KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 189391.06 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.60 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
348.50 km 0.00 km teren
14:33 h 23.95 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Podlasie. Tatarska Jurta.

Sobota, 23 maja 2020 · dodano: 24.05.2020 | Komentarze 0

Sam nie jechałem (choć pewnie kilka razy by się udało), bo wycieczkę na tatarskie jedzenie miałem obiecaną szanownej małżonce. Wreszcie się udało, pozostało ustalić plan. Ja muszę w końcu pyknąć przynajmniej trzy stówy, Gosi to zdecydowanie za dużo na dzień dzisiejszy, więc posiłkujemy się podwózką pociągiem.

Budzik na 2.30, o 3.00 ruszam. Na niebie już brzask, wiatr którego miało nie być wcale jest mocno odczuwalny i widoczny na jeziorze. Zimno, trochę mgieł przy zbiornikach wodnych, kawałek cieplejszego otoczenia w Grajewie, a potem zjazd z każdą chwilą. Za Rudą wstaje słońce, staję nad Biebrzą w gęstej mgle na fotkę i kolejne już sikanie, na termometrze -1. Mgieł już dalej nie ma, temperatura rośnie powolutku, z każdym kilometrem bliżej Białegostoku rośnie też ruch samochodowy. Staję na czwarte już sikanie, chyba przeziębiłem pęcherz tymi czterema godzinami zimnicy. Docieram na dworzec z myślą o kawie, bo zostało trochę czasu do przyjazdu pociągu, ale jest on nadal w remoncie, obsługa podróżnych odbywa się w kontenerach. Nicto, napiję się wody z bidonu. Dwadzieścia minut wygrzewam się na słońcu, wreszcie przyjemnie, można się przebrać do jazdy w cieplejszych warunkach.

Dociera Gosia, wsiadamy na rumaki i jedziemy do centrum. Kiedyś spędziłem tu sporo czasu, sporo rzeczy się zmieniło, na pewno wypiękniały odnowione kamienice. Wyjeżdżamy w kierunku Supraśla, tutaj też nowa droga i naprawiona asfaltową rowerówka. W Supraślu byłem wielokrotnie, nie kręcimy się, ot tylko rut okiem. Fajną, choć już trochę podniszczoną drogą przez Puszczę Knyszyńską docieramy do Majówki i mamy przed sobą 40 km DK65 do granicy w Bobrownikach. Wiatr według prognoz miał być minimalny z kierunków zmiennych, tak też w sumie jest, tyle że mam wrażenie iż ciągle jest niesprzyjający. Po drodze Królowy Most z kultowego filmu, misiaków z suszarką nie było, było za to kilka fajnych hopek. Pamiętam tutaj gigantyczne kolejki do granicy, dzisiaj to "tylko" 4 kilometry. Wredna szutrówka do Łużan w dużej części zamieniła się na piękny gładki asfalt, zostało jedynie 2,5 km, ale widać że prace trwają więc to tylko kwestia czasu. Docieramy wreszcie do miejsca docelowego - Tatarskiej Jurty.

Dwa lata temu był tutaj pożar, w starym obiekcie nie byłem, jedynie tędy przejeżdżałem. Zamawiamy obiad, deser i kawę, wszystko było naprawdę pyszne - polecam, a sam na pewno jeszcze zajrzę, bo choć jadę tę trasę po raz czwarty, czy piąty nadal mnie tutaj ciągnie. Podczas godzinnej przerwy trochę marznęliśmy, siedzimy w cieniu a mocno wieje, czas się ruszyć. W Krynkach objeżdżamy słynne rondo, nawigacja pokazuje - "piątym zjazdem na Jurowlany", wszystkich zjazdów jest 12. Gładkie asfalty, zero ruchu, dookoła mnóstwo pagórków i tereny nieskażone jakimkolwiek przemysłem. Lasy, pola, małe wymierające wioski, piękna drewniana architektura, którą można znaleźć tylko tutaj. Po prostu inny świat. 

Skończyła się woda, dobrze że zaraz jest Kuźnica, bo w mijanych wsiach nie ma żadnych sklepów. Piwo bezalkoholowe wlewam w siebie na raz, poprawiam colą i drożdżówką i z pełnym brzuchem ruszamy dalej. Pogoda jest w miarę łaskawa, niecałe 20 stopni, słońce delikatnie zamulone więc nie grzeje, a wiatr skutecznie chłodzi. Ciągle wieje w pysk. Odzywa się niestety prawe kolano, z nim był spokój od lutego, ale w sumie spodziewałem się, że na tym wyjeździe wyjdą wszystkie zdrowotne dolegliwości. Rozciąganie trochę pomaga, podjazdy robię na młynku i jakoś to idzie. Gosia już mocno zmęczona, trzeba zrobić kolejną przerwę na odpoczynek i coś do zjedzenia. Siadamy na ławce w parku w Lipsku, cola, buława i ustalamy że następny przystanek robimy pod Zygmuntem, małymi kroczkami łatwiej głowę oszukać.

Na drodze spory ruch, kolana czuję na przemian, raz prawe, raz lewe, całe szczęście las daje jako taką osłonę przed wiatrem. Po godzince z hakiem siadamy pod Zygmuntem, chwila odpoczynku z lodami w ręku. Została końcówka, jeżdżony dziesiątki razy odcinek z Augustowa, pod koniec nawet wiatr w końcu umilkł, jakby nie mógł tego zrobić wcześniej. Zmęczony przesadnie nie jestem, nie było forsownego tempa, dużo szybciej pojechałem samotny początek, niż fragment pokonany razem. Poza kolanami, które jakoś mocno nie dokuczały (po prostu dawały o sobie znać), wszystko w jak najlepszym porządku, szkoda że po zimowej przerwie znowu się do dłużej jazdy trzeba przyzwyczajać. Muszę chyba coś zmienić w ustawieniach, znaleźć w końcu przyczynę tych dolegliwości, chyba że po prostu "ten typ już tak ma"...


1 2 3 4 5 6
7
8 9 10 12 11

13 14


Kategoria >300, z Gosią



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa dniau
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]