KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 189058.27 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.65 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
1008.00 km 0.00 km teren
39:32 h 25.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

BBT 2016 - "tam"

Sobota, 20 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 0

Spałem kiepsko, budząc się co chwilę i wstając cały mokry gdy zadzwonił budzik. Kręcę się rano, nie chcąc budzić Gosi, ale i tak wstała. Buziak na drogę, przypominamy sobie abyśmy na siebie uważali i czas ruszać na prom. Jest godzina zapasu, ale mija błyskawicznie. Rozmowy, 3 x siku, montaż nadajnika i w ostatniej chwili zakładam jeszcze nogawki, myślę sobie że jak ma wiać na całej trasie w ryj to niech chociaż kolan nie wychłodzi. Syrena i start. jest 7.10.

Po chwili z naszej szóstki robi się czwórka, został Grzesiek i Henryk. Tempo mocne, w Wolinie średnia 31,0 wieje trochę z boku, ale mocno nie przeszkadza. Tak jak zawsze, gdy jest szybko zaczyna mnie boleć ścięgno za lewym kolanem, na razie jadę, zobaczymy co będzie później. Na punkcie w Płotach woda, bułka, siku, ale porozciągać się - zapomniałem, jadłem bułkę, którą przecież można było zjeść po drodze. Słońca brak, zaczyna mżyć, a wiatr się wzmaga, czuć go szczególnie gdy odbijamy bardziej na południe, całe szczęście jest sporo lasów dookoła. W Sumie jakąś godzinkę jechaliśmy w małym deszczyku. W Łobezie straszny syf na ulicach, pełno żwirku z łatanych przed drogowców ulic. Piotrek łapie gumę jakieś 6 km przed Drawskiem, nie zeszło do końca więc tylko 2 czy 3 razy stawaliśmy aby dopompować.

W Drawsku woda, bułka i ruszamy we trójkę. Wychodzi słońce i wtedy robi się ciepło, całe szczęście nie ma go dużo. Dochodzi nas trójka (540, 541, 542), tempo wzrasta. Jarek zostaje na górkach, chwilę na niego poczekałem, ale gdy minął nas duży pociąg z pierwszej grupy w jedną stronę (202, 203...) podczepiam się. Początkowo trzymam się z tyłu, potem zaczynam też wychodzić na zmiany. Wolniej niż 35 km/h nie jechaliśmy, 2 km na zmianie orać pod wiatr jest niesamowicie ciężko. Postanawiam dojechać z nimi tylko do Piły, ale zaczęło być sucho w bidonach. Zjeżdżam do najbliższego sklepu, kupuję wodę i zimną colę. Rozciągam się, pojawiają się skurcze a kolor moczu wskazuje, że się odwodniłem. Jest gorąco, do tego kiepski asfalt i centralnie pod wiatr. Trochę lepiej w samej Pile, bo mniej wieje i udało się od świateł do świateł załapać się za naczepę. Wypiłem po drodze wszystko co miałem, jest lepiej, skurczów brak.

W Pile na spokojnie zjadłem makaronik, rozebrałem się i chwilę odpocząłem. Dojechał Jarek i Edward poczekałem aż zjedzą i ruszyliśmy dalej razem. Bardzo miło wspominam drogę do Bydgoszczy, po odpoczynku jechało się przyjemnie i kilometry szybko ubywały. W końcówce łapie mnie jakaś zadyszka, oddech krótki - nie mam pulsometru, ale chyba trzeba dłużej odpocząć. Na punkcie obiad, nasmarowałem bolące piszczele, tyłek i dłonie i przygotowałem na nocną jazdę. Jakieś 20 km po starcie trzeba zapalić światła, jedzie się zdecydowanie przyjemniej, wiatr ucichł. W Toruniu też chwilę odpoczęliśmy, zaraz po wyjeździe był wypadek, mnóstwo szkieł na drodze więc kawałek spacerkiem z rowerami na plecach. Stanęliśmy na chwilę na stacji benzynowej, potrzebowałem porozciągać się, poleżeliśmy z 3-4 minuty na trawie i w drogę. Momencik dalej dogania nas duża, mocna grupa z Pawłem i Michałem w składzie, łapiemy się na koło, przelatujemy przez Włocławek i zaraz jesteśmy na punkcie u Janka.

Kolejny obiad, chwila pogaduszek, toaleta tyłka i ruszamy, już sami. Droga do Gąbina krótka i przyjemna. Kładziemy się do namiotu na pół godziny, nikt nie zasnął, ale odpoczynek czuć. Po drodze strasznie mi się odbija, ale tak niesamowicie jak nigdy dotąd. To chyba po izotonikach które dostawałem na punktach, więcej nie swoich nie biorę do ust. Niestety cały czas mamy całkiem spory twarzowy wiatr, spotykamy dwójkę zawodników i razem dojeżdżamy na PK w Żyrardowie. Posiedziałem chwilę na leżaku, zjadłem, pogadałem z Hipkiem i czas ruszać dalej. Po przejechaniu kilku kilometrów zaczyna mnie mulić, robi się coraz cieplej. Poprosiłem kolegów alby zatrzymać się na stacji, muszę zmienić okulary i się porozciągać, bo kolana dają znać o sobie. Stajemy na ciut dłużej, zimna cola, jeszcze chłodny beton, siadam pod ścianą i udaje się zrobić reset. Przyłącza się do nas dwójka zawodników i tak docieramy do Białobrzegów.

Postój krótki, uzupełniam tylko bidony, myję i smaruję zadek (reszta może być brudna i spocona - tylko on jest ważny :) ), zjadam bułkę, garść ciastek do kieszonki i ruszamy dalej - od siedzenia kilometrów nie ubywa. Radom to jakaś tragedia (pamiętam z zeszłej edycji), koszmarny wjazd do miasta, wyjazd po ścieżce rowerowej, temperatura na licznikach przekracza 37 stopni. Po drodze sprawdzam radar meteo, widzę że idzie front - będzie padać i to mocno. Końcówka do Iłży ciężka, parno, duży ruch na drodze, Jarek strasznie się wlecze, spada z koła przy 20 km/h. Robimy odpoczynek na trawie, ale mrówki i inne latające tatałajstwo nie dało zbyt długo odpocząć. Docieramy na punkt, biorę prysznic, jemy obiad i kładziemy się na trawie w cieniu namiotu. Wiem że lepiej byłoby jechać, uciekać przed deszczem, ale plan nie zakładał ukończenia szybko, ale jak najmniejszym nakładem sił. Budzik na godzinę w przód. Jarek godzinę przespał, ja tylko przeleżałem. Z nowymi siłami ruszamy dalej.

Dosłownie kilka minut od wyjazdu z Iłży zaczyna padać, szybko przechodzi w ulewę. Zjeżdżamy na stację i pod wiatą ubieramy się na deszcz. W ciągu dwóch godzin od wyjazdu z punktu przejechaliśmy jakieś 15 km, stawaliśmy kilka razy gdy nie było świata widać. Były też momenty gdy w ulewie nie było gdzie stanąć, a napotykając przystanek już tylko mocno padało. Do skarpet woda dostała się od góry, tak samo do nieprzemakalnych rękawiczek woda spłynęła po rękach. Za to było i tak komfortowo w porównaniu do jazdy bez nich. W takim deszczu jeszcze nigdy nie jechałem. Jedyny plus tego deszczu to fakt, że zniknęły wszelkie dolegliwości związane z tyłkiem i rękoma. O dziwo asfalt między Tarnobrzegiem a Majdanem jest suchy, już mieliśmy nadzieję że będzie tak dalej, jednak na punkt wjeżdżamy już w mżawce. Zupa, w środku jest cieplutko, kładę się na krzesłach i odpływam na 40 minut. 

W międzyczasie rozpadało się znowu, po spaniu jest przeraźliwie zimno, rozkręcam się dygocąc, chwilę potem jest już dobrze. Szczęśliwie fragment przed Rzeszowem wyszedł w nocy, nie ma dużego ruchu, a do non stop padającego deszczu już się przyzwyczaiłem. Tylko jeden incydent z autem które specjalnie zwolniło, jechało kawałek za nami a potem wyprzedziło na gazetę. Skąd się tacy debile biorą ??? Rzeszów przejechany w środku nocy, bezproblemowo, fajny punkt z super jedzeniem. Spania nie było, tylko chwila odpoczynku i wizyta w toalecie na tzw. dwójkę. Tutaj było trochę słodyczy, apetyt na słodkie mi nie przeszedł, a najbardziej przypasowały mi mini twixy, których pochłonąłem kilka garści. Po wyjeździe zaliczam upadek, zblokowałem na zjeździe tylne koło i uciekło mi tak jakbym jechał po lodzie. Udało się szybko podnieść, bo za nami jechała ciężarówka, a zjazd był ze sporym nachyleniem. Auto które zatrzymało się przed nami na światłach jeszcze na drugim biegu nie łapało przyczepności. Od tego momentu jadę bardzo, bardzo ostrożnie.

Drogi do Brzozowa specjalnie nie pamiętam, padało cały czas, ale uspokoiło się i deszcz był już umiarkowany i równy. Dojechaliśmy we trójkę, ale zaraz pojawiło się kilka osób. Wcinam kolejny żurek, zagryzam kanapką i ciastem z kremem i zalegam na leżaku w przedsionku - tam jest chłodniej. 20 minut pospałem, smaruję tyłek i trzeba się zbierać na ostatni fragment trasy. Przed Sanokiem zaczyna się większy ruch, w samym mieście na zjeździe czuję że znowu mi dupę nosi. Staję sprawdzić co jest i okazuje się że mam luźno zapięte koło, prawdopodobnie podczas upadku się to stało. Jadę bardzo, bardzo ostrożnie, cały czas pada i jest ślisko. Droga się dłuży, podjazdy wchodzą bez problemu, nogi kręcą, ale czuję już znużenie. Gdy docieramy do Ustrzyk Dolnych już nie pada. Świetny punkt, chyba najlepszy na trasie, wciągam kanapkę, zupę, koktajl warzywno-owocowy i coś tam jeszcze. Ruszamy - czas skończyć tę farsę.

Ostatni fragment w porządku, miałem tylko strach w oczach na zjazdach, po mokrym. Klocki wydarte do końca, całe szczęście mam zapasowe. Nie pada, ale chmury stoją tak nisko że cały czas jedziemy w tej chmurze. Końcówka jak zwykle, powolne odliczanie kilometrów, cały czas lekko pod górę, w końcu jest tablica. Zatrzymuje się ktoś autem, pyta czy nie pomóc - oczywiście !!!- zrób nam fotę z tablicą. Kilka obrotów korby dalej docieramy na metę. Czas 52h25m - poprawiony w stosunku do ubiegłej edycji o ponad godzinę.

Zjadłem, pogadaliśmy, biorę bagaż i jadę na kwaterę. Wynikło małe nieporozumienie z terminem rezerwacji, już mi w oczy zaglądało to, że nie będę miał gdzie spać, ale sytuację udało się opanować. Kąpiel, rozwieszam mokre rzeczy (jest i tak taka wilgoć że nic nie schnie), godzinę pospałem, kiedy zadzwoniła Gosia - "jestem w Dolnych". Wstaję, czyszczę rower, zmieniam klocki i udaję się na metę w oczekiwaniu na żabę.

Udało się przejechać tak jak zaplanowałem, czyli spokojnie, aczkolwiek tak, żeby był czas odpocząć przed kolejnym startem. Wiem, ze gdybym jechał w jedną tylko stronę pojechałbym sporo mocniej, bo zapas był spory, miałbym wtedy mniej deszczu i szansę na złamanie 48h. Nie miałem żadnych problemów żołądkowych, spora część ludzi narzekała na jedzenie, ja wcinałem wszystko co było, w różnorakiej konfiguracji. Jedyne co mi zaszkodziło to nie swoje izotoniki. Po drodze miałem problemy z lewą piszczelą (przed Bydgoszczą), oboma kolanami co jakiś czas (pomagało rozciąganie), odciskami na dłoniach i drętwiejącą lewą stopą. O tyłek dbałem jak nigdy, nawilżane chusteczki to strzał w dziesiątkę, do tego sudokrem i maść chłodząco - znieczulająca (dzięki Mariusz !!!). Zaliczyłem szlif na asfalcie, ale tylko się od niego odbiłem, ocierając przedramię tuż pod łokciem i udo - wiatrówka niestety porwana. Przez cały czas maiłem łączność z Gosią, była cały czas niedaleko z tyłu, nigdy nie skarżyła się że jest ciężko. "Jemy", "leżymy", "jedziemy"....Dobrze że jechaliśmy osobno, to już któryś raz kiedy widać że tak nam jest lepiej. 

fotki

Kategoria >300, zawody



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ykows
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]