KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 188976.04 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.67 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
1021.20 km 0.00 km teren
42:15 h 24.17 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

BBT 2016 - "powrót"

Wtorek, 23 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 3

Budzik na 8mą, ale budzę się już przed 7mą, tym razem spałem jak zabity i wstaję wypoczęty. Jedynie kolana są zmęczone, nie bolą na szczęście. Jemy śniadanie i chwilę po 8mej idziemy do Caryńskiej, jest kupa ludzi i gdy patrzę na jedzenie czuję że i ja jeszcze bym coś wszamał. Tak też czynimy. Odprawa się opóźnia, posłuchałem co i jak i zwijamy się z Gosią na kwaterę po graty. Tak jak wczoraj całe Ustrzyki toną w chmurze, wilgotność straszna, jest chłodno. Opóźnia się wszystko. Dekoracja swoją drogą, ale to co mnie interesuje - czyli start też. Mocno się spóźnia, startujemy z 50 minutową obsuwą. 

Zaraz za Lutowiskami jest już przejrzyście, stajemy na sikanie i rozebranie się. Nie jest tak, że w drugą stronę jest z górki, trzeba się było napracować sporo na podjazdach, całe szczęście kolana się rozkręciły. W Dolnych przebija się słonko, wpadamy na punkt - głodni jak wilki :) Wcinamy to czego wczoraj nie skosztowaliśmy, deser i koktajl, kanapkę na drogę też zjadam od razu :) Jarek z Moniką nam odjeżdżają, chciałem gonić ale widzę że moi kompani - czyli Jarek i Darek niekoniecznie chcą. Wszystkim mocno chce się sikać, nie wiem o co chodzi, generalnie przez całą trasę sikałem ze 30 jak nie więcej razy. Jedzie się fajnie, jest moc w nogach, zero zmęczenia ale czuć że jest więcej w dół niż w górę. W końcu są jakieś widoki i jest na czym zawiesić oko.

W Brzozowie znowu wyżerka, ciągle jestem głodny, wciągam dwie porcje zupy, ciasto, kanapka na drogę i jazda. Jedziemy w większej grupie, na przedzie Kurier nadaje tempo, mamy pod wiatr, ale jakoś specjalnie mocno nie dmucha. Coraz więcej słońca, ale gorąco nie jest, zdejmuję tylko nogawki zostawiając górę "na długo". Jedzie się świetnie, trzymamy cały czas tempo w okolicy 30 km/h. Jarek mówi że objazdem nie jedzie, a że mamy dużą grupę postanowiliśmy zaryzykować i pojechać razem. W kupie siła. Miasto przejechaliśmy sprawnie, w Boguchwale zostawiając za sobą pewnie kilkukilometrowy sznurek aut...Kawałek za miastem zatrzymujemy się, Monika ma problem z butem (rozwiązany przy pomocy niezawodnej taśmy klejącej), sikamy i ubieramy się cieplej. Kolejny przystanek gdzieś na stacji benzynowej, cola, coś słodkiego i chwila odpoczynku. Odpoczynek przyniósł odwrotny skutek. Jedzie się ciężko, cała para gdzieś uszła i przechodzące przez głowę myśli o dobrym wyniku idą w zapomnienie. 

W Majdanie coś na ząb, posiedzieliśmy chyba trochę, ale tego fragmentu za bardzo nie kojarzę. Pamiętam tylko, że gdy patrzyłem w cukiernicę miałem ochotę zjeść cukier łyżeczką - taką miałem zajawkę na słodkie.Skończyło się na słodkiej herbacie. Ruszamy, mozolnie się jedzie, przypomina mi się dojazd do Iłży podczas brevetu 1000, jest dokładnie tak samo. Zmęczenie coraz większe i odliczanie kilometrów do punktu, wieje niestety coraz mocniej (wtedy było w plecy, teraz niestety trzeba walczyć), chociaż jest jeszcze środek nocy.

W Iłży biorę prysznic i kładziemy się na godzinkę. Nie wiem czy coś spałem, pewnie tak, ale świadomość miałem też przez długi czas. Generalnie do dupy taki odpoczynek.Obiadek jemy po spaniu, przekładam kilka batoników do worka i kieszonek i wyjeżdżamy gdy robi się jasno. Dmucha konkretnie, po niebie widać że zapowiada się upalny dzień. Koledzy z Włocławka wyjechali wcześniej, Kurier z Moniką zostali. Jedziemy we czwórkę - dołączył Wiesiek. Koszmarny przejazd przez Radom, jest poranny szczyt - 7ma rano, na DK7 jakieś zakazy, ścieżki nienadające się do jazdy, co chwila przerwy na siusiu. Stajemy pod Biedronką w Białobrzegach, czas na śniadanie i rozbieranie się. 

Strasznie nużący kawałek przez sady przed Grójcem, Darek ma problem z rowerem i kombinuje jakiś serwis. W Grójcu spotykamy serwisanta ale takiego suportu jaki był potrzebny nie ma. Jazda DK50 to istny koszmar, ruch jest niesamowity, gdy byliśmy tutaj jadąc w tamtą stronę tak źle nie było. Robi się ciepło.

Kulminacyjny moment wycieczki to to oto miejsce. W Jarka jadącego na czele 5-6 peletonu wjechało auto. Jechałem tuż za nim, ja byłem przy krawędzi, On niestety bardziej na środku. Nie będę wchodził w szczegóły jak to się stało. Pisk opon i Jarek lecący 2 metry do góry. Auto przesłania mi widok. "O KUR...A" Zsiadam. Opieram rower o barierkę  i widzę że się rusza i próbuje podnieść. Ktoś do niego podbiega, mówi żeby leżał, ktoś krzyczy żeby dzwonić po karetkę. Jarek wstaje i mówi, że nic Mu nie jest. NIEMOŻLIWE. Niemożliwe po tym co widziałem. Dzwonię do Roberta informując o sytuacji. Zostaję z kolegą, reszta może jechać. Karetka. Policja. Po badaniu lekarz stwierdza że faktycznie nic mu nie jest, a obrażenia ma w zasadzie tylko od spotkania z asfaltem. W międzyczasie wypływa pomysł załatwienia drugiego roweru, w tym na 100% uszkodzone jest tylne koło i widelec przedni. 100 razy pytałem się czy wie co robi, odradzałem Mu dalszą jazdę, przecież to jest cud że On żyje. Jarek jest uparty :) Dojeżdża jego kolega, który akurat kręcił się w okolicy, dzwonię do Roberta, pewien że i tak nic z tej jazdy nie będzie i ruszam. Byłem święcie przekonany że po przejechaniu dwóch, pięciu, dziesięciu kilometrów zrezygnuje.

Jadę jak w amoku. Dogania mnie kolega ze Szczecina, jest mocny, chwilę jadę mu na kole, ale w Sochaczewie chce jechać do McDonalds'a. Ja stawałem na zakupy w sklepie w Żyrardowie, więc zatrzymywać się nie muszę, choć z drugiej strony nie chcę być sam. Muszę dogonić chłopaków z Włocławka. Jak na złość, kiedy wróciłem na DK50 łapię gumę, poszedł taki stek wyzwisk, jakiego dawno nie użyłem. Zmieniam, pompuję, źle weszła opona, spuszczam, poprawiam, znowu pompuję. Wkurw sięga zenitu. Pieprzę zakazy, aby w końcu zjechać z tej przeklętej pięćdziesiątki. Wreszcie wojewódzka i wreszcie spokój z autami. Ale w głowie spokojnie nie jest. Mam dość, chcę przerwać jazdę. Może po prostu pojechać do domu? Mam siłę jechać, to nie jest problem. Zastanawiam się po co mi to wszystko, jak niewiele trzeba, aby mnie tu nie było...Dzwonię do Jarka zapytać się jak się czuję i słyszę że jedzie !!! Że jedzie !!! Że wszystko w porządku !!!. Postanawiam zaczekać. Siadam, wyciągam kanapkę, ale żołądek mam ściśnięty tak, że nic nie przełknę. Nie chcę tez siedzieć i czekać. Dzwonię, że jednak powoli pojadę. 

Jechałem. Stawałem. Dzwoniłem do Gosi. Dalej kłębowisko myśli. Mijam Gąbin i ślad po punkcie, za Łąckiem widzę w lusterku kogoś na rowerze. Na szosie. Dojeżdża do mnie dziewczyna, w sumie kobieta, mniej więcej w moim wieku. Wyprzedzamy się kilkukrotnie. Ten jeden uśmiech na jej twarzy przywrócił mnie do życia. Tak mało, a tak wiele... Zamieniliśmy ledwie dwa słowa... Urocza Wisła w zachodzącym słońcu, kilometrów ubywa, w końcu jest punkt u Janka i Tomka. Tam oczywiście zdaję relację z tego co zaszło, kąpiel,  żołądek już działa więc wsunąłem pyszny obiad, piję browara i odlatuję jak małe dziecko na jakieś 3 godziny. Bałem się że będę się tylko przewracał w łóżku. Piwo powinno być obowiązkowo na każdym punkcie ze spaniem !!!!

Ruszamy, trzeba kolana rozkręcić bo zesztywniały, całe szczęście Robert znajduje w aucie pompkę stacjonarną, więc mogę dopompować koło. Na dojeździe do Włocławka przyjemnie chłodno, w mieście pustki, spotykamy Jarka z Moniką i kilka kilometrów jedziemy razem. Oddaję Monice maść przeciwbólową (bolą ją dłonie) i dalej ruszamy już sami. Robi się coraz zimniej, temperatura spada do 10ciu stopni a Toruń wita nas mgłami. Gorący żurek, zamykamy na chwilę oczy przy stoliku, nie chce mi się spać. Poprawiam pączkami i colą i czas ruszać. Zimnica straszna. Postanawiamy jechać DK 10 zamiast objazdem przez Bydgoszcz, ale to nie był dobry pomysł. Jarek ma kryzys senny, szukaliśmy jakiejś stacji benzynowej ale nic nie było, daję mu tylko shoota, bo zaczynał niebezpiecznie zjeżdżać do osi jezdni. Ruch przypomina ten z DK50.  Masakra jakaś. Fizycznie nie ma możliwości przejechać bez złamania przepisów. Trochę się nakombinowaliśmy i jakoś się udało dojechać na punkt w Bydgoszczy. Zabawiliśmy dosyć długo, trzeba zjeść, przebrać się, na punkcie jest lekarz więc Jarkowi zmieniają opatrunki. Korzystając z chwili czasu wpuszczam kropelkę oleju do skrzypiącego od jakiegoś czasu kółka tylnej przerzutki, dzięki temu zabiegowi teraz zamiast piszczeć - strzela...

Wyjeżdżamy razem z Jankiem, który będzie nam towarzyszył aż do mety. Mam zastygłe kolana, po przejechaniu kilku kilometrów przechodzi, zresztą to samo było po każdej dłuższej przerwie. Razem z Darkiem ruszamy szybciej - do sklepu, on po baterie, ja konsumuję loda, potem gonimy spory kawałek. Asfalty momentami koszmarne, ale wolę tędy niż bardzo ruchliwą dziesiątką. Jest ciepło, ale nie upalnie i w końcu po przejechaniu 1700 km wiatr zaczyna pomagać !!!! Robimy zakupy i postój na trawce w cieniu w Złotowie, a potem jeszcze jeden w Machlinach, też na trawce w cieniu. Wiatr pomaga, ja siłę do jazdy mam, ale co z tego kiedy grupą szybciej niż 25 km/h nie da się jechać. Wkurza to, bo dałoby się szybciej, ale cóż...będzie kolejna noc na trasie. Do Drawska przyjeżdżamy w trójkę, zgubił się Janek. Naleśniki i na leżak, miałem nadzieję że po godzinie snu wrócą siły i da się jechać szybciej. Dupa. Nikt nie zasnął. Dojechał Janek opowiadając historię swojego zagubienia, pośmialiśmy się z tego i już we czwórkę ruszamy na ostatni fragment trasy.

Było ciężko, teraz i mnie siły opuściły, wleczemy się niesamowicie. Prędkość żenująca, wioskowy chłopaczek na wigrach z pewnością by nas wyprzedził. Wiatr dmucha konkretnie, a jedzie się niesamowicie ciężko, w końcu dopadło zmęczenie, przecież spałem ostatnio ponad dobę temu. Robię dwa szybkie sprinty żeby się obudzić - pomaga na chwilę. W okolicach Międzyzdrojów na ostatniej prostej pojawia się dwóch kolarzy, nie wiem kto to było - bo byłem po drugiej stronie - w MATRIX-ie. Bez świadomości. Siedząc w siodle i kręcąc nogami. Razem z Jarkiem w tym samym momencie przychodzi nam do głowy, że gdybyśmy mieli jeszcze dobę odpoczynku pojechalibyśmy trzeciego tysiaka, tylko tych ruchliwych krajówek żeby nie było. Docieramy na metę o 3.22 (czas brutto 61.37 - po uwzględnieniu 1,5h kiedy czekałem z Jarkiem po wypadku), gratulacje, zdjęcia, wrażenia i podziękowania od żony tego, który wyrósł na największego bohatera tej edycji.

Nie chcę już szukać noclegów, niedługo mam pociąg do domu. Myję się w umywalce, przebieram w cywilne ubranie, przeprawiam promem na drugą stronę na zakupy, żegnam się z kolegami. Na stacji PKP jest zakaz wchodzenia z rowerem. Paranoja jakaś. Jak mam kupić bilet? Zostawić rower za kilka tysięcy 100 metrów od kasy? Przypominam sobie (chyba dalej jestem w MATRIXie) że przecież obok jest meta wyścigu, wracam raz jeszcze, kupuję bilet i żegnam się już ostatecznie. Powrót pociągiem strasznie ciężki, spałem po kilka minut od stacji do stacji, w Szczecinie poszedłem na spacer, ale chodniki tam mają koszmarne, a z ciężkim plecakiem jeździć mi się nie chciało. Do domu docieram dopiero o 21.20 a wyjechałem o 7.23 rano. Umęczyłem się tą podróżą chyba bardziej niż jazdą rowerem.

Podsumowując. Wyszło lepiej niż myślałem. Nie miałem większych kryzysów, poza tym po wypadku. Oczywiście tak jak w tamtą stronę mógłbym skończyć szybciej, ale trzeba było się dostosować do okoliczności. Zresztą jazda na pół gwizdka, z dużym zapasem sił to chyba dobre rozwiązanie. Jak sięgam pamięcią zawsze oszczędzając się docierałem bez żadnych kontuzji. Najbardziej ucierpiały dłonie, zresztą już na starcie, 2000 km wcześniej nie było z nimi dobrze. O tyłek dbałem bardzo i dzięki temu nie było gorzej niż na starcie w Ustrzykach. Jestem gotowy podjąć próbę przejechania Polski wokół w przyszłym roku, choć wiem że to będzie zdecydowanie trudniejsze niż pokonanie 3 BBTourów pod rząd. Mam cały rok na wymyślenie strategii, bo oprócz zdrowia ona będzie najważniejsza.

AAAA. I bym zapomniał. GMINY. Coś tam wpadło, dobre i tyle, bo dymać 2K kilometrów bez dorobku byłoby słabo.
Mrocza, Łobżenica, Złotów (obszar wiejski), Złotów (teren miejski), Tanrówka, Jastrowie, Czaplinek, Złocieniec.

kilka fotek



Kategoria >300, zawody



Komentarze
GoralNizinny
| 21:45 sobota, 3 września 2016 | linkuj Gratulacje.
Niesamowita historia po wypadku jechać dalej.To się nie uda :)
Nie pomykasz może najszybciej,ale ciągle docierasz do celu.Dobrze to wróży przed MRDP.
Pozdrów Gosię,całkiem dobry czas wykręciła.
aleksJVCC
| 16:13 czwartek, 1 września 2016 | linkuj Jedni fascynują się Ronaldo, Małyszem czy Kliczko... Dla mnie bohaterami i wzorami są tacy zawodnicy jak Ty ;) Czytam wszystkie relacje z BBT i jestem pełen podziwu i bardzo zazdroszczę. To sprawia, że wciąż chcę jeździć coraz więcej i lepiej. Trenować i osiągać lepszy poziom. Masz jaja, mistrzu! GRATULUJĘ!
Kot
| 19:13 wtorek, 30 sierpnia 2016 | linkuj Przeczytałam obie części. Masakra z tym wypadkiem, szczęście że to się wszystko dobrze skończyło.
Zdumiewające są zachcianki na takim maratonie, najbardziej mnie rozbawił opis jak miałeś ochotę jeść cukier łyżeczką - mega :))
Gratuluję wyniku, pogratuluj też Gosi - ładny czas wykręciła.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa dykow
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]