KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
507.02 km 0.00 km teren
16:50 h 30.12 km/h:
Maks. pr.:59.40 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1817 m
Kalorie:17913 kcal

PIĘKNY WSCHÓD 2020

Sobota, 25 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Gdy wracałem do domu z pracy przypomniałem sobie, że przed startem chciałem spróbować kinesiotapingu. Tylko czy uda się ogarnąć temat na ostatnią chwilę? Dzwonię - można. Z rowerami na dachu dojeżdżamy do fizjoterapeuty i 5 minut później ruszamy w trzystukilometrową podróż. Dojeżdżamy autem po 18tej, jest już sporo ludzi, chwila rozmowy z Robertem Janikiem, szybkie rozbicie namiotu i idziemy na imprezę. Na miejscu kilka znajomych osób, Radek z Elą i Kurier z poznaną właśnie Patrycją. Makaron, piwko, chwila rozmowy, potem przenosimy się do bazy i około 22giej idziemy spać. Wiedziałem że się nie wyśpię porządnie i tak też było, budziłem się ze sto razy, ale po wstaniu jestem w miarę wypoczęty. Czasu mam full, niespieszne śniadanie, start Gosi na trasie 250 km chwilę po 7mej, potem dalsze powolne szykowanie się do drogi.

W grupie nie ma nikogo znajomego, nicto, nic przed startem nie zakładam, mam nadzieję że uda się w jakiś peleton wpasować. Czuć że będzie ciepły dzień, damy radę, bardziej martwię się o kolana, bo wiem że tutaj spokojnej jazdy swoim tempem na pewno nie będzie. Grupa jest całkiem niezła, jest z kim jechać i wcale nie ma przesadnie mocnego tempa. Świetny asfalt do Radzynia Podlaskiego, potem długi i prosty jak strzała przelot DK63 (tej samej która jest niedaleko mnie i którą dosyć często jeżdżę na trasie do Giżycka), tutaj mamy fragment z wiatrem. Prognozy głosiły słaby wiatr z północy, ale ktoś się mocno pomylił, bo wieje mocno z zachodu. W kilku zacienionych miejscach jest sporo wody, nad ranem w Parczewie było słychać grzmoty, więc to tutaj była nocna burza. Dochodzi nas kolejna grupa, sporo od naszej mocniejsza, łączymy się w niemałe stadko i docieramy wspólnie na pierwszy PK, zlokalizowany w Międzyrzeczu Podlaskim pod wyciągiem narciarskim. Rozciąganie, drożdżówka, bidony, książeczka, toaleta, a jakoś specjalnie w biegu tego nie robiłem i ... wszyscy stoją. WTF ?? Pogadać przyjechali? 

Zabieram się z pierwszą ruszającą grupą, jest nas sporo - jakieś 8 osób. Wiem że będzie to ciężki odcinek, 80 km w wiatrem wiejącym w pysk i temperaturą powyżej 30 stopni. Jazda 38 km/h pod ten zachodni wiatr to zdecydowanie nie moja bajka, w grupie jest kilka takich osób, ale też takie których tempo jazdy mi odpowiada. Całe szczęście peletonik się rozerwał i do kolejnego punktu w Żelechowie dojeżdżamy już trochę spokojniej, choć i jak dla mnie także zbyt szybko. Zeszło tutaj znowu sporo czasu, jazda z dziewczynami zdecydowanie mi odpowiadała, ale znowu na postojach moi towarzysze tracą masę czasu. Sam stałem tutaj ponad 20 minut, gdybym wiedział że tyle to będzie trwało, ruszyłbym wcześniej. Zabieram się z pierwszą startującą ekipą - co ma być to będzie.

Kolejny odcinek był całkiem przyjemny, szczególnie gdy skręciliśmy bardziej na południe jadąc wzdłuż Wisły. Wiatr już nie daje się tak mocno we znaki, jest też chyba ciutkę chłodniej, przynajmniej takie mam wrażenie. Na każdym z dotychczasowych odcinków wypijałem wszystko do dna, schodziło 1,8L na 80-kilometrowe odległości pomiędzy PK. Jadę z nastawieniem na coś niesłodkiego w końcu, a i zimną colą bym nie pogardził. Marzenia się ziszczają, dostajemy ryż z mięsem, jest też także zimna cola. Znowu schodzi długo, ale przynajmniej można było chwilę w chłodku posiedzieć. Kontaktuję się z Gosią, ma jeszcze 60 km do mety, niestety jest wykończona, słońce ją wymordowało.

Ruszamy dalej tą samą ekipą, najedzony i wypoczęty. Super. To entuzjastyczne nastawienie jednak bardzo szybko się kończy, bo zaczynają się podjazdy. Nie ma nic nadzwyczajnego w jeździe pod górę, ale trzymanie tempa grupy szybko odbija się na kolanach. Dodatkowo nic po drodze nie jadłem, bo byłem najedzony po obiedzie, do kolejnego punku nie daleko, a na nim kolejny obiad. Niestety kończy to się spektakularną bombą, wciągam żela i końcowe 15 kilometrów do punktu dokręcam już sam. Tym razem spaghetti, kawa i chwila odpoczynku. Podczas rozciągania się łapią mnie skurcze, oho - może być ciekawie. Wlewam w siebie jeszcze izotonika, kieszonki wypycham żelami i czas ruszać na kolejny fragment - teraz na wschód, mam nadzieję że wiatr nie ucichnie, jak to często bywa po zmroku.

Nie ma już długich podjazdów, a te które są jadę na lekko na młynku, jeśli zostanę to trudno, będę jechał sam. Czuć pomagający wiatr, koledzy mnie nie zostawili, na płaskim jest w porządku, ale standardowo gdy muszę włożyć większy wysiłek lewe kolano protestuje. Miałem nadzieję że plastrowanie rozwiąże ten problem, jednak jak widać jego przyczyna leży gdzie indziej, a ja nie mogę jej znaleźć. Znaczy się mogę i umiem - jeździć tempem emeryta :) Może w końcu trzeba się pogodzić z tym że już bliżej niż dalej ? Po zmroku w oddali widać migające światełko, taki "zajączek" zawsze dodaje +1 do prędkości. Szybko go nie doszliśmy (piszę doszliśmy, choć to żadna moja zasługa, ja tu raczej jestem hamulcowym), bo na drodze stanął zamknięty przejazd kolejowy, ale w końcu się udało. Okazuje się że to chłopak z bardzo mocną dziewczyną i do kolejnego punktu w Żółkiewce docieramy wspólnie. Po drodze miałem mocne postanowienie zrolować obydwa uda, wiem że to pomaga w domu, w trasie kilka razy do tej pory próbowałem i nigdy spektakularnych efektów (takich że puści i będzie można zapomnieć) nie było. Może tym razem się uda? Niestety okrągła jest tylko butelka od małej niegazowanej wody, zbyt miękka, ale z braku laku... Faktycznie bolało mało. Zmuszam się do zjedzenia bułki, wypijam całą butlę OSHEE i zmieniam potówkę na długi rękaw.

Przed startem zastanawiałem się czy brać w ogóle dużą podsiodłówkę, czy wystarczy mała na dętki i klucze. Dochodzę jednak do wniosku, że na wadze roweru aż tak bardzo mi nie zależy i dodatkowy kilogram różnicy wielkiej nie zrobi, a po drodze zawsze lepiej jest mieć niż nie mieć. Zmieniam także rękawiczki i to w zasadzie jedyne rzeczy które były mi potrzebne po drodze, choć bez rękawiczek bym się obył, a długi rękaw z powodzeniem zastąpiłaby wiatrówka. Przed nami długi nocny odcinek. Czy rolowanie coś pomogło? Nie wiem, raczej niewiele. Jest praktycznie tak jak wcześniej, w zależności od tego kto jest aktualnie na zmianie, czasami dobrze, czasami coś czuję. Czas mija całkiem szybko, nie ma typowej dla nocnej jazdy zamuły, do kolejnego punktu w Łęcznej docieramy przed 2gą. Nie ma co się rozsiadać, został już rzut beretem do mety, choć i tak zeszło jakieś 20 minut.

Chłopaki rwą się do przodu, teraz już mam postanowienie, że gdy będzie za szybko po prostu zostanę. Tak się też dzieje, jakoś w połowie dystansu czwórka odjeżdża, zostaję z tyłu z dziewczyną i chłopakiem i wspólnie docieramy do mety. Niestety wyglądało to tak, że dawała Ona pięciokilometrowe zmiany z prędkością 30 km/h a ja 2-3 kilometrowe z prędkością 25 km/h. Na niebie widać już pierwsze zorze na wschodzie, a na łąkach mgiełki. Skończyliśmy na szczęście gdy temperatura była jeszcze przyzwoita, najmniejszą wartością jaką widziałem było 12 stopni.

Najważniejsze że w końcu pękła pięćsetka w tym roku, moja forma nie zachwyca, choć wydolnościowo spokojnie dałem radę. Do tej pory najlepiej wychodziłem wtedy gdy jechałem w słabszej grupie, gdy jechałem poniżej swoich możliwości. Podobnie jak teraz było na ubiegłorocznym brevecie bieszczadzkim, z tym że tam było dużo gorzej i musiałem z jazdy zrezygnować, tutaj na szczęście nie przesadziłem. Czy tejpy pomogły - nie wiem, nie mam zdania. Po dniu odpoczynku i chłodzeniu (zamrożonym zielonym groszkiem) jest w porządku, nie czuć zupełnie nic. Podczas wyjazdu testowałem także nowe spodenki. Jest lepiej niż we wszystkich pozostałych, ale niestety nie ma rewelacji - chyba zbyt dużo się po nich spodziewałem, dużo gorzej jest niestety jechać w nich na lemondce. Przed kolejnym wyjazdem opuszczę trochę dziób siodełka, może będzie lepiej, za to na pewno większy ciężar pójdzie na ręce. Jeśli to nie pomoże to w przyszłym roku trzeba będzie przetestować inne siodełka, choć z drugiej strony ciągle zastanawiam się czy nie rzucić tego wszystkiego w cholerę i się na turystykę nie przestawić...

      
  
        

Zaliczone gminy +7: Żelechów, Sobolew, Gorzków, Krasnystaw (obszar wiejski), Krasnystaw (teren miejski), Rejowiec (obszar wiejski), Rejowiec Fabryczny (teren miejski)

Kategoria >300, zawody



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa loucz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]