KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
158.10 km 50.00 km teren
09:14 h 17.12 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:czołg

Harpagan H47 Bożepole Wielkie

Sobota, 12 kwietnia 2014 · dodano: 13.04.2014 | Komentarze 2

Dojechaliśmy samochodem w piątek koło dwudziestej z Krzyśkiem który godzinę później wystartował na trasie mieszanej 150 (dla mnie kosmos - zrobić 50 km z buta w nocy i potem za dnia jeszcze setkę rowerem), a my spokojnie przygotowaliśmy sobie miejsce do spania. Po 22 dojechała Marzena z Krzyśkiem i w sumie po chwili tylko rozmowy poszliśmy spać.


Krzychu na starcie TM150.

Noc oczywiście ciężka, budziłem się sto razy, od 4.30 zaczął się harmider, przed 5 wstaliśmy. Niby 1,5 godziny, ale oczywiście spóźniliśmy się na start ze 2-3 minuty. Ruszamy inaczej niż większość, zgodnie z planem który brzmiał " Jedziemy nad morze, zrobić fotkę, zaliczamy co się da po drodze tam i co się da w drodze powrotnej ". 

Na początek "6", Zaraz po zjeździe z asfaltu błoto i zamiast jechać - pchamy, potem fajny podjazd wąwozem. Jak było w górę to musi być też szybko w dół, zbyt fajnie, bo za chwilę zorientowaliśmy się skręt że punkt minęliśmy. 2 km spowrotem pod górę nie chciało mi się kręcić, więc szóstkę odpuszczamy. W Zalewie kolejna skucha, pojechaliśmy na wschód zamiast na północ, aby się nie wracać "16" atakujemy od południa. Po drodze Góra Pomorska, leśny podjazd ponad 12% i trafiamy na... zamkniętą bramę. Noszku... Wzdłuż siatki trochę podjeżdżając, trochę pchając, do tym razem otwartej bramy do szkółki leśnej. Spotykamy gościa który też punktu szuka, twierdzi że to nie w środku, pojechaliśmy więc za nim. Po chwili postanawiam wrócić, wjeżdżam do środka i jest !!! 8.20. Bomba. 1 godzina i 50 minut na znalezienie pierwszego punktu i 23 przejechane kilometry. Całe szczęście od tej chwili szło już zdecydowanie lepiej. Dogoniliśmy człowieka który zmierzał w tym samym kierunku. Zawsze dobrze powieźć się trochę na kole, tutaj długi fragment asfaltów, nie wiem gdzie jestem bo skończyła mi się mapa, a bez sensu byłoby się zatrzymywać aby ją przełożyć. Ostatecznie zatrzymuję się na szczycie podjazdu asfaltem za Rybnem (miał ponad 8%) przekładam mapę czekając na Gosię i kolegę. Jedziemy wzdłuż zbiornika wodnego elektrowni wodnej w Żarnowcu, odbijamy na punkt "11", który okazuje się banalnie prosty. Nawrotka, wracamy pod zbiornik, przez głowę mi przeszło aby wejść na wieżę widokową, ale żaba nie chciała, zresztą z drugiej strony też trochę szkoda czasu było. Dalej najlepszy zjazd na trasie, od 117 m.n.p.m zlatujemy na metrów 9, wzdłuż jak się później okazało rur doprowadzających wodę z górnego zbiornika do turbin w dole (na zdjęciu tego niestety nie widać).



Nasz chwilowy kolega odjechał, już go nie goniliśmy. "piątkę" od południa, to chyba był dobry wybór bo nie zabłądziliśmy i droga była przyzwoita. Jest 9.30, czyli 3 h i 46 km za nami . Na "13" mała skucha, kawałek po błocie (za wcześnie skręciliśmy), ale szybko naprawiony błąd więc nie bolało. Sam punkt na szczycie górki z "diabelskim kamieniem", podjazd po korzeniach - zaliczony :) Żaba odhaczała obecność bez roweru, został parę metrów niżej, bo było naprawdę stromo. 





Zaczyna być zimno, pomimo faktu że w końcu wyszło słońce, ciągnie chłodem od morza i pojawił się też wiejący wiaterek. Dalej asfalt do miejscowości Dębki, typowo turystycznej, ale teraz ludzi zero, za to widać przygotowania do sezonu.  Nie lubię turystyczniej komercji jakiej mam w okolicy wiele, za to sama miejscowość bardzo ładna. Zatrzymujemy się na mostku na rzece Piaśnica, widać stąd morze więc w końcu mamy cel naszego wyjazdu. Miejsce cudowne, mgła, biały piasek, delikatny szum morza, rzeka leniwie doń wpływająca i ZERO ludzi :) Szkoda że jest tak zimno i nie mamy więcej czasu...










Powrót. Cel osiągnięty.
Kawałek mamy do "siedemnastki", trafiamy bez problemu, tutaj też spotykamy kolejnych zawodników. Narada co do strategii, mamy 11.10 i 69 km czyli ponad 7 h. jeszcze. Odpuszczamy morze, gdyby nie było tak zimno pojechalibyśmy na zachód wzdłuż brzegu. Strasznie kiepską drogą docieramy do Wierzchucina, czas na kawę, za którą w zastępstwie posłużył energetyk. Na słońcu gorąco, ale zaraz po wyjeździe daje znać o sobie wiatr od morza. Przejeżdżająca ciężarówka zrobiła niezły przeciąg, najedliśmy się strachu bo zamachało nami ostro. Zaraz z asfaltu zjechaliśmy, pchani tym wiatrem po betonowych płytach wzdłuż jeziora Żarnowieckiego docieramy na "jedynkę". Punkt umieszczony bez sensu nad brzegiem jeziora, za wałem, którego ścianą była betonowa płyta, w sam raz podłoże na wycieczkę w sztywnych butach SPD...



Dalej długi przelot asfaltem, ja po energetyku mam moc, niestety jadąc 25-27 km/h Gosia na kole się nie utrzymuje i muszę zwalniać. Pierwszej drogi prowadzącej na "15" nie było, albo mi umknęła, docieramy kolejną. Punkt malowniczo położony nad jeziorem Choczewskim, odpoczywamy chwilę na pomoście razem z głodnym łabędziem, łasym na jedzone przez zawodników bułki. Na punkcie sporo ludzi, większość z rowerowej setki. 12.38 i 91 km w nogach.





Dojazd do "7" ciężki, droga jest ale błoto po osie, czasem można bokiem objechać ale większość z buta.



W końcu normalna droga, jest punkt, "pik pik" i dalej w drogę. Na podjeździe przed Dąbrówką (jakieś 6%) żaba zgłasza że ją boli kolano, podnosimy trochę siodło, każę jej nie cisnąć, tylko młynek na podjazdach. "dwójka" trafiona bez problemu. W Chynowie przerwa pod sklepem na uzupełnienie napitków oraz bułkę z kiełbasą (chyba będzie powoli nowa tradycją - trzeci pod rząd wyjazd), bo słodkie już nie wchodzi. "14" dosyć trudna, trochę podpowiedział nam spotkany "setkowicz" wracający z punku, resztę pojechaliśmy po śladach. 14.52 i 121 przejechanych kilometrów. Wyjazd trochę niefortunnie, powinniśmy zawrócić, a tak nadłożyliśmy trochę drogi, szczęśliwie że asfaltem. W tych okolicach bardzo dużo piechurów, co chwila pada "cześć" mijanym grupkom :) "Szóstkę" którą ominęliśmy rano tym razem zaatakowaliśmy od północy. Także i tym razem nie obeszło się bez małych problemów, które rozwiązaliśmy tak że Gosia pojechała w jedną, ja w drugą stronę...komunikacja telefoniczna :)... i kolejny punkt nasz. Wracamy tak jak zaczynaliśmy, po swoich śladach, to kolejna wtopa, bo raz że niedaleko była droga asfaltowa, to i  trafiliśmy na błoto od którego zaczęliśmy tą edycję Harpagana.



Kawałek ruchliwą krajówką, tragiczny asfalt za Strzebielinem, dający się we znaki długi podjazd, punkt ("10") bardzo prosty, choć opis nijak się do niego miał (zresztą nie ten jeden). Jest 16.35, jeszcze prawie 2h. Pojawia się propozycja zaliczenia "18", Gosia chce zjechać bo jest stąd rzut beretem do bazy, a ja pociąłbym jeszcze na "czwórkę". Wracając do trasy...pokluczyliśmy trochę po lesie (gubiąc się oczywiście) tak a by mieć jak najlepszy wyjazd na kolejny punkt. Czadowy zjazd na koniec, momentami -15%, ze 2 minuty bez kręcenia z wiatrem we włosach :).

Kwintesencja.
Chyba dobrze że mieliśmy największa górkę na "fajrant", większość od niej zaczynała - bez rozgrzewki byłby zgon. Patrząc na zegarek wiem że już dalej raczej marne szanse zdążyć, więc jedziemy na spokojnie, bez spiny. Ponad godzina czasu, do mety z 5-6 kilometrów. Wpychanie rowerów po schodach nie było lekkie, sam widok ze szczytu nie był też nagrodą, sporo przesłaniają drzewa.
W dół.
W życiu nie zjeżdżałem z takiej góry jeszcze, Gosia wogóle rower sprowadzała !!!!, klocków zużyłem podczas trasy tyle co w domu przez cały rok chyba:). Dalej już wspomniane 5 km do mety, docieramy o 17.46, 45 minut przed czasem mając przejechane 158 km.
 




W nieoficjalnych jeszcze wynikach jestem na 64 miejscu, za to żaba kolejny raz przywlokła ze sobą do domu kawał żelastwa w kształcie litery H :) Dałoby się urwać pewnie z godzinę, plus czas jaki pozostał do limitu i zaliczyć jeszcze jeden, dwa punkty kontrolne. Ale albo jazda z językiem w szprychach, albo dobra zabawa.... Impreza super, było parę niedociągnięć, ale ogólnie zalety bardzo przeważają. Świetne trasy, krajobrazy, doskonała pogoda, prawie bez wiatru i ze świecącym słonkiem. Super ludzie, wieczorne pogaduchy przy piwku...




(mówiłem że jak Gośka zrobi zdjęcie to nie wyjdzie...to i tak jest to najlepsze :P)


Edycja jesienna będzie na pewno kolejnym punktem w tegorocznym kalendarzu.


Kategoria >150, z Gosią, zawody



Komentarze
mxdanish
| 10:17 wtorek, 15 kwietnia 2014 | linkuj oooo widzę że startowałeś :) MI wypadł szybszy wyjazd do Ełku a miałem właśnie ze znajomymi z roboty jechać :) Następnym razem nie odpuszczę :)
Kot
| 19:53 niedziela, 13 kwietnia 2014 | linkuj Ładna relacja i zdjęcia też :). Super było się spotkać! Do zobaczenia jesienią lub wcześniej.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ijree
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]