworzylbym z pamięci tej trasy. Do zobaczenia na trasie
dodoelk
| 18:14 piątek, 28 sierpnia 2015 | linkuj jasne, będę też sukcesywnie dorzucał jak coś mi wpadnie jeszcze
olo
| 16:56 piątek, 28 sierpnia 2015 | linkuj Gratulacje za świetny czas. Pięknie odkułeś się za niepowodzenia na Maratonie Podróżnika :) Pożyczę kilka zdjęć do swojej relacji :)
olo
| 16:54 piątek, 28 sierpnia 2015 | linkuj Gratulacje za świetny czas. Pięknie odkułeś się za niepowodzenia na Maratonie Podróżnika :) Pożyczę kilka zdjęć do swojej relacji :)
piotrkol
| 13:00 piątek, 28 sierpnia 2015 | linkuj Gratuluje!
Świetnie napisana relacja bardzo fajnie się czytało :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa erwat
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]