KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
1028.60 km 0.00 km teren
37:03 h 27.76 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Bałtyk Bieszczady Tour 2018

Sobota, 25 sierpnia 2018 · dodano: 03.09.2018 | Komentarze 2

Ruszam w dziewiątej grupie, o 8.40. Od początku przyzwoite i co najważniejsze równe tempo, co mi bardzo odpowiada. W Wysokiej Kamieńskiej trafiamy na zamknięty przejazd, w sam raz aby się odlać i zresetować telefon, z którym od startu mam problemy. W Płotach obowiązkowe rozciąganie, smarowanie tyłka, dolewam do bidonów, pączek i jestem gotów, koledzy jeszcze chwilę postali. Siedem minut, ze dwie spokojnie dałoby się urwać... Do Drawska bez historii, gdzieś tam chyba trochę pokropiło, ale nie na tyle mocno, aby stawać na zmianę ubrania. Sam punkt przyzwoity, słodka bułka i kanapka, coś na drogę, znowu zabawiliśmy tutaj za długo. Nie ruszam sam, bo tempo jazdy w 30-34 km/h mi bardzo odpowiada, wolę oszczędzać siły, a przy okazji to tez kilka dodatkowych minut odpoczynku. Długi, bo stukilometrowy przelot do Piły, po drodze odpadł Piotr. Na punkcie rytuał, czyli rozciąganie, wizyta w kibelku, coś ciepłego na ząb. Zeszło 20 minut, dobre 5 za dużo, ale nicto, nie ma tragedii. Do Nakła niedaleko, na punkcie zjadam tylko zupę odpuszczając schaboszczaka i znowu czekam na kolegów, 30 minut, znów bardzo długo. Fajny objazd DK10, sprawnie dojeżdżamy na kolejny punkt w Solcu Kujawskim już po ciemku. Niewiele pamiętam z tego momentu, na pewno coś zjadłem i odbębniłem rytuał. Tutaj Gosia parę godzin wcześniej miała nieprzyjemną sytuację, ktoś przypadkowo lub celowo zabrał z roweru jej worek i wyrzucił gdzieś do przydrożnego rowu. Całe szczęście zguba się znalazła, bo jazda bez okularów i wiatrówki byłaby trudna.

Wyjeżdżamy w większej grupie, przejazd przez Toruń na mokro, komuś przed nami musiało tutaj nieźle wlać za kołnierz. 30 minutowy postój w Wagancie, całkiem niezłe naleśniki, znów za długo tutaj siedzieliśmy. Przelatujemy przez pusty nocą Włocławek, pięknie oświetlony Anwil, fragment bruku, mijamy Dąb Polski, gdzie w poprzedniej edycji był punkt. Kolejny przystanek w Gąbinie, jest mokro ale nie pada. Kanapka, dwie, a może nawet trzy kawy z ciasteczkami. Pół godziny, znów za długo, ale dalej mamy bardzo dobry czas, a pracować samemu mi się nie chce. Zresztą taki mam plan, jadę na wynik i dopóki tempo jazdy będzie odpowiednie będę trzymał się grupy, bo dawno tak rewelacyjnie mi się nie jechało. Do Łowicza rzut beretem, spotykam Małgosię chwilę rozmawiamy i idę się na chwilę położyć, bo wiem że chłopaki trochę tutaj posiedzą. Zasnąć nie zasnąłem, ale te 10 minut w pozycji horyzontalnej i ciepły rosołek dodały mi sporo sił na dalszą część trasy. Nie pamiętam czy już wtedy padało, natomiast w Nowym Mieście nad Pilicą padało na pewno. Jest zimno, rozbieram się jak tylko mogę, aby w ciepłym środku nie przegrzać się. Spać się nie chce, wcinam sałatkę z makaronem, odhaczam rozciąganie i smarowanie zadka i trzeba ruszać w deszcz. Poleciało kolejne pół godziny...Za to udało się wykręcić 610 km w ciągu pierwszej doby, bardzo dobry wynik, jeśli nic nie zakłóci dalszej jazdy złamanie dwóch dób powinno się udać.

Jakość asfaltów bardzo słaba, pada, jazda na kole odpada niestety. Telefon schowany, dzwoni Gosia, muszę stanąć, aby dowiedzieć się o co chodzi. Zdarzył się wypadek, nic poważnego, ale wygięła się kierownica, która przy próbie prostowania po prostu pękła. Udało się załatwić nową, przekładka sprzętu i po dwóch godzinach wróciła na trasę. Dzielna dziewczyna. Dla mnie to też koszmarny fragment. Telefon mi zamókł, nie działa dotyk, to moja jedyna forma nawigacji, a jestem gdzieś na jakimś totalnym zadupiu. Podłączam się pod solistę (który notabene także miał wypadek, zderzenie z autem) i jadę 100 metrów za nim. Łapię jeszcze Romana i wspólnie dojeżdżamy na punkt w Starachowicach. Tutaj mam przepak, biorę butelkę coli, ubieram suchą potówkę, obiadek i ładowanie telefonu z wyjętego z worka power-banka. Godzina, to sporo za długo, ale czekam na kolegów i wspólnie ruszamy na ostatnie trzy setki. A za oknem ciągle pada... Odcinek do Opatowa jechałem bodajże tylko z Romanem. Ciężko po tygodniu pełnym innych wrażeń to opisać, a żadnych notatek głosowych nie robiłem. Czas zaczyna przeciekać przez palce, tak to już jest, kiedy człowiek jest zmęczony, kolejne 40 minut postoju, ale ciągle jeszcze jest wypracowany na początku zapas czasu. Fragment przed Majdanem Królewskim fatalny, chyba najgorsza część na całej trasie. Wszyscy łapią zamułę, jadę na przedzie, na liczniku więcej niż 25 km/h nie ma, jedyne dobre to że przestało padać. Wreszcie. 

Dwa lata temu byłem tutaj dwa razy i cztery lata temu raz (punkt był trochę bliżej). Wszystkie odwiedziny były nocą, tym razem jestem sporo wcześniej, jest widno, dziwnie jakoś... Wiedziałem że będą tutaj niezłe warunki do spania, kładę się na materacu, ale tylko sobie poleżałem. Lucjan z Robertem startują wcześniej, mnie też w końcu przestaje pasować oczekiwanie na kolegów, więc ruszam sam. Po prawie godzinnym odpoczynku i napchaniu kalorii do żołądka jedzie się niewspółmiernie lepiej, nawet asfalty momentami są suche :) Doganiam Lucjana i razem wjeżdżamy na punkt w Sędziszowie Małopolskim. Namiot jest na zewnątrz, więc nie ma się jak rozsiadać, to dobrze, trzeba ruszać dalej. To kolejna nowość na trasie BBT, sporo krótkich ścianek (chyba największe nachylenia tu były na całej trasie), za to super asfalty z minimalnym ruchem, szkoda że niestety po ciemku. Zaczynam mieć problemy z lewym kolanem, nie boli jeszcze, ale daje o sobie znać. Pomny tego, co działo się rok temu na MRDP i faktu co mi potem pomogło szukam bolących miejsc na udach i wbijam tam z całą siłą kciuk. Boli jak jasna cholera, ale tylko przez kilka sekund ucisku, a z kolanem mam na pół godziny spokój. Bomba.

Świetny punkt w Brzozowie, żurek zagryzany ciastem z kremem smakuje wybornie :). Doładowuję telefon, który zaczyna się dziwnie zachowywać, stan naładowania stoi w miejscu i wyświetla jakieś komunikaty o zbyt niskiej temperaturze baterii. Już niedaleko, aby tylko pozostałą stówkę do mety wytrzymał. Objadłem się ciasta i opiłem kawy - można ruszać dalej. Gdy ruszaliśmy czułem się dobrze, ale niedługo potem zaczyna się dziać coś niepokojącego. Najpierw nieistniejące zwierzęta wychodzące z cienia światła rzucanego przez lampkę. Spać się nie chce, ale rozum zaczyna płatać figle. Gdy w pewnym momencie podwójna ciągła oddzielająca dwa pasy drogi podniosła się do pionu i zaczęła tańczyć trzeba było reagować. Pierwszy napotkany przystanek, zamykam oczy na 10 minut, pomaga na tyle, że już bez wizji dojeżdżamy z Romanem do Sanoka. Kolejny przystanek, po analizie śladu wiem że spędziliśmy tam 25 minut, z czego na kilka na pewno udało się przysnąć. Chwilę potem jeszcze zajeżdżamy na stację, wspinaczka na górkę za Zagórzem, Lesko, Uherce, Ustianowa, pojawiają się mgły. W końcówce zaliczam uślizg tylnego koła na torach, momentalnie zrobiło się ciepło, w końcu są  Ustrzyki. Jest trochę po czwartej, więc powinno się spokojnie udać, ale na punkcie znowu poleciało prawie 50 minut. 

Początkowo we mgle, która niedługo ustąpiła, zaczyna się robić widno, ale widoków na góry niestety brak. Podjazd w Czarnej pokonany z jednym stopem, nigdzie już się nie spieszy, a o minuty walczyć przecież nie będę. Końcówka najgorsza z trzech razy które tutaj jechałem na BBT, dłużyło się niesamowicie. Meta o 7.20 z czasem 46.40. Czym prędzej zdjąć śmierdzące ubranie, prysznic, świetny bigos i można zawinąć się w śpiwór na kawałku podłogi. Godzinka regeneracji i człowiek mógłby wsiąść i jechać dalej...

Jestem bardzo zadowolony ze startu. Udało się prawie wszystko to, co sobie wcześniej założyłem. Trafiłem na grupę z którą równym, mocnym tempem dotarliśmy aż do Starachowic, nie trzeba było skakać z kwiatka na kwiatek. Dystans przejechany przez pierwszą dobę pozwolił myśleć o dobrym wyniku, to był klucz do sukcesu. Zbyt dużo czasu przeleciało na odpoczynkach, gdybym jechał sam ograniczyłbym przystanki o dobre 1,5-2 godziny, ale z drugiej strony dłuższa regeneracja to więcej sił do kręcenia...Pogoda nie była najgorsza, wiatr zdecydowanie pomagał, prócz bocznego wiejącego na początku, deszczu było sporo, ale były to głównie opady o małej intensywności. Najważniejsze że plan zrealizowany, Gosia także dojechała szczęśliwie kilka minut przed limitem. Przed startem mówiłem, że to mój ostatni na BBT, ale na chłodno rozważając - jeszcze nie jechałem tej trasy SOLO. Zobaczymy, to jeszcze dwa lata, szmat czasu.







zaliczone gminy: Cielądz, Nowe Miasto nad Pilicą, Klwów, Potworów, Przytyk, Zakrzew, Wolanów, Orońsko, Wierzbica,Mirzec.
Kategoria >300



Komentarze
dodoelk
| 19:29 poniedziałek, 3 września 2018 | linkuj Bardzo rzadko używam paska na klatę, nauczyłem się słuchać własnego organizmu bez patrzenia na cyferki
Gość | 17:58 poniedziałek, 3 września 2018 | linkuj Gratulacje, opis zwięzły ale rzeczowy. Informacje przydatne dla ewentualnego naśladowcy. Czy kolega ma zapis tętna, spalonych kcal itp? Pozdrawiam
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa dniaw
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]