KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 192240.84 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.53 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
611.40 km 0.00 km teren
25:19 h 24.15 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

dojazd na zlot

Piątek, 19 maja 2017 · dodano: 22.05.2017 | Komentarze 4

Do pracy jadę rowerem, chcę się urwać wcześniej i zaoszczędzić dzień urlopu. Dzionek jest ciepły, pochmurny - całkiem spoko, martwi mnie jednak widok mocno łopocących na wietrze flag. Rozmawiam z Mariuszem, który jedzie od rana, potwierdza mocny wiatr w twarz i ostre słońce. Nicto. Damy radę. Ruszam o 13.

Zaraz za miastem chciałem pociągnąć łyka z bidonu, sięgam...bidonu brak...Nie dam rady na jednym, muszę wrócić, całe szczęście do domu mam bliżej. Nalewam wody i lekko wkurzony ruszam w drogę. Niestety chmury znikają, wychodzi słońce i temperatura rośnie znacząco. Za Ruską Wsią jakoś odruchowo sprawdzam czy mam wszystko, macam, macam... brak dokumentów i pieniędzy. Jacierpiedolę...dzwonię do kumpla, sprawdza, zostały w szatni. Wracam. Przy okazji biorę zimny bidon z lodówki, którego nie wziąłem za pierwszym razem. Nakręcone 37 km gratis.

Kolejny raz tą samą drogą, wkurw powoli mija. Informuję Mariusza żeby się nie spieszył, bo będę miał spory poślizg względem założonego planu. Przyroda mocno wystrzeliła do przodu, kwitnie rzepak, coraz więcej dmuchawców, wiosna pełną gębą. Niestety odzywają się oba kolana, nie jest źle, ale jeśli coś czuję to znaczy że się coś dzieje. Poprawiam tylko ułożenie spodenek na udach - pomaga  Zaraz za Orzyszem słyszę cykliczne syczenie, które po chwili ustaje - guma? Staję. Sprawdzam. Tak, z tyłu mało powietrza, ale nie uszło do końca, jest go jeszcze sporo. Biorę głęboki wdech, coś ewidentnie nie idzie... Bardzo spokojnie biorę się do pracy, znajduję spore rozcięcie w oponie, podkładam pod nową dętkę łatkę w miejscu przecięcia. Pompuję. Znów problem z dętką która dobrze nie weszła i w okolicy wentyla jest zgrubienie. Spuszczam, wpycham oponę, pompuję. Jestem mokry i wkur... na maxa. Kolejny głęboki oddech. Korzystając z okazji postoju sikam, niestety kolor nie wróży dobrze, wypijam jakiegoś litra przez 10 km i zajeżdżam do sklepu w Maldaninie.

Obawiałem się mocnego wiatru, tak też jest, ale całe szczęście jest boczny, a ja mam sporo lasów po drodze. Piję bardzo dużo, łykam elektrolity i zaczyna być dobrze, to znaczy co jakąś godzinę ciśnie na pęcherz. Bardzo przyjemna ścieżka przez Puszczę Piską, chciałem nią się kiedyś przejechać i w końcu była na mojej drodze - pewnie nie ostatni raz. Zaczynają się Kurpie. Dużo drewnianych domów, kilka studni z żurawiami i drewniane kościoły z osobnym dzwonnicami widziane już kiedyś. . To ostatnie ładne miejsca na całej trasie. Zaczyna mnie boleć głowa, mam wrażenie że to po kanapce którą zjadłem, bo oprócz głowy dziwnie też zaczyna być w żołądku. Próbowałem zwymiotować, ale się nie udało

Przed Wielbarkiem fragment na zachód z mocno oślepiającym słońcem, opróżniam znowu bidony, czas zajechać do sklepu bo w nocy może być bieda. Kupuję sok pomidorowy, wodę, colę i ruszam dalej. Słońce zaszło, zaczyna się robić chłodno, rozglądam się wiec za jakimś przystankiem. Zakładam długi rękaw i buffa na głowę, a resztę ubrań przyczepiam do lemondki aby je mieć pod ręką. Na krajówce ruch umiarkowany, wiatr się trochę uspokoił, robi się całkiem przyjemnie, wręcz chłodno. Zatrzymuje się po raz drugi, zakładam nogawki, buffa na szyję, rękawiczki oraz łykam drugą już tabletkę przeciwbólową. Tym razem już pomogło i głowa przestaje boleć. Boczne drogi są w dobrym stanie, jedyny minus pokonywania ich nocą to psy, były trzy lub cztery sprinty. Pojawia się problem z prawym kolanem odkąd założyłem nogawki. Mam wrażenie że uciskają kolano, choć są luźne maksymalnie, poprawiam, przesuwam, na moment jest lepiej. Docieram w końcu do krajówki, zaraz powinna być stacja na której planowałem się zatrzymać.

Postój robię kilka kilometrów wcześniej, jest otwarte, a tamta może być zamknięta - po co ryzykować. Biorę kawę, odwiedzam kibelek i rozciągam się. Wojewódzkie w stanie różnym, są lotniska i dziury, rozmawiam z Mariuszem uzgadniając godzinę spotkania. Gdy analizowałem trasę widziałem że w Płońsku jest przy trasie 24h kebab, więc już od jakiegoś czasu leci mi ślina na myśl o wciągnięciu czegoś ciepłego. Kebeb jest. Niestety zamknięty. Na pobliskiej stacji hot-dogów brak. Zmieniam tylko baterie w nawigacji i wyciągam bułkę. Wiem że mi one nie podchodzą dziś, miałem (prawdopodobnie) przez nie problemy wcześniej, ale przecież muszę coś zjeść, więc wciskam ją na siłę. Zaczyna się robić jasno i coraz bardziej zimno, kolano praktycznie cały czas dokucza. Zastanawiam się co będzie potem? W Wyszogrodzie przekraczam Wisłę, zaczyna mnie morzyć sen, to najgorszy moment jazdy nocą, czyli okolice świtu. Odliczam kilometry do Sannik gdzie spotkać się mam z Mariuszem, w końcówce bardzo dziurawe drogi.

Gdy dojeżdżam na miejsce widzę że kolega leży na chodniku przy głównym skrzyżowaniu wzbudzając tym niemałe zainteresowanie przejeżdżających aut. Po drugiej stronie drogi jest sklep, czas więc na śniadanie i rozciąganie. Menu tradycyjne - drożdżówki, jogurt i cola. Zdejmuję wiatrówkę jadąc dalej na długo, przed nami 270 km do mety. Czas płynie zdecydowanie szybciej, w końcu można do kogoś gębę otworzyć. Całkiem niedaleko zatrzymujemy się kolejny raz pod sklepem. Jest już ciepło, czas się rozebrać i posmarować kremem od słońca. Drugie śniadanie w postaci loda, coli, parówek i bułki. Sporo się porozciągałem i na szczęście kolano się uspokoiło, uff, mam chyba klucz do sukcesu. Wspólnie podejmujemy decyzję o skróceniu trasy, powinno odpaść jakieś 40 km, bo jazda w tej temperaturze i słońcu nie pozwoli dojechać o rozsądnej porze. Dzielimy pozostałość na odcinki 40 km i w taki sposób ją pokonujemy aż do końca.

Było ciężko, choć wizja postoju za kilkanaście minut na coś zimnego przybliżała koniec trasy. W pewnym momencie trochę przesadziłem ciągnąc mocno pod wiatr i znowu odezwało się kolano. Sporo mocniej niż do tej pory. Chowam się za Mariusza i staram się kręcić więcej na stojąco, bo wtedy nie boli. Czuję że skończy się łyknięciem czegoś mocniejszego i zastanawiam się nad powrotem ze zlotu i przyszłymi wyjazdami. Tabletki ostatecznie nie łykam, kolejny raz pomogło rozciąganie, kolejny raz kamień z serca. Od razu lepsze samopoczucie. Przed Tomaszowem Lubelskim kolejne śniadanie, (a może już obiad?) złożone znowu z coli, loda, bułki i parówek. Koniec się zbliża, powinniśmy być na miejscu o 19tej, w końcu fragment z wiatrem do Przedbórza, mnie niestety zaczyna sen morzyć. Stajemy na chwilę, łykam kofeinę, już niedaleko, ostatnie 18 km. Robimy zakupy w Wielgomłynach i chwilę potem docieramy na miejsce. Przywitanko, prysznic, luźne gacie i koszulka, kiełba z ogniska i dwa złote izotoniki. Chwila rozmowy, ale oczy się kleją, znak że dzień trzeba zakończyć. 

Plan na wyjazd był bardzo dobry. Nie udał się do końca pod względem gminnym, zostały cztery niezałatane białe plamy. Nie wyszło pogodowo, była kumulacja mocnego przeciwnego wiatru (dla mnie tylko w drugiej części trasy) i wysokiej temperatury (bardzo wzrosła z dnia na dzień). Tego nie da się przewidzieć, ale taki dzień na MRDP może mocno pokrzyżować plany. Dużo rozmawialiśmy na ten temat, po drodze miałem mnóstwo wątpliwości nad sensem startu w tej imprezie. Muszę dojść do ładu z kolanem, bo ostatnio nie jest dobrze, nie wolno przesadzać z mocą i pamiętać o rozciąganiu nawet wtedy kiedy nic nie czuć. Tyłek zadziwiająco dobrze jak na te warunki, za to dłonie zaczęły boleć zdecydowanie na wcześnie, może to sprawa rękawiczek - te w których mi się najlepiej jeździło się zdekompetowały. Wyjazd udany. Zdjęć brak, bo szczerze, gdy opuściłem Puszczę Piską nie było na czym oka zaczepić.




Zaliczone gminy - 33:  Opinogóra Górna, Krasne, Karniewo, Gołymin-Ośrodek, Gzy, Sochocin, Płońsk (obszar wiejski), Płońsk (teren miejski), Czerwińsk nad Wisłą, Pacyna, Żychlin, Bedlno, Zduny, Bielawy, Domaniewice, Łyszkowice, Maków, Lipce Reymontowskie, Godzianów, Głuchów, Słupia, Jeżów, Koluszki, Budziszewice, Żelechlinek, Lubochnia, Tomaszów Mazowiecki (teren miejski), Tomaszów Mazowiecki (obszar wiejski), Mniszków, Fałków, Przedbórz, Masłowice, Wielgomłyny
Kategoria >300



Komentarze
GoralNizinny
| 19:38 piątek, 26 maja 2017 | linkuj Ha ha.Przygód moc.Znam dziewczynę która zapomniała butów rowerowych na maraton :)
krzysieksobiecki
| 11:59 wtorek, 23 maja 2017 | linkuj Masa przygód :-) Gratuluję dystansu i determinacji!
wilk
| 11:11 wtorek, 23 maja 2017 | linkuj Dokładnie, na MRDP pójdzie wszystko jak z płatka ;)).
Kot
| 19:22 poniedziałek, 22 maja 2017 | linkuj Po takim wyjeździe limit pecha na ten rok masz już wyczerpany - po nic nie będziesz musiał się wracać, nie będziesz miał problemów z kolanami, ani z przeszkadzającym wiatrem. Tak wróży Ci Kot :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa iestb
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]