KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
367.10 km 0.00 km teren
16:01 h 22.92 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

powrót do Krakowa

Niedziela, 20 maja 2018 · dodano: 23.05.2018 | Komentarze 1

Ruszamy we trójkę razem z Wilkiem, po porządnym śniadaniu i dwóch kawach :) Na dzień dobry, już na 6 km trasy czeka nas porządny podjazd, ponad 250 metrów do góry. Mariusz tradycyjnie zostaje w tyle, ja jadę na raty, bo bez sensu stać raz długo na szczycie, lepiej dwa razy uspokoić serce. Ubrany jestem na długo, wydawało się optymalnie na starcie, bo nie było słońca. Zdejmuję buffa z głowy, ale to nie jest dobry pomysł, bo pot zaparowuje okulary, poza tym wiatr jest nadal północny, więc zimny. Drugi duży podjazd, pokonany dokładnie tak samo, potem ulgowy fragment wzdłuż Sanu. Moją uwagę przykuwają przydrożne kapliczki z charakterystyczną "bambułką" na dachu na której umiejscowiony jest krzyż. Jedzie mi się słabo, fizycznie jest OK, nogi kręcą, ale gdy spoglądam na licznik kilometry stoją w miejscu. Trzeci duży podjazd to kopia poprzednich, zarazem jest to najwyższy punkt trasy. Dobre jest to, że większość jest w lesie, jest więc trochę osłony od słońca, które coraz bardziej grzeje. Cykam fotki kolegom, potem staję jeszcze na foto podczas zjazdu po serpentynach, które pokonuję bardzo asekuracyjnie. Przed Sanokiem znajdujemy otwarty sklep, co jest sporym szczęściem zważywszy na niehandlową niedzielę i Zielone Świątki. Woda, cola, cebularz na drugie śniadanie i pizzerinka do worka na czarną godzinę. 

Poprowadziłem ślad tak aby zahaczyć o rynek w Sanoku, chłopakom się nie chcę, jadę więc sam pod górkę. Niestety sensu to większego nie miało, bo cały (bardzo mały) rynek zajmują food-trucki. Szkoda. Cykam tylko zdjęcie jednej z dojazdowych uliczek i gonię chłopaków szeroką wjazdówką z miasta (pamiętam jaki był tu tłok gdy jechałem pierwszego BBToura). Fragment do Krosna jakoś zleciał, w samym mieście trafiamy na rynek, może by coś zjeść? Wszak zapas czasu mamy duży. Sporo ludzi, bo pora obiadowa, wszędzie trzeba długo czekać, rezygnujemy więc z oczekiwania na żarcie. Za to śmietankowego loda z automatu nie mogłem sobie odmówić, przy okazji zdejmując nogawki i zmieniając skarpetki na lżejsze. Wreszcie buty mam suche i wcale tak bardzo z nich nie śmierdzi :)

Na wylocie z miasta jeszcze tankowanie na Orlenie, kawy mi się nie chciało, za to kilka chwil dalej czuję, że jednak popełniłem błąd. Przegapiłem czas dostarczenia kofeiny do organizmu, dobrze że Mariusz ratuje mnie kilkoma łykami coli. Przed Jasłem jeszcze dwie małe hopki i jedna większa za miastem. Odliczam kilometry do następnego przystanku w Bieczu, przed miastem trochę się motamy zastanawiając czy jechać przez miasto czy obwodnicą. Wybór obwodnicy był słuszny, bo przy stacji BP był także bar, gdzie zjedliśmy obiad w postaci rosołu ze schaboszczakiem. Rozrabiam prochy antynasenne na noc, wciągam colę do trzewi, a na nogi nogawki, lada chwila zajdzie słońce.

Tak jak myślałem, po starcie było trochę zamulania, ale droga przez Pogórze Ciężkowickie (przynajmniej mnie) rozbudziła. W pewnej chwili z tylnego hamulca Mariusza dochodzi metaliczny szczęk, stajemy zobaczyć co się dzieje, wygląda na to że skończyły się klocki. Lipa. Przedni działa słabo, do mety jeszcze ponad 100 km, niby największe podjazdy mamy za sobą, ale po płaskim na pewno nie będzie. Jedyna słuszna opcja to zjazd do Tarnowa. Szkoda. Rozstajemy się z kolegą i ruszamy żwawszym tempem, po to tylko aby za chwilę stanąć na przystanku. Jedziemy wzdłuż rzeki Białej, ziąb straszny, jest zaledwie jakieś 5-6 stopni. Jeszcze przed wyjazdem zastanawiałem się czy jest sens brać zimową czapkę i rękawiczki na mały mróz. Okazuje się, że warto było ciągnąć to wszystko pod siodłem 500 km. Teraz już można jechać normalnie. Tempo nam rośnie, bo bez Mariusza możemy ruszać się  szybciej, a mi w końcu zaczęło się dobrze jechać. Solidna górka przed Lubinką. z pięknym widokiem na oświetlony Tarnów poniżej i zimny zjazd do Zakliczyna. Tam robimy postój na stacji, tym razem o kawie nie zapomniałem, a mini-pizza wieziona przez pół dnia na plecach ląduje w żołądku. Nie ma co przedłużać, lecim dalej wzdłuż Dunajca, płasko, ale nadal zimno. Wreszcie oddalamy się od rzeki, jest trochę do góry więc i komfort termiczny rośnie. W oko wpadł mi ładny rynek w Lipnicy Murowanej, a potem w Nowym Wiśniczu. Małe zwiedzanie, oprócz studni miejskiej jest też ciekawy pomnik Stanisława Lubomirskiego trzymającego dokument przywileju królewskiego nadającego Wiśniczowi prawa miejskie. Fenomenalny zjazd do Bochni, jest druga w nocy, więc spokojnie można ciąć środkiem pachnącego jeszcze świeżością asfaltu puszczając zupełnie klamki.

Przy drodze nie ma żadnej stacji, Michał miał ochotę na coś na ząb, trudno może coś się znajdzie potem. Przelot puściutką krajówką, siedzę Wilkowi na kole a prędkość niżej niż 30 km/h nie spada. Chyba nigdy nie miałem tak fajnej końcówki, zawsze było to żmudne odliczanie kilometrów i ciągnący się w nieskończoność czas. Zjeżdżamy na boczne drogi, biegnące przy autostradzie, chyba lepiej było zostać na DK94, tam był żyleta asfalt, tutaj jest sporo słabiej. Co do jakości dróg, to Małopolskie i Podkarpackie mają jedne z najlepszych w Polsce. Na te ponad 700 km trafiło się może z 10-15 km naprawdę kiepskich nawierzchni. Stajemy jeszcze na chwilę pod latarnią, Michał przestawia blok w jednym z butów. Ma już od jakiegoś czasu problem z kolanem, z tym że to kolano nie jest po tej stronie w którym zmieniana jest pozycja bloku. Dziwne, ale okazuje się że pomaga :) Fotka z tablicą "Kraków", akurat dzwoni Mariusz z dworca. Wejść się da od strony dworca autobusowego, musimy więc zmodyfikować trasę. Zdaję się na Wilka, bo On wie jak tam dotrzeć. Na niebie już pierwsze oznaki nowego dnia, zaczął się także ruch na drogach. Na miejsce docieramy około 4tej. Spotykamy tam Małgosię, która także wraca do domu z pieszej wędrówki po Tatrach. Myję się w toalecie, przebieram w cywilki, niedługo potem odjeżdża pociąg Mariusza, a my czekamy walcząc ze snem na odjazd naszego.

Wyprawa na zlot bardzo udana. Deszcz podczas dojazdu mocno dał w kość, ale każdy wyjazd w niekorzystnych warunkach to dobry hart ducha. Dobrze że wyruszyłem na samotną stówkę po gminy, było bardzo przyjemnie, gdybym został pić piwo przez cały dzień pewnie potem bym żałował. Powrót ciężki, na 367 km mieliśmy 3670 metrów w górę, czyli dokładnie 1000m/100km, prawie jak na GMRDP. Bardzo dobrze jechało mi się w końcówce, rzadko zdarza mi się jazda z kimś mocniejszym, gdzie nie ma zamulania, mozolnego liczenia słupków przy drodze i tysiąca pytań: daleko jeszcze? Może jeszcze kiedyś uda mi się wyjechać gdzieś w dłuższą trasę z Wilkiem. Nie mówiłem tego Michałowi po drodze, ale to dzięki niemu, dzięki jego wyprawom i wycieczkom jestem teraz tu gdzie jestem. To On zaszczepił we mnie kilka lat temu zamiłowanie do dłuższych wycieczek, kupno szosowego roweru i możliwość zwiedzania naszego kraju z pozycji siodełka. Dzięki.

fotki

Zaliczone gminy (32): Bircza, Dydnia, Tyrawa Wołoska, Bukowisko, Zarszyn, Besko, Rymanów, Iwonicz Zdrój, Miejsce Piastowe, Krościenko Wyżne, Krosno, Chorkówka, Jedlicze, Tarnowiec, Jasło (obszar wiejski), Jasło (teren miejski), Kołaczyce, Brzyska, Skołyszyn, Biecz, Moszczenica, Łużna, Bobowa, Ciężkowice, Gromnik, Pleśna, Zakliczyn, Czchów, Gnojnik, Lipnica Murowana, Nowy Wiśnicz, Bochnia (teren miejski)
Kategoria >300



Komentarze
wilk
| 21:25 środa, 23 maja 2018 | linkuj Bardzo mi miło, że kogoś moje wpisy zainspirowały do jazdy. A traska fajnie wypaliła, może kiedyś uda się powtórzyć coś podobnego ;))
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa godzi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]