KATEGORIE

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dodoelk z miasta Ełk. Przejechałem 189281.93 kilometrów w tym 4539.60 w terenie. Moja średnia prędkość 20.64 km/h
Więcej o mnie. GG: 5934469


odwiedzone gminy



baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dodoelk.bikestats.pl

Archiwum bloga


it outsourcing
Dane wyjazdu:
935.00 km 0.00 km teren
39:13 h 23.84 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Maraton Północ Południe

Sobota, 17 września 2016 · dodano: 23.09.2016 | Komentarze 3

Na maraton zapisałem się, choć zupełnie nie wiedziałem czy pojadę, decyzja miała zapaść po BBT. W międzyczasie wynikła sprawa wolontariatu Gosi na mecie i sprawa wyglądała tak że jechać muszę, a przynajmniej tak by wypadało. Nie chciało mi się wcale, na szosie przez miesiąc wcale nie jeździłem, chyba się już wypaliłem w tym sezonie.

Dojeżdżam do Gdyni w piątkowe południe, spotykam Turystę, Tomka, Wąskiego i Emesa. Idziemy coś zjeść. Przed odjazdem pociągu na Hel jest już nas całe stadko, dojechali między innymi Kot z Wilkiem, a w samym pociągu ląduje 15 rowerów, w tym kilka osób spoza maratonu. Na Helu instalacja w bazie, pizza, krótki wypad nad zatokę (nad może było za daleko :P), browarek i spać. Noc była ciężka, budziłem się sto razy, trzeba było domek wynająć zamiast przyczepy...

Pobudka wcześnie rano, wypad do sklepu, spokojne śniadanie i niespieszne pakowanie. Postanawiam ubrać się na długo, pomimo świecącego od rana słoneczka. Jedziemy pod latarnię, krótka odprawa i w asyście policji ruszamy aż do Jastarni W pewnym momencie tempo zdecydowanie wzrosło, nie szarpię się wcale, mówię tylko Darkowi że chciałbym jechać z Ketem i Wiechem, bo wiem że ich tempo będzie zbliżone do mojego. Tak też jedziemy, początkowo w sporej grupie która z każdą chwilą topnieje, w końcu zostaje nas piątka (jest z nami jeszcze Jurek Kogut). Pogoda jest akurat, no może momentami na kaszubskich podjazdach trochę było za ciepło w długim rękawie i nogawkach. Fajne te Kaszuby. Mijamy Hipków zmieniających przebitą dętkę. Wiatr wieje mocno, jest boczny, więc czasem ciut pomaga, czasem przeszkadza. Stajemy na uzupełnienie płynów w miejscowości Pobłocie, woda w bidon, zimna cola do gardła, jeszcze siku i ruszamy dalej. Koledzy postanawiają zrobić przerwę obiadową w Kościerzynie, jak dla mnie jest za wcześnie (chciałem zjeść coś ciepłego dopiero koło 20tej), zjadłem tylko zupę. Za to czasu poleciało dużo. Dużo za dużo, zważywszy że mamy w nogach dopiero 150 km i na dłuższy odpoczynek jest za wcześnie.  

We Wdzydzach piszemy SMS, spotykamy Wilka, który jedzie trochę szybciej od nas, ale ciągle mamy Go w zasięgu wzroku. W Czersku dojeżdżamy do Kota i wspólnie robimy postój na stacji benzynowej. Ubieram się na noc w wiatrówkę, długie rękawiczki i ochraniacze na buty, kolejna cola, smarowanie zadka i jedziemy dalej. Za chwilę robi się ciemno, trzeba zapalić światło. Jest przyjemnie bo wokół las, natomiast jest też trochę gorszej nawierzchni. Na jednej z dziur wypada mi przymocowana do lemondki kurtka przeciwdeszczowa, patent na schowek jest dobry, ale muszę ją porządniej umocować. W Świeciu odłącza się Jurek, ma tutaj zaplanowany nocleg. Piszemy SMS, ktoś nas wyprzedza, sikanie, rozciąganie i jazda dalej.

Jest noc, ale wiatr dmuchać nie ustaje. Nasza trasa zbacza sporo na wschód, więc trzeba się z wiatrem sporo siłować, za to drogi są rewelacyjne. Jedziemy wąskimi asfaltami wśród pól, zero ruchu do tego świeci piękny księżyc w pełni. Noc jak noc. Jedzie się przyjemnie, choć zdecydowanie wolniej. Robimy przerwę  na stacji w Kowalewie Pomorskim, nie chcę przebywać w środku, bo potem jest przeraźliwie zimno ruszyć. Spotykamy Stasia, który odjeżdża chwilę przed nami. Trzeba ruszać - samo się nie przejedzie. Coraz bardziej zaczyna chcieć mi się spać, wychodzi pewnie słabo spana noc przed startem. W Dobrzyniu nad Wisłą piszemy SMS, mówię chłopakom że muszę się na chwilę położyć, a że jest duży przystanek kładziemy się wszyscy. Budzik na 25 minut, ale czy coś spałem nie wiem. Zdaje się że cały czas miałem świadomość, natomiast jest mi przeraźliwie zimno, zaczynam się cały trząść. Zaczyna boleć mnie gardło, spanie na przystanku na pewno nie pomogło, ale myślę że winowajcą była wlewana w gardło na każdym przystanku zimna cola z lodówki. Biorę od Darka coś na gardło. Nie ma sensu siedzieć tutaj dłużej, poleciała godzina od momentu zatrzymania - ruszamy.

Ciężko było się rozgrzać, robię kilkuset metrowy sprint, który trochę pomaga. Wszyscy strasznie zamulają, choć mam siłę i chęć na szybszą jazdę widzę, że nic z tego nie będzie. W końcu docieramy do Płocka, tam kolejna przerwa na stacji, wciągam hotdog-a i gorącą herbatę, tym razem siedzę już w środku. Ruszamy już razem ze wstającym właśnie słońcem, mamy fragment bez nawierzchni, trzeba pchać w piasku. Sen powoli odchodzi, mijamy Gąbin i Sanniki (jestem tu trzeci raz w ciągu miesiąca) i toczymy się do Łowicza. Czas na śniadanie, robimy długą przerwę pod biedronką, drożdżówki, jogurt i chwila odpoczynku. Do bolącego gardła dochodzi także boląca głowa.

Kolejny fragment także kiepski, tempo strasznie wolne, a ja przecież po cichu liczyłem na dobry wynik przynajmniej w pierwszej dobie jazdy. Wyszło niecałe 500 km. Nędza. W Skierniewicach piszemy tylko SMS i jedziemy dalej. Jest ciut lepiej. Kolejna pauza na stacji w miejscowości Chociw, biorę kawę, ale zanim ją wypiłem zalegam na podłodze z buffem na oczach. Żeby było ciszej to może bym przysnął na chwilę...Wizyta w toalecie na smarowanie tyłka, nie jest źle, natomiast bolą mnie dłonie. Nie doszedłem jeszcze do siebie po BBT, na początku miałem nawet problem ze wrzucaniem biegów, teraz już tylko bolą mnie nadgarstki. Obserwując pogodę w telefonie i niebo nad nami widać, że suchą nogą nie uda się przejechać. Już podczas jazdy czytam że w Inowłodzy pada deszcz. Organoleptycznie potwierdzamy to na własnej skórze. Jako że i tak od wczorajszego wieczora jadę w wiatrówce, a mocno nie pada nie ma sensu się przebierać. Padało chwilę, potem przestało, niestety nie na długo...

W mżawce docieramy do Końskich, pytamy się miejscowego o pizzerię i robimy tam długą przerwę obiadową. Zanim jedzenie trafiło na stół zdejmuję mokre rzeczy i przygotowuję się na dłuższy opad. Nieprzemakalne skarpetki i rękawiczki, ciepłe zimowe spodnie, zimowa czapka, deszczówka i buff na szyję. Przydało się wieźć przez pół Polski wypchaną podsiodłówkę. Gardło nadal boli, zjadane pastylki na jakiś czas pomagają. Przy stole pada propozycja noclegu, wszyscy z chęcią na nią przystają. Wiem jak zimno było mi tej nocy przy próbie snu na przystanku, wiem też że po porządnym śnie w miękkiej pościeli jedzie się zdecydowanie lepiej. Nocleg znaleziony, przed nami 110 km do przejechania, z moich kalkulacji wynika że na 23cią powinniśmy być. Z pełnymi brzuchami ruszamy w mżawce, niestety po chwili przechodzi ona w regularny deszcz, z momentami deszczu ulewnego. Jak zawsze do jednej ze skarpet górą wlewa się trochę wody, ale nie ma tragedii. Dobrze założone rękawiczki wody nie przepuściły aż do końca. Jedyny plus jest taki, że już tak mocno nie wieje...

Odliczam kilometry do noclegu, deszcz pada jakieś 3-4 godziny i w końcu niebo zaczyna się przecierać. Przejechaliśmy przez front. W Kociecpolu dopada mnie kolejny senny kryzys, wiem że już niedaleko, ale bez zamknięcia oczu nie dojadę. Siadam na zewnątrz, opierając się o ścianę stacji benzynowej i chyba udało się przysnąć na minutkę. Do pitstopu niedaleko. Na miejscu jesteśmy idealnie o 23ciej, tak jak liczyłem, trochę czasu zajęło znalezienie wcześniej ustalonego miejsca. Nie ma tam nikogo, mamy otwarty budynek z dwoma otwartymi pokojami... Prysznic, nie ma ręczników, więc mokry wskakuję w pościel, dwie minuty delirki i kiedy zrobiło się ciepło odpływam. Wstaję o 4.30, ale podobno godzina pobudki została przesunięta na 5.30. Wracam do łóżka, ale już nie zasypiam. Odpoczynek pomógł, ale oprócz tego czuję że i choroba która mnie bierze znacznie bardziej się rozwinęła. Jest źle. Leżąc myślę czy się nie wycofać, bo przecież przed nami najgorszy odcinek trasy, ostatecznie dodając do siebie wszystkie za i przeciw postanawiam jechać. Potem się zobaczy. Z Krzeszowic będę miał dogodny transport do Krakowa.

Ruszamy w szarówce, zaraz można gasić światło. Jest trochę hopek. Jestem strasznie zatkany, boli mnie głowa, z nosa nie kapie, nos jest zatkany, strzelam z dziurek "zielonymi żabami". We Włodowicach stajemy na śniadanie. Menu tradycyjne: drożdżówki i jogurt. Poza tym że boli mnie głowa jedzie mi się elegancko, regeneracja w miękkim łóżku przyniosła efekty, natomiast widzę że towarzysze niedoli strasznie zamulają. Zjazdy z górki z prędkością 20 km/h to nie tak jak chcę jechać. Zostało 200km do mety, ale w takim tempie nie zdążymy tam dotrzeć przed zmrokiem. Jadę zdecydowanie szybciej, a przecież jadę normalnie. Staję na chwilę, rozciągam się, sikam i jadąc nadal normalnie gonię kolegów. Za Kluczami zajeżdżamy na stację, kupuję gripex i informuję kolegów, że chcę jechać szybciej. Wciągam dwie tabletki od razu i ruszam dalej sam.

Tego mi było trzeba. Mogę więcej korzystać z lemondki, ból głowy powoli przechodzi, a z nosa już żaby nie lecą. Sprawnie przez Olkusz, w Krzeszowicach wiem że jadę dalej, bo czuję się na tyle dobrze że jechać mogę, choć nie wiem co będzie w górach. W miejscowości Rybna staję uzupełnić wodę, jem kanapkę i uzupełniam zasoby kaloryczne dostępne pod ręką. W końcu podsiodłówka zaczyna ważyć mniej i mieć zdecydowanie mniejszą objętość. Przed Kalwarią Zebrzydowską trochę gorszych asfaltów, widzę w relacji że niedaleko przede mną jest Turysta, który stawał na kebab. Ja jeść nie chcę, ale rozglądam się jadąc przez miasto, może spotkam kolegę. Ostatecznie Turystę spotkałem zaraz za Kalwarią. Chwile pogadaliśmy, dowiedziałem się o kontuzji obu achillesów i kolana, proponuję mocniejszy środek przeciwbólowy. Na pierwszym sztywnym 10% podjeździe po raz pierwszy schodzę i prowadzę rower, szkoda kolan. Takie też były założenia przed startem, nic na siłę. Nie zmieniałem nic w rowerze tak jak przed GMRDP, wiedziałem że na takim przełożeniu jakie mam i z mocą jaką dysponuję i tak będę wpychał. W oddali widać pierwszy konkretny podjazd - Makowską Górkę. Jadę dokąd mogę, pcham, gdy się trochę wypłaszacza podjeżdżam 100-150 metrów. 1800 metrów zajęło mi 24 minuty. SMS, Gripex sztuk 3 i chwila oddechu.

Zjazd w lekkiej mgle, dobrze że nie pada, ale jadę bardzo, bardzo ostrożnie, pilnując aby nie przekraczać 40 km/h. Sam Maków zakorkowany, przebijam się jakoś bokiem, potem długi fragment krajówki. Robię kolejną przerwę w sklepie, dużo kilometrów nie przejechałem, niby jest wilgoć, niby zimno, ale podjazdy szybko osuszają bidony. Tylko woda i jadę dalej. Jedzie się bardzo przyjemnie pomimo dużego ruchu, lemondka i dzida, póki jest płasko. Bardzo przyjemny fragment, podjazdy wchodzą dobrze, jest kilka stromych wąskich zjazdów, ale cały czas uważam. Końcówka do ostatniego PK też całkiem przyjemna, pomijając 20% podejście pod Obidową. Jestem już strasznie wypruty, zagotowałem się, na szczytach, jest gęsta mgła która dodatkowo drażni gardło. Od kilku kilometrów bolą mnie też plecy w dolnym odcinku. Kupuję jeszcze sok pomarańczowy i kładę się na kilka minut na ławce pod stacją. Przede mną ostatni fragment - 30 km.

Niestety nie ma 30 km. Jest 35...Niby pikuś, ale wkurza mnie to, bo to psuje cały plan poukładany w głowie. Na krajówce duży ruch, jest mgła, chcę jak najszybciej się stamtąd ewakuować. Całe szczęście jest w miarę płasko, jadę wzdłuż Białego Dunajca, potem zaczyna się kolejny podjazd - Gliczarów. Początkowo nie jest stromo, natomiast później ciężko jest wpychać rower. Idę czytając napisy z asfaltu, dobrze że nie jest to takie długie podejście jak na Makowskiej. Chwila na uspokojenie oddechu, zatłoczone rondo i ostatni długi lecz łagodny podjazd na metę. Jakieś 2 km przed finiszem wyprzedzam jeszcze wikiego. Z czasem 56h05min melduję się w końcu na mecie.

Nie było lekko, bo nie miało być lekko. Jestem zadowolony, że pomimo przeciwności udało się maraton przejechać. Po raz kolejny nie miałem żadnych kontuzji, tym razem kolana nawet nie zajęczały. Dłonie jeszcze po BBT do siebie nie doszły, pobolewały też trochę plecy. Kondycyjnie bardzo dobrze, było gorzej jedynie gdy byłem głodny lub chciało się spać, po spaniu było lux. Tak na chłodno myślę że trasa była bardzo dobra, kiepskich asfaltów prawie wcale, ruchliwych dróg także. Termin? Na pewno łatwiej byłoby w czerwcu, ale start we wrześniu też nie jest zły, jedynie mocno podnosi skalę trudności. Satysfakcja jest wielka. Teraz czas w końcu odpocząć i zacząć przygotowywać się na przyszły sezon. Lekko znowu nie będzie...


kilka fotek




gmin - 60: Hel, Jastarnia, Władysławowo, Puck (obszar wiejski), Linia, Kartuzy, Kościerzyna (obszar wiejski), Kościerzyna (teren miejski), Karsin, Czersk, Jeżewo, Świecie, Chełmno (teren miejski), Stolno, Papowo Biskupie, Chełmża (obszar wiejski), Wąbrzeźno  (obszar wiejski), Kowalewo Pomorskie, Radomin, Zbójno, Chrostkowo, Lipno  (obszar wiejski), Lipno (teren miejski), Wielgie, Dobrzyń nad Wisłą, Brudzeń Duży, Stara Biała, Kiernozia, Chąśno, Łowicz  (obszar wiejski), Łowicz (teren miejski), Nieborów, Skierniewice  (obszar wiejski), Skierniewice (teren miejski), Nowy Kawęczyn, Rawa Mazowiecka  (obszar wiejski), Rawa Mazowiecka (teren miejski), Czerniewice, Rzeczyca, Inowłódz, Opoczno, Poświętne, Białaczów, Radoszyce, Łopuszno, Krasocin, Włoszczowa, Secemin, Koniecpol, Lelów, Niegowa, Żarki, Włodowice, Zawiercie, Ogrodzieniec, Klucze, Olkusz, Raba Wyżna, Szaflary, Biały Dunajec,



Komentarze
Keto
| 17:54 poniedziałek, 26 września 2016 | linkuj Wielkie dzięki za wspólne kręcenie na trasie.
wilk
| 19:19 piątek, 23 września 2016 | linkuj Gratulacje, świetny wynik zrobiłeś jak na jazdę z chorobą, z takimi osiągami śmaiło można myśleć o ukończeniu MRDP w limicie
endriu68
| 15:58 piątek, 23 września 2016 | linkuj Ładny sezon Pawle i przy paskudnej pogodzie .Po BB 2016 szybko się odnaleźliście. Aga musi pojechać następnym razem. Pozdro.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa bbard
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]